Chciałam być
niewidoczna
Kłóciłam się z Bogiem, dlaczego musiałam
przez to wszystko przejść - być ofiarą chorego na pedofilię księdza,
dlaczego nie miałam troszczących się o swoje dzieci rodziców, normalnej
rodziny. I dlaczego musiałam znosić tyle upokorzeń od ludzi, tylko dlatego,
że postanowiłam wyznać prawdę o tym, co się działo na plebanii w Tylawie.
Dzisiaj już wiem, że wiara mi bardzo pomogła, że Bóg opiekuje się mną. Co
i rusz miałam i mam tego znaki. Z Ewą Orłowską rozmawia Katarzyna Jabłońska.
Katarzyna Jabłońska: Minęło dziesięć lat od czasu,
kiedy publicznie wyznała Pani, że ksiądz z Tylawy wykorzystywał Panią
seksualnie. Potem część parafian oskarżyła Panią o oczernianie swojego
proboszcza. Mówi się, że czas leczy rany - czy Pani rany zostały choć w części
uleczone?
Ewa Orłowska: Od tamtego czasu wiele się w moim życiu zmieniło. Wyjechałam z
rodzinnej Mszany, zamieszkałam w dużym mieście, przez dwa lata korzystałam z terapii.
Myślę, że bez wyjazdu z Mszany, gdzie byłam szykanowana, i bez terapii - nie
przeżyłabym. Byłam wyczerpana nie tylko tym, co wiązało się ze sprawą o
molestowanie seksualne przez księdza, ale w ogóle moją życiową sytuacją. Miałam
myśli samobójcze, przed tym krokiem powstrzymywały mnie tylko dzieci, którym
byłam potrzebna.
Moja terapeutka pomogła mi
znaleźć klucz do wielu problemów. Uświadomiłam sobie, że moje dzisiejsze życie
bardzo zależy od doświadczeń z przeszłości. Rozpoczęta na terapii praca nad
sobą wciąż trwa i jest to bardzo ciężka praca. Są momenty, kiedy wydaje mi się,
że trudne wspomnienia już tak nie bolą, jak kiedyś. Wystarczy jednak moment -
jakiś głos, czyjś dotyk, podobna sylwetka, coś, co przypomina tamtego
człowieka, czy sytuację - i znowu ogarnia mnie paraliż, i nie wiem, co robić.
Teraz już potrafię dość szybko z tego lęku się otrząsnąć, ale na początku było
to bardzo trudne. Tuż po przeprowadzce do Rzeszowa szliśmy z dziećmi po naszym
osiedlu i nagle zobaczyłam mężczyznę, który bardzo przypominał ks. Moskwę, a
może mnie się tylko wydawało, że był podobny. Sparaliżowało mnie, chciałam
uciekać, ale nie mogłam. Kiedy doszłam do siebie, wróciłam do domu i przez parę
dni bałam się wyjść, bałam się spotkać tego mężczyznę. W momencie zagrożenia
człowiek nie jest w stanie myśleć jak dorosły, wraca się do tamtego momentu z
przeszłości, wracają tamte reakcje.
Część moich najbliższych
znajomych wie o mnie i na przykład pilnują, żeby na jakimś spotkaniu
towarzyskim nie dosiadali się do mnie podpici mężczyźni. To nic, że jestem
dorosła i pośród ludzi. Wystarczy jakiś gest, sytuacja i przestaję działać
racjonalnie. Zdarzyło mi się to niedawno podczas spotkania pożegnalnego jednego
z naszych pracowników. Odmówiłam zatańczenia z kolegą, ten jednak usiłował
porwać mnie do tańca. Wyrwałam mu się z całych sił i wybiegłam z domu, chciałam
biec do pobliskiego lasu - nieważne, że był wieczór. Wybiegł za mną ktoś ze
znajomych, pytał, dokąd biegnę. A ja na to: "Nie boję się lasu, boję się
ludzi". Całe szczęście on mógł mi powiedzieć: "Nic ci nie grozi, my
jesteśmy".
Wciąż nie umiem w niektórych
sytuacjach nad sobą zapanować, ogarnia mnie lęk, który każe mi uciekać, czasem
nawet uderzyć. Dla tych, którzy nic o mnie nie wiedzą, to na pewno bardzo
dziwne - tak przecież nie zachowuje się dorosły człowiek.
Dołącz do nas na Facebooku
Zacznij od wybaczania
Ci, którzy znają Pani historię, patrzą na Panią
inaczej?
W zeszłym roku wystąpiłam
w "Rozmowach w toku" Ewy Drzyzgi. Program widziała część znajomych z
pracy. Wydaje mi się, że oni teraz trochę inaczej na mnie patrzą, lepiej
rozumieją, dlaczego czasem tak impulsywnie reaguję. Jeżeli doświadczyło się w
życiu od ludzi wielu krzywd - a tak było w moim przypadku - to trudno przestać
się bać, że inni też będą nas krzywdzić. Moja sytuacja jest tym trudniejsza, że
ta krzywda towarzyszyła mi od samego dzieciństwa. Najpierw odrzucenie przez
rodziców, w wieku czterech lat molestowanie, które trwało do czasu, kiedy
skończyłam 13 lat. Potem nieudane małżeństwo, wreszcie groźby ze strony
mieszkańców Mszany. Pozostał dystans do ludzi. Ciągle mam problem z tym, żeby
komuś naprawdę zaufać. Przyjaźń to rzadka relacja w moim życiu. W pracy nie
jestem odludkiem, bo moja praca wymaga kontaktu z ludźmi. Kieruję
piętnastoosobowym zespołem, a sama zależę od moich zwierzchników. No, ale to
praca, tam się przełamuję, poza tym nie są to bliskie relacje. Zasadniczo boję
się wychodzić do ludzi, zbyt blisko dopuszczać ich do siebie.
Kto pyta nie błądzi -
odpowiedz na pytania naszych użytkowników
Boi się Pani, że znowu zostanie skrzywdzona?
Teraz chyba bardziej boję
się odrzucenia. Początkowo, zaraz po przeprowadzce do Rzeszowa miałam tendencję
do skrajności - albo do zamykania się w domu, albo z kolei do uciekania z domu
w pracę. Zapisywałam się na różne kursy, rozpoczęłam szkołę średnią, potem
studium. To pierwsze wynikało z lęku przed ludźmi, drugie - z potrzeby ucieczki
przed samą sobą, przed powracającą wciąż do mnie przeszłością.
Od dziecka starałam się
wszystko robić na błysk, moje szkolne zeszyty były zawsze prowadzone bardzo
starannie. I tak jest do dziś. W pracy staram się wywiązywać z kontraktu -
pracuję w firmie sprzątającej, mój piętnastoosobowy zespół sprząta wielki
supermarket. Pracy jest moc, wymagam od swoich pracowników, ale też od siebie.
Pracuję ciężko razem z nimi - jeżdżę szorowarką, zamiatam, myję podłogi. Chcę
swoją pracę wykonywać jak najlepiej. Nie tylko pracę. Kiedy tutaj chodziłam do
szkoły, również bardzo zależało mi, żeby porządnie przygotowywać się do lekcji
i egzaminów. Rano biegłam do pracy, później do szkoły, a potem zakupy, dom i
dzieci, obiad na drugi dzień, pranie, w nocy uczenie się. Na egzaminy musiałam
często wyrywać się z pracy. Mimo że wysiłek był duży, martwiła mnie każda
trójka, a nawet czwórka.
To "na błysk" jest dla siebie czy dla
innych, żeby inni Panią docenili?
Myślę, że trochę dla siebie,
ale głównie dla innych. Nie dostałam akceptacji od rodziców i rodzeństwa. A
każdy człowiek potrzebuje czuć się akceptowany i chciany. W sprawie z księdzem
oskarżano mnie, że prowokowałam go, że za to, co się stało, ja ponoszę
odpowiedzialność. Skłonność do szukania w sobie winy głęboko się we mnie
zagnieździła, więc staram się, żeby ludzie byli ze mnie zadowoleni.
I przed dziesięciu laty, kiedy zdecydowała się Pani
oskarżyć księdza, i teraz po latach zgadza się Pani o tym mówić, nie ucieka
Pani od swojej przeszłości.
Zanim zdecydowałam się
porozmawiać z "Gazetą Wyborczą" i potwierdzić zarzuty wobec ks.
Moskwy, chyba półtora tygodnia nie spałam, prawie nie jadłam. Pytałam samą
siebie i Boga, co mam robić? I któregoś dnia przyszły mi na myśl słowa z
Ewangelii: "Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z
tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25,40). Pomyślałam,
że przecież kiedyś stanę przed Bogiem i On zapyta mnie, co zrobiłam dla tych
bezbronnych dzieci, wciąż zagrożonych pedofilskimi skłonnościami księdza. I co
ja wtedy powiem - że zbrakło mi odwagi, nie miałam siły, bałam się własnego
cienia? No i postanowiłam, że pójdę zeznawać do sądu, chociaż wciąż nie
dowierzałam, czy dam radę; bardzo się bałam. A kiedy zaczęłam składać zeznania,
to czułam się tak, jakbym zrzuciła z siebie ciężkie kamienie. Od tego momentu
zaczęła się zmiana w moim życiu - zaczęłam robić coś dla siebie, najpierw kurs
komputerowy, potem kurs maszyn sprzątających i kolejne. Jakbym się od nowa
narodziła. Oczywiście bez wsparcia dobrych ludzi nie byłoby to możliwe.
Napisałam też książkę
"Oskarżyłam księdza" (Nowy Świat 2008), w której opowiedziałam całe
swoje życie. To był rodzaj terapii, ale też próba szukania możliwości wybaczenia
tym, przez których zostałam skrzywdzona i podziękowania tym, od których
otrzymałam bardzo wiele dobra.
Ktoś z bliskich mi osób
mówił: "Zacznij od wybaczania". Początkowo to było dla mnie nie do
pojęcia, bo jak mogę wybaczyć człowiekowi, który mnie molestował seksualnie
jako dziecko? Jak wybaczyć mamie, która nigdy o mnie nie dbała, a na dodatek,
kiedy jako dziewięcioletnia dziewczynka przyszłam do niej poskarżyć się, że
nasz ksiądz całuje mnie w usta i wkłada rękę w majteczki, to sprawiła mi lanie
i kazała księdza przeprosić. Jak wybaczyć tacie, który powtarzał mi, że nie
jestem jego dzieckiem? W głowie mi się to nie mieściło. Ale zaczęłam pisać i to
pisanie powoli, powoli zaczęło działać lecząco. Do końca jeszcze nie
wybaczyłam. To jest bardzo trudne.
To, co ukrywałam, bardzo
mnie dręczyło i przyczyniło się do moich problemów zdrowotnych: nerwicy mięśnia
sercowego i anoreksji; jako dziecko na jedzenie musiałam zapracować, więc
starałam się jeść jak najmniej, odzwyczajać się od jedzenia, żeby nie chodzić
po sąsiadach i nie prosić. Wypowiedzenie tego wszystkiego sprawiło, że
potrafiłam w końcu upomnieć się o swoją godność. Opisanie swojego życia, a
jeszcze wcześniej oskarżenie księdza sprawiły, że zaczęłam wyzwalać się z
pozycji ofiary, dały mi siłę do walki w swoim imieniu i w imieniu tych, którzy
zostali przez naszego proboszcza skrzywdzeni albo mogli być skrzywdzeni.
Książkę napisałam też po to, żeby osoby, które doświadczyły podobnego jak ja
zła, zaczęły walczyć o siebie.
Czy po wyroku skazującym księdza zmienił się
stosunek oskarżających Panią, rodziny? Może ktoś Panią przeprosił?
Nie, nikt mnie nie
przeprosił.
A może po ogłoszeniu wyroku ktoś z Kurii
przemyskiej próbował kontaktować się z Panią? Może zaproponowano jakiś rodzaj
pomocy?
Nikt z kurii nie
kontaktował się ze mną tak przed wyrokiem, jak i po nim.
Dziewczynka z jasnymi loczkami
Bywa Pani w Mszanie?
Byłam na pogrzebie taty.
Co jakiś czas tam jeżdżę na groby syna, rodziców i teścia, którego bardzo
lubiłam. Utrzymuję też kontakt z osobami, które mnie wtedy, przed dziesięcioma
laty wspierały. Niedawno pani sołtys zaprosiła mnie na dożynki. Powiedziała, że
mam przyjechać z podniesioną głową. Jeszcze nie zdecydowałam, czy pojadę. Teraz
jestem silniejsza, ale wciąż boję się reakcji ludzi.
Jako dziewczynka poszła Pani po pomoc do mamy…
…poszłam, ale tej pomocy
nie dostałam, dostałam za to lanie. A kiedy zdecydowałam się oskarżyć księdza,
mama też mi nie pomogła. Któregoś dnia sąsiadka przyszła do mnie z wiadomością,
że do mamy przyjechał ksiądz. Zdziwiłam się, byłam u niej kilka godzin
wcześniej, nie była chora, więc po co ten ksiądz? Poszłam, żeby zobaczyć, co
się stało. Wchodzę, a mama mówi, że nie jestem już jej córką. Jak wycofam
oskarżenie - ksiądz stał koło niej - to wtedy nią będę. Odpowiedziałam
zdenerwowana: "Przecież nigdy nie byłam twoją córką, a oskarżenia nie
wycofam". Mama na to: "Pan Bóg cię ukarze". Odpowiedziałam:
"Bóg jest sprawiedliwy i każdemu z nas sprawiedliwość wymierzy".
W Pani historii szczególnie tragiczne jest to, że
ten sam ksiądz skrzywdził również Pani dzieci.
Dowiedziałam się o tym w
sądzie i to było straszne. Zawsze próbowałam swoje dzieci chronić, ale nie
udało mi się, pomimo że byłam - jak wyniknęło na terapii - matką nadopiekuńczą.
Nie ostrzegała Pani córek przed księdzem?
Wtedy z nikim o tym nie
rozmawiałam. Sama myśl o tym człowieku mnie paraliżowała. Jako mężatka nie
miałam już z księdzem tak częstych kontaktów, unikałam go, ale nie sposób było
w ogóle go nie spotykać. Jak trzeba było się wyspowiadać, to też u niego.
Pamiętam, jak przyszedł kiedyś po kolędzie, byłam w domu sama z dziećmi. Usiadł
przy stole, ja siedziałam na małym stołeczku z córeczką na rękach. On podszedł
do mnie, pogłaskał po głowie i powiedział: "Nie tak dawno, Ewuś, byłaś
taka malutka, ładna, loczki miałaś, a teraz jesteś już matką, kobietą, masz
trójkę dzieci. Przyjdę kiedyś do ciebie porozmawiać, bo ty mi się
wymykasz". Do dziś pamiętam, że po tych słowach zamarłam z przerażenia.
Pomyślałam, że nigdy nie uwolnię się od tego człowieka i od brudnej przeszłości
z nim. Po tamtej wizycie ścięłam włosy. Potem co i rusz zmieniałam kolor.
Chciałam jak najmniej przypominać tamtą dziewczynkę z długimi blond loczkami,
chciałam być dla księdza niewidoczna.
Czy Pani i córki byłyście w stanie porozmawiać o
tym, co przeszłyście?
One nie chciały o tym
rozmawiać, a ja nie napierałam, żeby mówiły. Ale przeczytały moją książkę.
Jedna z córek powiedziała potem: "Mamo, teraz rozumiem, dlaczego się tak
boisz o nas, dlaczego tak nas pilnujesz, dlaczego czasami wybuchasz albo
płaczesz".
A jak inni Pani bliscy zareagowali na książkę?
W Mszanie, z tego co
słyszałam, każdy ją kupił. Na pogrzebie taty podeszła do mnie starsza siostra i
zapytała: "Dorobiłaś się na tej swojej książce?". A przecież ja nie
pisałam ani dla pieniędzy, ani dla przyjemności. To żadna przyjemność pokazać
światu koszmar, przez jaki się przeszło. Takich osób jak ja jest bardzo wiele,
ja też kiedyś myślałam, że tę tajemnicę wezmę do grobu. Bardzo trudno jest
przyznać się do tego, że było się wykorzystanym seksualnie. Skrzywdzonym w ten
sposób trzeba pomóc - pokazać, że powinny o tym komuś opowiedzieć,
podpowiedzieć, gdzie mogą pójść po pomoc. Swoją książkę napisałam też po to.
W książce opisała Pani całe swoje życie, siłą
rzeczy opowiada ona również o rodzicach i rodzeństwie. Ta opowieść na pewno nie
była dla Pani bliskich łatwa.
Napisałam szczerze o swoim
życiu i swojej rodzinie, nie omijałam spraw wstydliwych i trudnych. Pisałam, bo
potrzebowałam opowiedzieć, jak bardzo przez te wszystkie lata czułam się krzywdzona.
Nie bała się Pani odkryć przed innymi tak intymnych
spraw?
Bałam się nie reakcji
moich obecnych znajomych, ale ludzi z Mszany, którzy mnie oskarżali. Oni nie
wybaczyli mi, że postawiłam księdza przed sądem, a tu jeszcze opisałam ich
zachowania wobec mnie.
Czy inne osoby, które zeznawały wówczas przeciw
księdzu, lub ich rodziny też tyle złego doświadczyły od lokalnej społeczności?
One miały ojców, matki czy
mężów. Ja zostałam sama, bo cała moja rodzina się ode mnie odwróciła. We mnie
było najłatwiej uderzyć, bo byłam sama. Nie miał mnie kto bronić.
Myśli Pani, że obrońcy księdza stali po jego
stronie, ponieważ wierzyli w jego niewinność?
Ksiądz pomagał wielu
rodzinom finansowo, to były tereny popegeerowskie, wielu z nas borykało się z
biedą. Pewnie ci, którzy dostali od niego pomoc, czuli się zobowiązani, żeby
stać za nim. Jednej z moich sióstr też pomagał. Wybierał rodziny raczej
patologiczne, a nie ukrywajmy, moja rodzina taka właśnie była.
Uważa Pani, że kara, jaką wymierzył sąd ks.
Moskwie, oddała sprawiedliwość skrzywdzonym przez niego osobom?
Dla mnie w tamtym momencie
było ważne, że wina została mu udowodniona, ale wyrok, jaki dostał, był w moim
odczuciu za niski. Wobec zła, jakie wyrządził, te dwa lata więzienia w
zawieszeniu na pięć wydają mi się śmiesznie małe. Poza tym zaraz po wyroku
nadal uczył dzieci, mimo że sąd zakazał mu przez osiem lat kontaktu z dziećmi.
Trochę to wyglądało jak naśmiewanie się z nas, którzy przeciw niemu
zeznawaliśmy. Potem został odesłany do innej parafii. Ja myślę, że powinien
przede wszystkim zostać wysłany na leczenie, a już na pewno należało go
odizolować od dzieci. O ile wiem, Kuria nawet po wyroku nie zrobiła nic poza
przenosinami na inną parafię.
Muszę jeszcze na chwilę
wrócić do samej rozprawy. Chciałam - w przeciwieństwie do innych oskarżających
- zeznawać w obecności księdza. W tamtym czasie byłam już w trakcie terapii i
zrozumiałam, że potrzebuję spojrzeć mu w oczy i zapytać, dlaczego mi to zrobił.
Przecież mówił, że mnie kocha jak ojciec! A skoro kochał, dlaczego krzywdził? I
to nie tylko tym, że całował w usta, dotykał miejsc intymnych, kładł do swojego
łóżka, ale małemu dziecku, którym wtedy byłam, zupełnie wypaczył obraz miłości.
Wydawało mi się to ważne,
sądziłam, że mi to może pomóc leczyć się z tego wszystkiego, co przeszłam. Nie
spodziewałam się, że usłyszę coś, co spowoduje, że tak długo nie będę mogła
sobie poradzić. W pewnym momencie ksiądz powiedział: "Ale ja twojej mamie
płaciłem". Poczułam, jak serce staje mi w miejscu - dowiedziałam się, że
sprzedano mnie, czteroletnią dziewczynkę, jak dziwkę. Własna matka, człowiek
dziecku najbliższy. W tym wszystkim, co mnie spotkało, chyba to było najgorsze.
Życie od nowa
Oprócz ludzi, od których spotkało Panią wielkie
zło, byli też tacy, od których doświadczyła Pani dobra.
Jest wiele osób, którym
chciałabym bardzo podziękować. Do dziś z wdzięcznością wspominam naszego
sąsiada z Mszany, który mnie małą dziewczynkę uczył jeździć na rowerze, a później
na traktorze. Ucząc mnie, powtarzał, że tego, czego się nauczę, nikt mi nie
odbierze. Niedawno przyszła mi myśl, żeby pojechać do niego i podziękować mu.
Ta jego uwaga poświęcona wtedy mnie, odrzucanemu przez bliskich dziecku - była
naprawdę ważna. Nie zdążyłam, niedawno dowiedziałam się, że Zygmunt - tak miał
na imię - zmarł. Nie zdążyłam też podziękować komendantowi policji z Dukli,
który podczas procesu zawsze mnie wspierał, nieraz okazywał pomoc. Pamiętam, że
po którejś z rozpraw i tym, co się potem w Mszanie wokół mnie działo, byłam w
bardzo złym stanie i podczas którejś z rozmów z komendantem powiedziałam, że
mam tego wszystkiego dosyć, że już psychicznie nie wytrzymuję i najchętniej
skończyłabym ze sobą. A komendant na to: "Dla kanalii szkoda życia" i
wciągnął mnie w jakąś dobrą rozmowę.
Bardzo w tamtym czasie
pomógł mi również Wojciech Tochman. To był pierwszy człowiek, przed którym się
naprawdę otworzyłam. Potrzebowałam być przez kogoś wysłuchana, ale strasznie
trudno było mi się otworzyć. Tochman swoim taktem i delikatnością wzbudził moje
zaufanie - jemu chciałam swoją historię opowiedzieć. To on pierwszy uświadomił
mi, że powinnam się z Mszany wyprowadzić, bo tam nie ma już dla mnie życia. To
było wtedy zupełnie nierealne, Tochman chciał nawet udostępnić mi na jakiś czas
swój domek na Mazurach - jestem mu za wszystko bardzo wdzięczna. Śledzę jego
działania, czytam jego książki. Jestem dumna, że mogłam go poznać. Mogę długo
wymieniać osoby, od których otrzymałam dobro, wiele dobra, oni wszyscy na zawsze
zostaną w moim sercu. Pośród nich szczególne miejsce zajmuje Darek z Gdańska.
Bez niego nie dałabym rady zacząć życia od nowa.
Historia z dobroczyńcą z Gdańska to jak bajka o
dobrej wróżce, zjawiającej się zupełnie nieoczekiwanie po to, żeby bezinteresownie
pomóc.
O tak, to właśnie taka
historia! Najpierw przyszedł przekaz pieniężny na dużą, jak dla mnie sumę i
kilka dobrych słów. To działo się w czasie, kiedy oskarżyłam księdza i prasa
pisała o całym zajściu. Potem były rozmowy telefoniczne. Następnie odwiedziny.
Dzięki Darkowi pojechałam na pierwsze w swoim życiu wakacje i pierwszy raz
widziałam góry. W końcu Darek powiedział, że powinnam wyjechać z Mszany i on
proponuje, że kupi mi mieszkanie w Rzeszowie. Na to ja natychmiast zapytałam,
co będę musiała zrobić w zamian. Nauczona byłam, że nie ma nic za darmo. Trzy
razy zadawałam to pytanie. On nie bardzo wiedział, o co mi chodzi, w końcu
powiedział: "Zrozum, że chcę ci pomóc". O, tak sobie chciał mi pomóc!
Myślałam, że kiedy Darek
pomoże mi rozpocząć to nowe życie w Rzeszowie, nasz kontakt się urwie. A my
utrzymujemy go do dzisiaj, traktuję go jak brata, mogę w każdej chwili na niego
liczyć. Kiedy praca w firmie sprzątającej okazała się za ciężka, znalazł mi
posadę w banku. Ale ja muszę być w ruchu, moje nerwy nie pozwalają mi usiedzieć
w miejscu, więc wróciłam do sprzątania. Niedawno miałam mały wypadek i teraz
noga wymaga leczenia, Darek znalazł mi w Rzeszowie dobrego specjalistę. I on to
wszystko robi zupełnie bezinteresownie. Gdyby jego nie było, nie dałabym rady.
Mieszkanie, dwuletnia terapia w Warszawie, którą opłacał… Mnie przecież nie
było na to stać. To wspaniały człowiek, jego pojawienie się w moim życiu to cud
Boży
Wierzy Pani w Boga?
Tak, wierzę. Również w to,
że On działa cuda.
A nie ma Pani do Boga żalu, że tyle jest bólu i
trudu w Pani życiu?
Teraz już nie, ale
wcześniej tego żalu było sporo. Kłóciłam się z Bogiem, dlaczego musiałam przez
to wszystko przejść - być ofiarą chorego na pedofilię księdza, dlaczego nie
miałam troszczących się o swoje dzieci rodziców, normalnej rodziny. I dlaczego
musiałam znosić tyle upokorzeń od ludzi, tylko dlatego, że postanowiłam wyznać
prawdę o tym, co się działo na plebanii w Tylawie. Dzisiaj już wiem, że wiara
mi bardzo pomogła, że Bóg opiekuje się mną. Co i rusz miałam i mam tego znaki.
Kiedy jest mi trudno, modlę się i rozmawiam z Bogiem, to mnie uspakaja, pozwala
zobaczyć, że sytuacja nie jest może tak beznadziejna, jak się na początku
wydawało, i znaleźć jakieś rozwiązanie. No i ci ludzie, od których doświadczyłam
tak wiele dobra - oni też, myślę, są od Boga.
A Kościół? Wierzy Pani w Kościół?
Wierzę w Boga, ale wciąż
trudno mi chodzić do kościoła. Próbowałam, w Rzeszowie bardzo podoba mi się u
saletynów. Lubię słuchać tam kazań, są o ważnych życiowych sprawach, a nie o
polityce. Ale jeśli już zdarzy mi się być w kościele, zawsze zostaję na
zewnątrz, żeby nie widzieć księdza. Nie mogę się pozbyć myśli: on teraz tak
pięknie mówi, a wyjdzie i zrobi coś innego. Nie chcę tak myśleć, odganiam te
myśli, ale one ciągle do mnie wracają. A przecież wiem, że jest wielu dobrych
księży. Jednym z nich jest ks. prof. Józef Krasiński. Kiedy o Tylawie było
głośno, ks. Krasiński przyjechał do mnie niezapowiedziany z Sandomierza, żeby
mnie wesprzeć. Dziwiłam się, a on żartował, że to dobre miejsce na spacer i
przy okazji postanowił mnie odwiedzić. I tak to trwa do dziś. Przynajmniej raz
w roku mnie odwiedza. On mi bardzo pomógł. Modlił się za mnie, żeby Bóg dał mi
siły. Wtedy, kiedy przyjechał pierwszy raz, powiedział, że mnie podziwia. To
było bardzo ważne dla mnie, którą wyzywano i poniżano.
A dzieci - czy po Pani doświadczeniach nie
odwróciły się od Kościoła?
Dzieci chodzą do kościoła
i - jak mi się wydaje - wynika to z ich wiary.
U siebie
Co dziś jest najważniejsze?
Dokształcam się po to,
żeby stanąć na nogi, żeby zabezpieczyć przyszłość swoją i dzieci. Teraz robię
prawo jazdy. Radość daje mi pomaganie innym, dzięki temu czuję, że jestem komuś
potrzebna.
Nie rozpamiętuję
wyrządzonych mi krzywd, ale one wciąż do mnie wracają, tylko w takich różnych
przebraniach. Kiedy przeprowadziłam się do Rzeszowa do nowego mieszkania,
wreszcie mogłam mieć swój własny osobny pokój. Mój pierwszy własny pokój w
życiu. W urządzanie go włożyłam całe serce, był taki, jak chciałam. No i może
tydzień w nim spałam. Przyszedł moment, że wchodziłam tam tylko po jakąś rzecz,
spałam raz w pokoju jednej, raz drugiej córki. Byłam wtedy w trakcie terapii i
czasami dzwoniła do mnie moja terapeutka. Dzwoniła i często pytała: "Jak
tam twój pokój, jak sobie go urządziłaś, jak się w nim czujesz?". A ja
myślałam: "Czemu się tak czepiła tego pokoju?". Nie byłam jej w
stanie powiedzieć, że się go boję.
Tego wymarzonego własnego pokoju? Dlaczego?
Tak! Nagle się
przestraszyłam, ale początkowo nie wiedziałam, czego się boję. Terapeutka nie
przestawała o ten pokój pytać, a ja jej mogłam powiedzieć o wielu rzeczach, ale
chciałam, żeby ten mój pokój zostawiła w spokoju. Pojechałam na nasze kolejne
spotkanie - ona otwiera drzwi, a ja się jej w drzwiach rozpłakałam i wydusiłam,
że boję się swojego pokoju. Na tamtym spotkaniu zrozumiałam - przestraszyłam
się, że to jest moje, że włożyłam w to tyle serca, tyle miłości i nagle może
się okazać, że przyjdzie ktoś i mi to zabierze.
Kiedy poszłam do pracy i
usłyszałam od pracujących tam osób: "Fajnie, że pani jest", nie
dowierzałam. No bo jak to, przecież mnie się nie da lubić - tak byłam nauczona.
Podobnie, kiedy ktoś powiedział komplement - miałam wdrukowane w głowę, że
jestem brzydka, w ogóle do niczego. Nie mogłam się też odnaleźć w szkole - za
dużo tych koleżanek i kolegów i do tego wybrano mnie na przewodniczącą klasy.
Na zewnątrz prezentowałam się jako silna, a w domu się rozklejałam. Akceptacja
kolegów wydawała mi się chwilowa, bałam się, że zaraz zniknie i zostanę odrzucona.
Nad tym wszystkim pracowałyśmy z moją warszawską terapeutką. Miałam wielkie
szczęście, że do niej trafiłam. Bardzo mi pomogła.
Śpi już teraz Pani w swoim pokoju?
Od dłuższego czasu już
mogę w nim spać, a w swoim domu czuję się bezpiecznie. I w Rzeszowie czuję się
wreszcie u siebie. Początkowo trudno mi było odnaleźć się w tak dużym mieście.
Może dlatego, że nigdy nie wyjeżdżałam, oprócz internatu, kiedy chodziłam do
zawodówki, moje życie płynęło w Mszanie. Wieś a miasto - to duża różnica.
Brakowało mi lasu, kawałka własnej ziemi. No, ale nie oszukujmy się, gdybym
musiała mieszkać w Mszanie, nie wiem, czy bym się nie załamała. A tu powoli,
powoli, chociaż z lękiem, czy sobie poradzę, stawałam na nogi. Powtarzałam
sobie wtedy: "Muszę dać radę, pokazać innym, że warto się starać".
Wdzięczna jestem za to
mieszkanie w Rzeszowie, ale marzę, żeby mieć domek koło lasu. Do dzisiaj
ciągnie mnie do lasu. Las od dzieciństwa był dla mnie ostoją, miejscem, gdzie
czułam się bezpieczna, tam mogłam pójść, wypłakać się, wykrzyczeć swój żal.
Na początku zapytała Pani,
czy czas uleczył moje rany. I tak, i nie. Nie mam już myśli samobójczych. Nie
wpadłam też w alkoholizm, chociaż był moment, że sięgałam po alkohol, żeby
zapomnieć, ale zrozumiałam, że nie tędy droga. Co z tego, że dzisiaj się
napiję, kiedy jutro wstanę i nadal będę miała ten sam problem, nierozwiązany?
Mówią, że mam silny charakter. Może i mam, ale to nie takie proste - długie
lata żyłam na środkach psychotropowych. Lekarze jeszcze teraz mi je czasem
proponują, ale ja nie chcę takiej pomocy, nawet jeśli jest ciężko. Wiem, że
moją formą ucieczki od życia i problemów jest praca - ktoś ucieka w alkohol,
ktoś w narkotyki, ja uciekam w pracę. Czasami też w pomaganie innym. To nie
jest tak, że terapia rozwiązuje wszystko. Terapia daje impuls do pracy nad
sobą, która musi trwać chyba do końca życia.
Ale ta praca, chociaż trudna, przynosi efekty.
Moja córka niedawno
zauważyła: "Popatrz mamuś, teraz każdy mi zazdrości, że mam taką mamę.
Koleżanki mówią, że nie wyglądasz na swoje lata, a pamiętasz, jak ty kiedyś
wyglądałaś"? No pewnie, że pamiętam: byle jaki ciuch, obowiązkowo czarny,
bez makijażu, zaniedbane włosy - taka szara myszka. Ale to nie tylko sprawa
wyglądu zewnętrznego. Kiedyś bardzo rzadko się śmiałam. Teraz potrafię się
śmiać, aż nieraz nawet płakać ze śmiechu.
Autor: Katarzyna Jabłońska
Źródło: Onet
KOMENTARZE:
~Polak : Religia Co za system prania mózgu i upokarzania
ludzi! Kobieta chodzi do spowiedzi i przyjmuje "po kolędzie" kolesia,
który ją zgwałcił w dzieciństwie... Na miejscu jej męża/brata/ojca WYWALIŁBYM
GO NA ZBITY RYJ, gdyby próbował choćby podejść! Co za poniżenie, tylko religia
może tak zgnoić człowieka, żeby gwałciciela traktował jak autorytet?
~piesniewierny : W naszym polskim zaścianku każdą Jagnę czeka przejażdżka na furze
gnoju.
~mara do ~red: Współczuję Pani i dziękuję za
Pani odwagę.
Życzę szczęścia w życiu osobistym i zawodowym, pociechy z dzieci i spotkania wielu życzliwych, dobrych LUDZI na drodze życia.
Pozdrawiam
ps. mnie takie zło nie spotkało i dziękuję losowi za to, że miałam mądrą mamę, mówiła, ostrzegała i kontrolowała, bo zaznała zła i niesprawiedliwości w sierocińcu od zakonnic przed wojną. Nie była jednak molestowana seksualnie.
Życzę szczęścia w życiu osobistym i zawodowym, pociechy z dzieci i spotkania wielu życzliwych, dobrych LUDZI na drodze życia.
Pozdrawiam
ps. mnie takie zło nie spotkało i dziękuję losowi za to, że miałam mądrą mamę, mówiła, ostrzegała i kontrolowała, bo zaznała zła i niesprawiedliwości w sierocińcu od zakonnic przed wojną. Nie była jednak molestowana seksualnie.
~mara do ~...: Znieść celibat.
~jaga
: Jest nas więcej dziękuję za ten artykuł. Myślałam, że jestem jedną z,
niewielu którzy w ten sposób przeżywają ten ból - ból dziecka wykorzystywanego…
Księża tego nie znają, chyba tylko ci molestowani w młodości, na seminarium,
przez innego księdza pedofila, a takie rzeczy są normą… w kościele…
~logik : Kościół jej nawet nie przeprosił, nie pomógł materialnie!
Jak tu wierzyć hierarchom, że będą walczyć z pedofilią a nie wycofują dawnych
instrukcji zakazujących zgłaszanie tych zbrodni na dzieciach, władzom cywilnym?
Znowu będą chować tych zbrodniarzy po kątach i ukręcać łeb sprawom. Ta pani powinna
teraz z oskarżenia prywatnego wystąpić o odszkodowanie za straty moralne i
pokrycie kosztów rehabilitacji i przeniesienia do innego miasta. A ten wyrok
jest po prostu śmieszny. Coraz więcej mam wątpliwości czy taki ksiądz to w
ogóle wierzy w Boga?
~mm do ~0101di: Nie posyłać dzieci na
religię to nie będzie patologii…
~rodzic : Pedofilia? Normalny rodzic nie pozwala swojemu
dziecku chodzić na plebanię i na kontakty z księdzem. Oczywiście nie wszyscy są
pedofilami, ale należy być czujnym. Bo księża to normalne chłopy i mają
chłopskie potrzeby i z kobietą i z chłopem, o dzieciach nie wspomnę…, Ale na
wsiach ksiądz dla niektórych ludzi nadal jest autorytetem. Nie wierzą własnym
dzieciom.
~dorota : To obciach przed Bogiem i ludźmi, być członkiem
sekty katolickiej! Tylko ciemni i niewykształceni ludzie do tej sekty wstępują!!!
~red do ~XZSA:
Obłudę i hipokryzje spotkasz wszędzie, ale w kościele jest jej najwięcej. Nie
jest przypisana do żadnej religii na wyłączność. Mój komentarz skierowałam do
osób, które bronią księży za wszelka cenę, ale to nie znaczy, że stawiam
wszystkich katolików pod jedna kreską. W każdej wierze i społeczności można znaleźć
złych i dobrych ludzi. Ważne, żeby nie mieć klapek na oczach i mieć odwagę przyznać,
że zło może czynić osoba, od której spodziewamy się raczej dobra. Na
marginesie, nie wierze w czeluście piekielne i dlatego uważam, że pedofil
powinien ponieść karę za swe czyny od razu.
~Polak : Religia? Co za system prania mózgu i upokarzania
ludzi! Kobieta chodzi do spowiedzi i przyjmuje "po kolędzie" kolesia,
który ją zgwałcił w dzieciństwie... Na miejscu jej męża/brata/ojca WYWALIŁBYM
GO NA ZBITY RYJ, gdyby próbował choćby podejść! Co za poniżenie, tylko religia
może tak zgnoić człowieka, żeby gwałciciela traktował jak autorytet!
~logik : Kościół jej nawet nie przeprosił, nie pomógł
materialnie! Jak tu wierzyć hierarchom, że będą walczyć z pedofilią a nie
wycofują dawnych instrukcji zakazujących zgłaszanie tych zbrodni na dzieciach,
władzom cywilnym? Znowu będą chować tych zbrodniarzy po kątach i ukręcać łeb
sprawom. Ta pani powinna teraz z oskarżenia prywatnego wystąpić o odszkodowanie
za straty moralne i pokrycie kosztów rehabilitacji i przeniesienia do innego
miasta. A ten wyrok jest po prostu śmieszny. Coraz więcej mam wątpliwości czy
taki ksiądz to w ogóle wierzy w Boga?
~0101di do ~...: Krk jest jak pani Dulska, seks
synalka ze służącą uważa za dopuszczalny, ale publiczne ogłoszenie wynikającej
z tego ciąży i ślub syna z "taką", dyskredytuje ją i obraża w
najwyższym stopniu. Los służącej zgwałconej przez synka i obrażonej przez nią
samą zupełnie pani Dulskiej nie interesuje. Gdyby kler Krk interesował los
skrzywdzonych dzieci, a nie własny osławiony wizerunek nie doszłoby do tak
totalnej kompromitacji. Ale widocznie dopiero odejście wiernych i pozbawienie
kleru środków utrzymania jest w stanie wskazać tym panom właściwą i moralną
drogę postępowania. I oby tak się stało, dla dobra dzieci.
~XZSA do ~red:
red .Większość katolików jest niestety jak ten kościół obłudna! Hipokryzja goni
hipokryzje a najśmieszniejsze to, to, że uważają się za kogoś lepszego od
innych, podczas gdy sami są zwykłymi bałwochwalcami. Za fałszywymi prorokami idą
prosto w czeluść piekielną!
~0101di do ~mario: Ach, ksiądz zrobił źle! Cóż
za odwaga w nazywaniu spraw po imieniu. Nie obawiasz się, że ci proboszcz nie
udzieli rozgrzeszenia? Katecheza katolicka okalecza ludzi emocjonalnie, ale z
niektórych szczególnie podatnych czyni takie kanalie jak ty, naigrywające się
ze stanu psychicznego osoby wykorzystanej seksualnie, brawo. Nie ma to jak
katolicka moralność. Żydokomuna i wszystko jasne. Jaki prosty, pogodny świat
kretyna pełnego wartości?
~DSEW@#! do ~Bicz: Ciekawym jest, że to właśnie
kobiety bardziej są narażone na działalność tej zakłamanej i obłudnej sekty! Łatwiej
nimi się manipuluje z całą pewnością! Ale ciekawa jestem, jaka by była jej
odpowiedz na pytanie, co robi zdrowy, wypasiony, młody mężczyzna (bez większych
zmartwień i trosk życia codziennego, bez rodziny) w wolnych chwilach? Jestem
pewna, że do końca tego nie wie nie będąc mężczyzną!!!
~Wwwa zach. do ~Anna:
Masz rację, i nikt ich nie chroni? Zwykłego człowieka za kratki, a takiemu
jeszcze lokum zmieniają - proszę, jaka ochrona. Dziewczynie, dobrze, że trafił
się sponsor, bo inaczej musiałaby walczyć z lwami, tylko cud Boży mógłby nie
przyjść, bo tego w opisie Biblii nie przewidzieli i by ją mniam,mniam połknęli.
W tej wierze ksiądz powinien mieć żonę i kropka, choć to nie rozwiązuje
problemu.
~0101di do ~Bicz: Spoiwo duchowe krzywdzące
dzieci? Naprawdę żyjesz w wieży z kości słoniowej i nic nie wiesz o skali
przestępczości seksualnej kleru katolickiego? W nosie mam jakieś spoiwo i inne
głupoty bogoojczyźniane. Zapłakana buzia skrzywdzonego dziecka to jest mój
punkt odniesienia. Katecheza katolicka okalecza emocjonalnie, ale czy do tego
stopnia by troskę o dzieci przedstawiać jako walkę z kościołem? Przecież gdyby
kler zachowywał się przyzwoicie nic takiego nie miałoby miejsca. Dlaczego więc
nam broniącym dzieci stawiasz zarzuty, a nie księżom? Prawdziwym winowajcom i
powodowi naszego protestu i oburzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz