Translate

czwartek, 16 września 2021

POTWÓR W HABICIE DOMINIKANINA.... - BEZ KOMENTARZA

PAWEŁ M. POTWÓR W HABICIE DOMINIKANINA

Justyna Kaczmarczyk

"Podczas modlitwy w kaplicy św. Józefa ciągnął mnie za włosy, wykręcał ręce i zgwałcił mnie na ołtarzu" - wspomina skrzywdzona przez dominikanina Pawła M. Jedna z dziewczyn zaszła w ciążę, później poroniła. M. skomentował to krótko: "Musimy się bardziej zabezpieczać". Z zeznań świadków opublikowanych w raporcie komisji Tomasza Terlikowskiego wyłania się przerażający obraz zakonnika i piekła, przez jakie przeszły skrzywdzone przez niego osoby.

Zakonnik w habicie dominikanina, zdjęcie ilustracyjne /AFP

Zakonnik w habicie dominikanina, zdjęcie ilustracyjne /AFP

OSTRZEŻENIE: Artykuł zawiera zeznania świadków, opisujące okrutne praktyki

Bił, gwałcił. Nie był rosły, ale bardzo silny. Doskonale manipulował. Mówił, że jest bożym wysłannikiem. Zmuszał do seksu, wmawiając, że to element "uzdrawiania zranień", "otwierania się na Ducha Świętego i "oczyszczania przeszłości".

Organizował zbiorowe sesje przemocy. Zbierał ludzi i kazał się publicznie spowiadać. "Opowiadaliśmy wszystkim swoje grzechy (...) Potem byłem bity za te grzechy".

  • Raport Komisji Terlikowskiego o sprawie dominikanina Pawła M. Najważniejsze ustalenia


"To, że on zrobił nam krzywdę fizyczną, czy dobierał się do naszych ciał, to już była wisienka na torcie, to był tylko efekt tego, co nam wszystkim zrobił psychicznie" - wspomina jedna z pokrzywdzonych osób.

Obraz dominikanina Pawła M., jaki ujawnia raport komisji Tomasza Terlikowskiego, jest straszny. To obraz człowieka brutalnego i okrutnego, który niszczył oraz ranił fizycznie i psychicznie. Jednocześnie w oczach przełożonych odnosił sukcesy duszpasterskie - jego kazań słuchały tłumy, do konfesjonału ustawiały się długie kolejki. Przez lata unikał kary.

Sekta Pawła M.

Paweł M. prowadził we Wrocławiu w latach 1996-2000 duszpasterstwo akademickie - Wspólnotę św. Dominika. Charyzmatyczny kapłan przyciągał młodych ludzi. Ci nie wiedzieli, że w rzeczywistości trafiają do sekty.

Tak właśnie działała prowadzona przez Pawła M. wspólnota. Oparta na psychomanipulacji i pseudoteologii, uzależniająca i odcinająca od rodziny. "Bombardowanie miłością" szybko przeradzało się w przemoc fizyczną, psychiczną i seksualną.

Zeznania świadków, przytaczane w raporcie komisji kierowanej przez Tomasza Terlikowskiego, która przez ponad pięć miesięcy badała działania Pawła M. i reakcje zakonu dominikanów w jego sprawie, są wstrząsające.

Inicjacja

Paweł M. do "ścisłego kręgu wtajemniczenia" nie dopuszczał każdego. "On miał niesamowitą umiejętność, że miał wyczucie głodów i potrzeb, a także dostęp do nich za pomocą spowiedzi, i potem bardzo sprawnie tym manipulował. I na tyle uzależniał od siebie, że bardzo trudno było zerwać z tą słodkością i miłością" - wspomina świadek. 

"On miał niesamowitą umiejętność, że miał wyczucie głodów i potrzeb"

Zakonnik jawił się jako dobry, pomocny, potrafiący słuchać i wspierać. Dowiadywał się o swoich podopiecznych wiele, także przez spowiedź, której tajemnicę wielokrotnie złamał. Zdobyte informacje brutalnie wykorzystywał, by przejąć nad nimi kontrolę.

"Właściwie to była pierwsza osoba, której opowiedziałam o trudnych doświadczeniach z mamą z czasów liceum czy szkoły podstawowej. On to ode mnie wyciągnął i powiedział, że skoro mam takie trudne doświadczenia, to moją winą jest, że jego obmawiam, bo mszczę się na rodzicach" - wspomina była członkini duszpasterstwa.

Doprowadzał do tego, że "byli gotowi za nim skoczyć z okna" i zrobić wszystko, by zasłużyć na jego atencję, uśmiech, szacunek.

M. uzależniał od siebie także finansowo. Zbierał dziesięcinę, jedna z osób oddała mu swoją książeczkę mieszkaniową, a inna pieniądze zarobione na studia podczas pracy w Szwecji.

Szatan, wszędzie szatan

Wszystko to oplecione było pseudoduchowością, wypaczoną religijnością. M. miał manię na punkcie "rozeznawania". Rozeznawał, co jest dobre, a co złe. Rozeznawał, kto ma iść do zakonu, a kto zerwać zaręczyny. Rozeznawał, że Bóg chce, żeby kogoś wykorzystał seksualnie.

Charakterystyczne dla M. było szukanie i widzenie wszędzie duchowego zła, szatana. Aktywności demonów upatrywał w książkach, dziełach sztuki, nawet sprzęcie elektronicznym i artykułach spożywczych. Świadek mówił komisji: "...nie wolno kupować margaryny Rama, bo nawet jak się mówi 'rama', to się wzywa ducha Ramy (czyli hinduskiego bóstwa), i Hare Kriszna ma do nas dostęp, co nas zanieczyszcza".

Wszystkie osoby pokrzywdzone w tamtym okresie wspominają, że Paweł M. kontrolował także ich ilość snu, zarządzając wielogodzinne, nieraz całonocne modlitwy.

"Była jedna taka modlitwa, że wstawiając się, nie wiem za co, dostałam osiem tysięcy razy pasem na goły tyłek"

Świadek zeznał: "On nas zgniatał małą ilością snu. Myślę, że gdyby każdy z nas miał spać dwie godziny dziennie, to po miesiącu zaczyna się żyć w świecie nierzeczywistym".

Podczas modlitw dochodziło nieraz do przemocy fizycznej. Byli członkowie wspólnoty mówią o biciu skórzanym dominikańskim pasem. 

"Była jedna taka modlitwa, że wstawiając się, nie wiem za co, dostałam osiem tysięcy razy pasem na goły tyłek" - wspomina jedna z kobiet. Inna zeznała: "Dziewczyny mi mówiły, że kilka razy traciłam przytomność. Byłam bita na goły tyłek, ale nie byłam całkiem rozebrana, byłam bita jego pasem. Od ud po plecy byłam bita. (...) Fizycznie byłam potwornie pobita. Dziewczyny wlokły mnie do domu. Ja potem długo spałam, wiem, że robiono mi okłady".

Klękały przed Pawłem i mówiły: Witaj, królu!

Choć praktyki Pawła M. powinny zapalić czerwoną lampkę, żaden z działających wówczas we Wrocławiu zakonników publicznie ich nie negował.

Ówczesny przeor klasztoru we Wrocławiu zeznał komisji, że niczego zaskakującego czy dziwnego nie zauważył. Inni świadkowie jednak wskazali, że przeor miał wówczas problem z alkoholem, a w ukrywaniu go pomagali także członkowie Wspólnoty św. Dominika. 

Współbrat M. wspomina, że ojcowie żartowali z Pawła M., jego "wywoływania duchów" i towarzyszących temu pisków kobiet, ale byli też zaniepokojeni. "Konsekwencji żadnych nie zauważyłem, traktowano to jako dziwactwo. Był taki moment, że te dziewczyny klękały przed Pawłem, mówiły: 'Witaj, królu'. Przeor często był tego świadkiem i też powtarzał te słowa: 'Witaj, królu'" - wspomina zakonnik.

Gwałciciel działał dalej

M. miał dobre i bliskie relacje z ówczesnym prowincjałem dominikanów, o. Maciejem Ziębą. "Kiedy przyjeżdżał o. Maciej Zięba OP, to Paweł M. wysyłał mnie po wino i ser pleśniowy z wyższej półki, żeby mogli sobie wieczór spędzić razem (...) Oni spotykali się, spędzali sporo czasu razem. A ja pomyślałam, że skoro ojciec Maciej wszystko wie, przyjaźni się, to znaczy, że nie ma się czego obawiać" - mówi świadek.

Od 1998 roku o. Zięba był informowany o karygodnych praktykach Pawła M. we wrocławskim duszpasterstwie. Wiosną 2000 r. dowiedział się też, że M. wykorzystał seksualnie cztery kobiety. Na piśmie dostał informację o wielokrotnym zgwałceniu jednej z nich.

Mimo to nie wszczął postępowania kanonicznego, nie zgłosił też sprawy organom ścigania. M. spotkały wtedy pseudokary - pokuta w klasztorze na Bielanach w Krakowie i roczna praca w hospicjum w Lublinie.

"To, że on zrobił nam krzywdę fizyczną, czy dobierał się do naszych ciał, to już była wisienka na torcie, to był tylko efekt tego, co nam wszystkim zrobił psychicznie"i o wszystkich sprawach personalnych w Prowincji, w tym tych, których sprawy są zgromadzone w archiwum tajnym. Kwestia Pawła M. musiała się pojawić, ale w szczegółach nie pamiętam. Było to w Krakowie. Maciej powiedział, że w kontekście prawnym wszystkie sprawy są pozałatwiane. Maciej powtarzał to wielokrotnie" - zeznał o. Popławski. Jak dodał: "Zapoznałem się z archiwum w kwietniu. Byłem przerażony tymi dokumentami".

O. Popławski zdecydował o znacznym okrojeniu działalności M., ograniczając jego kontakt z ludźmi spoza środowiska dominikanów. M. mógł jednak obronić doktorat i pracować duszpastersko w parafii w Jarosławiu i tamtejszym szpitalu psychiatrycznym.

O sprawie M. wiedział też kolejny prowincjał o. Paweł Kozacki. On także - aż do 2021 roku - nie wszczął wobec zakonnika dochodzenia kanonicznego. 

Paweł M. nadal krzywdził.

"Przeklinam dzień, kiedy mnie przyprowadzono do dominikanów"

2 marca 2021 r. do prokuratury zgłosiła się kolejna ofiara nadużyć seksualnych Pawła M. Zakonnica, która poznała dominikanina w 2010 roku. Ten otoczył ją siecią manipulacji, krzywdził psychicznie, wykorzystał seksualnie. Ostatnia ich rozmowa miała miejsce jeszcze w 2020 r.

6 marca 2021 r. prokuratura wszczęła dochodzenie wstępne. 

Od 10 marca zakonnik ma zakaz opuszczania terenu klasztoru i używania habitu zakonnego, a 22 marca o. Paweł Kozacki poinformował o rozpoczęciu w sprawie M. karnego postępowania kanonicznego.

"Od marca pierwszy raz w życiu nie czuję się k..."

Paweł M., wykorzystując pozycję zakonnika, zniszczył życie wielu osobom. Świadkowie wspominają: "Przeklinam dzień, kiedy mnie przyprowadzono do dominikanów". "To było jakby ktoś mnie wystrzelił z procy i do tej pory nie mogę wrócić na ziemię".

"To, co mi zabrał M., to moja rodzina, moje dzieci. (...) On mi ukradł życie. Ja to przetrwałam, wierzę, że moje dzieci to przetrwają. Nie chcę, żeby on mi jeszcze ukradł pół dnia życia więcej. Mnie, moim dzieciom, moim przyjaciołom. Ja mam swoją godność, a on mi ją kradł, gwałcąc, bijąc, gromiąc, winiąc mnie o to, że to moja wina. I Bóg nie jest temu winien. Ja dzień za dniem musiałam sobie mówić, I Bóg nie jest temu winien. Ja dzień za dniem musiałam sobie mówić, że Bóg nie jest temu winien, i że ja nie jestem winna, że tak się stało. Ja od marca pierwszy raz w życiu nie czuję się k...".

LINK DO ARTYKUŁU



 

wtorek, 13 lipca 2021

Opowiada zakonnica - "Biczowałam się"...

 

"Biczowałam się. 50 uderzeń każdego dnia przez prawie 20 lat" - opowiada zakonnica

Matka Teresa mówiła, że jej powołaniem jest kochać, cierpieć i ratować dusze, by nasycić pragnienie miłości Jezusa. W podcaście "The Turning" siostry, które przez wiele lat były w zgromadzeniu założonym przez Matkę Teresę, opowiadają nie tylko o oddaniu i modlitwie, ale też o codziennym życiu w Misjonarkach Miłości. W jednym z odcinków mówią o cierpieniu i o samobiczowaniu.

Ewa Raczyńska 1,4 tys. 22 czerwca 2021, 10:50 Ten tekst przeczytasz w 3 minuty



Umartwianie swojego ciała

Siostra Mary Johnson, która w Misjonarkach Miłości spędziła 20 lat, wspomina, że gdy była jeszcze nowicjuszką, przebywała w Rzymie, gdzie wieczorami słyszała odgłosy dochodzące z łazienki, które przypominały jej uderzenia. Nie wiedziała, co oznaczają do momentu, gdy od jednej z sióstr usłyszała o "dyscyplinie".

Początkowo myślała, że chodzi o przestrzeganie harmonogramu dnia, nakaz milczenia. Siostra wyjaśniła jej jednak, że chodzi o umartwianie swojego ciała poprzez biczowanie go splecionymi sznurkami. "Kiedy to usłyszałam, poczułam skurcz żołądka" - wspomina Mary Johnson. Tak dowiedziała się, co inne siostry robią wieczorem w łazienkach i co jest źródłem odgłosów, które słyszała.

Mary podczas nowicjatu pracowała w kuchni, pomagał między innymi opróżniać ogromne kadzie z gorącą wodą, w której gotowany był makaron. Pewnego dnia jej przełożona próbując sama uporać się z obowiązkami, wylała na siebie wrzątek, jej ciało było poparzone.

Jakież było zdziwienie Mary, gdy na drugi dzień zobaczyła obolałą, zawiniętą w bandaże siostrę w kuchni. Na jej prośbę, by odpoczęła, usłyszała, że nie może, że pomimo bólu dostała przykaz pracy. Misjonarki Miłości powtarzają za Matką Teresą, że miłość, aby była prawdziwa, musi boleć.

"Bycie Misjonarzem Miłości to ciągłe dawanie od chwili, kiedy otwierasz oczy. Musiałyśmy zobaczyć Chrystusa w każdej osobie, którą spotykałyśmy"

- mówi w podcaście siostra Kathleen, która przez 29 lat była w zgromadzeniu.

Bierzcie wszystko, co Bóg daje

Przywołana zostaje historia o stopach Matki Teresy, którą zakonnice sobie nawzajem opowiadały. Otóż Matka Teresa, gdy była jeszcze młoda, dostała buty, które były dla niej zdecydowanie za małe. Zamiast prosić o nową parę, zdecydowała się chodzić w butach, które zdeformowały na trwałe jej stopy, bo zdaniem Matki Teresy zostały jej dane przez Boga.



Mary przywołuje słowa powtarzane przez świętą:

"Bierzcie wszystko, co Bóg daje, dajcie, co Bóg weźmie, czyli szeroki uśmiech"

I wspomina, jak w zakonie otrzymała "ofiarne koraliki". Miała je przesuwać za każdym razem w ciągu dnia, gdy sobie czegoś odmówi, poniesie ofiarę. Chodziło tu o różne rzeczy: gdy potrawa jest zbyt słona dosól ją jeszcze trochę, gdy chcesz usiąść przy oknie w kaplicy, bo jest gorąco, nie siadaj tam, tylko zajmij miejsce, w którym poczujesz panujący upał itp.

W zgromadzeniu obowiązywała idea poświęcenia, której historia sięga cierpienia i śmierci Chrystusa. Misjonarki Miłości wierzyły, że składając codzienne ofiary, mogą mieć udział w cierpieniu Jezusa i zadośćuczynić za grzechy świata.

Obraz Chrystusa na krzyżu jest centralnym symbolem dla Misjonarek Miłości i choć zakony odeszły od składania ślubów i nazywaniu sióstr "oblubienicami Chrystusa", to jednak w zgromadzeniu Matka Teresa mówiła, że zakonnice są poślubione Jezusowi.

Początkowo uderzałam się po plecach

Mary, gdy usłyszała o "dyscyplinie", nie mogła przestać o niej myśleć, zadawała sobie pytanie, czy też powinna zdecydować się na samobiczowanie.

"Miłość, żeby była prawdziwa, musi boleć. Chciałam nauczyć się kochać. Chciałem, żeby ta miłość była centralną rzeczą w moim życiu. Skoro Jezus był biczowany, zanim został ukrzyżowany, to może to był sposób na zjednoczenie się z nim" - mówi o swoich wówczas rozterkach Mary.

W końcu zdecydowała się poprosić przełożoną o sznurki, których siostry używały do biczowania. Wspomina, że gdy je otrzymała, weszła za inną siostrą do łazienki. "Nie wiedziałam, co mam robić. Początkowo uderzałam się po plecach, ale dźwięk uderzenia był stłumiony. Odkryłam więc nogi i uderzyłam się po udach. Zamachnęłam się mocniej i zobaczyłam, że moje nogi robią się czerwone, gdy uderzyłam się jeszcze mocniej, pojawiły się białe smugi od sznurków na czerwonej skórze. Pomyślałam, że rozgryzłam, jak to robić" - opowiada.

Od tej nocy, każdej następnej Mary Johnson się biczowała. Na pytanie, czy robiła to codziennie przez kolejne 20 lat życia w zgromadzeniu, odpowiedziała, że wyjątkiem były jedynie niedziele i święta.

"Zaczęło się od 15 uderzeń dziennie, z czasem doszłam do 50. Były momenty, kiedy robiłam podwójną pokutę, czyli 100 uderzeń, np. w czasie Wielkiego Postu"

- przyznaje.

Autorka podcastu przywołuje historię samobiczowania, która sięga XI w., kiedy to mnisi biczowali swoje nagie ciała. Z czasem stało się ono formą pokuty i sposobem na udział w cierpieniu Chrystusa i zbliżenie się do Boga.

I chociaż w XX w. władze Kościoła nakazywały odchodzenie od tych praktyk, to jednak niektórzy pozostali przy cielesnym umartwianiu się. Współcześni zakonnicy związani ze zgromadzeniem założonym przez Matkę Teresą nie chcieli komentować tego, czy samobiczowanie nadal ma miejsce w zakonie. Dopiero siostra, która odeszła z Misjonarek Miłości w 2014 r. przyznała, że ta forma pokuty nadal ma miejsce w zakonie.

Sama Mary Johnson tłumaczy, że samobiczowanie się ma realne skutki duchowe i psychologiczne, jest przypominaniem sobie każdego dnia, że jesteś grzesznikiem.

"Myślę, że w pewnych okolicznościach może też zachodzić coś w rodzaju… sadomasochistycznej przyjemności erotycznej, gdy cała energia seksualna, potrzeby i pragnienia muszą zostać stłumione"

- mówi.



Dla niej "dyscyplina" była pocieszeniem, kiedy czuła się winna. "Mając pod ręką taką możliwość, to była ulga za odpokutowanie czegoś niewłaściwego".

Łańcuch z kolcami owiniętym wokół talii

Samobiczowanie się nie było jedyną formą pokuty. W podcaście przywołane zostaje choćby noszenie przez zakonnice łańcucha z kolcami owiniętego wokół talii. Były też formy publicznej pokuty, takie jak całowanie stóp swoich współ- sióstr lub błaganie o posiłek. Polegało ono na tym, że w czasie kolacji podchodziło się do siostry przełożonej z miską, klękało się i mówiło: "Błagam cię, droga siostro, proszę daj mi coś do jedzenia". Po otrzymaniu zupy, czy chleba jadło się je w kącie pokoju na kolanach.

"Jedną z rzeczy, których nauczyłem się podczas życia z Misjonarkami Miłosierdzia, jest wartość szczerych przeprosin. Wszyscy popełniamy błędy, celowo lub nie, a publiczne przyznanie się do tego, nie musi ci umniejszać. To tylko sprawia, że ​​jesteś bardziej prawdziwy, uczciwszy" - tłumaczy Mary Johnson.

Jakie tajemnice życia Misjonarek Miłości przynoszą kolejne odcinki podcastu? Można już ich posłuchać.


Link do Artykułu









środa, 14 kwietnia 2021

Dali księdzu 20 minut na spakowanie - BEZ KOMENTARZA

 

Skandal w bydgoskiej parafii. Dali księdzu 20 minut na spakowanie

19 lut, 13:23 

Ten tekst przeczytasz w 3 minuty

Przez pięć lat kapłańskiej posługi w parafii Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy ksiądz Rafał K. miał dopuszczać się skandalicznych czynów wobec młodych chłopców. Jak zeznają ministranci, duchowny miał mierzyć ich przyrodzenia i nakłaniać do masturbowania się w jego obecności. Do śledczych zgłosiło się już dziesięć poszkodowanych osób, a duchowny został oskarżony o popełnienie przestępstw przeciwko wolności seksualnej i obyczajności. Sprawę księdza opisuje na łamach "Gazety Pomorskiej" Roman Laudański.

 



Dali księdzu 20 minut na spakowanie

Ksiądz Rafał K. został wikarym w bydgoskiej parafii pod wezwaniem Świętych Polskich Braci Męczenników w lipcu 2015 r. – Wydawało się, że z księdza Rafała jest spoko gość, z którym możesz normalnie pogadać. Do czasu – wspomina jeden z byłych ministrantów, cytowany przez "Gazetę Pomorską".

 O czym nie wie 99% Wierzących?

Na początku kwietnia ubiegłego roku pod dom parafialny przy ul. ks. Popiełuszki podjechała furgonetka. Jak donoszą obecni przy całym zajściu parafianie, ksiądz Rafał dostał podobno 20 minut na spakowanie swoich rzeczy. Wikary wsiadł i odjechał, a podczas niedzielnych ogłoszeń, wygłaszanych podczas każdej mszy świętej, parafianie usłyszeli komunikat, w którym poinformowano, że ksiądz Rafał K. został odwołany z obowiązków wikariusza decyzją ks. biskupa Jana Tyrawy.

 NAMIESTNICY BOGA CZY DIABŁA?

Parafianie zaczęli snuć różne domysły na temat powodów odwołania wikarego. Jak czytamy na portalu "Gazety Pomorskiej", w parafii pw. Świętych Polskich Braci Męczenników już wcześniej było głośno o dwóch księżach. Jeden wystąpił z kapłaństwa, a drugi w Domu Księży Emerytów kolejny rok czeka na orzeczenie w jego sprawie watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary.

 MAGICZNA POMOC

Gdy wybuchła afera z księdzem Rafałem, wierni zaczęli pytać, czy "Męczennicy" to parafia karna? 

W sąsiedniej parafii pod wezwaniem Opatrzności Bożej molestował i gwałcił chłopców ksiądz Paweł Kania, przeniesiony tu na czas procesu karnego o molestowanie dzieci z archidiecezji wrocławskiej.

"Terapia" u ks. Rafała

Dlaczego ks. Rafał zniknął z "Męczenników"? Do delegata biskupa ds. ochrony dzieci i młodzieży zaczęli zgłaszać się poszkodowani z opowieścią o "terapii" u ks. Rafała. Diecezja przeprowadziła dochodzenie, ksiądz dostał zakaz sprawowania mszy i noszenia stroju duchowego. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożył cywilnym śledczym pełnomocnik biskupa.

 ZAKAZANA HISTORIA POLSKIEGO KOŚCIOŁA

Ksiądz Rafał K. został oskarżony o popełnienie przestępstw przeciwko wolności seksualnej i obyczajności. Do śledczych zgłosiło się już dziesięć poszkodowanych osób. Pod pozorem terapii ksiądz przeprowadzał "badania", które nie wiadomo czemu miały służyć.

 NIE WYGODNE FAKTY PONTYFIKATU JPII

– Nie wierzę, że żaden z mieszkających tam księży o niczym nie wiedział i że nikt niczego nie widział! To niemożliwe! Jestem przekonana, że proboszcz wiedział o wszystkim, musiał wiedzieć – opowiada "Pomorskiej" matka jednego z byłych ministrantów.

 BIOGRAFIA o.RYDZYKA

– Najpierw odbędzie się proces karny, a dopiero potem, w procesie cywilnym, będę skarżyć nie tylko sprawcę, ale i instytucje kościelne odpowiedzialne za szkodę moich klientów, przede wszystkim za naruszenie ich dóbr osobistych – mówi adwokat Janusz Mazur, który reprezentuje kilku poszkodowanych chłopców. – W tej sprawie również powtarza się mechanizm wykorzystania instytucji kościelnej oraz autorytetu księdza do realizacji czynów na granicy pedofilii - dodaje.

 

LINK DO ARTYKUŁU

niedziela, 4 kwietnia 2021

WYZWANIA STOJĄCE PRZED KK - BEZ KOMENTARZA

Pięć największych wyzwań stojących przed Kościołem [ANALIZA]

Kościół katolicki znajduje się w trudnej sytuacji. Niektórzy uważają wręcz, że jest ona dramatyczna, szczególnie w Polsce. Daleki jestem od skrajnych opinii, jednak z pewnością przed hierarchami, księżmi i wiernymi wiele wyzwań. Niekiedy trudnych i bolesnych, często też domagających się pilnych działań. Przedstawiam pięć najważniejszych spraw, z którymi Kościół będzie musiał się zmierzyć w najbliższym czasie.

Pedofilia

Problem pedofilii wśród duchownych wywołał kryzys w Kościele na całym świecie. Coraz mocniej uwidacznia się on również w Polsce. Mimo podejmowanych przez papieża Franciszka i wielu hierarchów działań, wciąż nie uporano się z sytuacją. Wystarczy wspomnieć tylko kilka ostatnich przykładów z krajowego podwórka: sprawa ks. Andrzeja Dymera, przypadek Janusza Szymika, zachowanie bpa Dzięgi, bpa Janiaka, kard. Gulbinowicza czy kard. Dziwisza.



Odpowiedź na pytanie dlaczego Kościół nie radzi sobie z problemem pedofilii jest złożona. Jedną z przyczyn jest z pewnością sposób rozumowania wielu hierarchów, duchownych i świeckich, którzy przez lata uważali że podobne sprawy należy rozwiązywać we własnym gronie. To postawa w pewnym sensie zrozumiała i bliska wielu osobom, nie tylko w Kościele, ale w każdej organizacji a nawet w rodzinach. Żadna firma, partia polityczna, stowarzyszenie itd. nie chcą, aby ich problemy wychodziły na światło dzienne, bo mogłoby to negatywnie rzutować na obraz całości.

Jednak podobny sposób myślenia wydaje się błędny i przestarzały. Wielu spraw, a już szczególnie tych które dotyczą krzywdy dzieci nie można po prostu "zamiatać pod dywan". I to szczególnie w Kościele, który dla wiernych jest depozytariuszem moralności i prawdy. Inne organizacje zazwyczaj nie pretendują do roli etycznych autorytetów, dlatego też tak bulwersuje każda skaza w łonie samego Kościoła.

O CZYM NIE WIE 99% KATOLIKÓW

A skazy są bardzo poważne i bolesne. Zachowanie hierarchów unikających odpowiedzialności za działania podległych im księży jest w najlepszy razie niezrozumiałe. Nic więc dziwnego, że na biskupów wylewa się fala krytyki. Sytuacja taka ma miejsce nie tylko w Polsce, ale właściwie na całym świecie.

Przyczyn nierozwiązania problemów związanych z pedofilią w Kościele można się też doszukiwać w wieloletnich zaniedbaniach w zakresie edukacji kapłanów. Widać dziś poprawę w tym zakresie, jednak zaowocuje ona dopiero w przyszłości, gdy dzisiejsi młodzi księża zostaną biskupami i zastąpią starszych hierarchów.

Co zatem zrobić, aby zażegnać obecny kryzys? Rozwiązanie wydaje się proste: wprowadzić pełną przejrzystość w sprawach oskarżeń o pedofilię wysuwanych wobec osób duchownych, ujawniać wyniki postępowań i procesów kanonicznych oraz każdy przypadek zgłaszać odpowiednim służbom. Optymizmem napawa fakt, że takie podejście stosowane przez coraz większą część biskupów. Pesymistyczne jest jednak to, że wciąż wielu hierarchów nie widzi potrzeby takich działań i woli bolesne sprawy ukrywać.

Jeśli postawi się dobro ofiar na pierwszym miejscu, cała reszta nie będzie szkodzić Kościołowi. Przestępcy znajdują się wszędzie, niezależnie od wyznania, rasy czy orientacji seksualnej i ludzie to rozumieją. Nie rozumieją natomiast ukrywania faktów i wydłużania cierpień ofiar w imię źle rozumianej ochrony instytucji.

Tłumaczenia o tym, że ochronie powinny podlegać również osoby, którym nie udowodniono winy jest słuszne, ale przy jednym zastrzeżeniu. Postępowania w przypadku oskarżeń o pedofilię powinny odbywać się w błyskawicznym tempie. Zarówno na poziomie policji i prokuratury, jak i w przypadku postępowań kanonicznych. Przyspieszenie procedur jest kluczowe, zarówno dla oskarżających jak i domniemanych sprawców. Wszystkim powinno zależeć na maksymalnie szybkim wyjaśnieniu spraw, a ich przewlekanie świadczy jak najgorzej przede wszystkim o podejrzanych.

Dzięki papieżowi Franciszkowi nastąpił duży przełom w kwestii szybkości postępowań kanonicznych. Świadczą o tym spraw z polskiego podwórka. Kard. Glubinowicz został surowo ukarany przez Watykan na kilka dni przed śmiercią, bp Edward Janiak i abp Sławoj Leszek Głódź ostatnio otrzymali zakaz zamieszkania i celebrowania jakichkolwiek uroczystości w swoich diecezjach oraz nakaz wpłacenia środków na Fundację św. Józefa, pomagającą ofiarom pedofilii.

NAMIESTNICY BOGA CZY DIABŁA

Nie wszystko jest jednak tak, jak być powinno. Choć biskupi zostali ukarani, to wciąż nie wiemy jakie to winy Watykan uznał za prawdziwe. Wielu ludzi zastanawia się nad tym i domaga pełnej jawności i to jak najszybciej. Znając jednak struktury rządzące Stolicą Apostolską trzeba sobie zdawać sprawę, że jakiekolwiek przyspieszenie toczących się w jej łonie reform trwa całymi latami.

Zmaga się z tym obecny papież i to od samego początku swojego pontyfikatu. Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że już dokonał niemożliwego i przyspieszył powolne procedury watykańskie do stopnia wcześniej nieznanego w historii. Dla wielu osób to za mało, jednak rewolucja Franciszka postępuje a jej rzeczywiste efekty być może poznamy dopiero lata po odejściu papieża.

Czasy systemowego ukrywania przypadków pedofilii i obojętności Kościoła wobec ofiar bezpowrotnie minęły zarówno w Polsce jak i na całym świecie. Im szybciej zrozumieją to wszyscy hierarchowie (także ci w Watykanie), tym szybciej zażegnany zostanie obecny kryzys. Oczyszczenie i przejrzystość mogą pomóc Kościołowi i go wzmocnić, podczas gdy każdy miesiąc bezczynności powodował będzie tylko dalszy spadek zaufania i pogłębianie kryzysu.

Obrona życia

Drugie wyzwanie stojące przed Kościołem dotyczy kwestii obrony życia. Coraz większa liczba krajów na całym świecie zezwala na legalną aborcję i eutanazję. Widać też rosnące, społeczne przyzwolenie na podobne uregulowania prawne.


Kościół od zawsze stoi na stanowisku obrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. I to się nie zmieni, wpisane jest bowiem w samą esencję chrześcijaństwa. Jednak twarde obstawanie przy swoim stanowisku bez prób zrozumienia współczesnego świata, przynosi Kościołowi coraz więcej klęsk. Widać to na przykładzie krajów Zachodu, które zalegalizowały aborcję i godzą się na eutanazję.

Dużo emocji w Polsce wzbudziła sprawa Polaka z Wielkiej Brytanii, który na wniosek lekarzy, za zgodą części rodziny i sądu został odłączony od aparatury podtrzymującej życie. Mimo włączenia się w sprawę polskiego Kościoła, polityków i dyplomacji mężczyzna ostatecznie został odłączony i zmarł. Wywołało to szeroką dyskusję wokół eutanazji w Polsce oraz falę krytyki wobec upolitycznienia sprawy, która z punktu widzenia nauczania Kościoła wcale nie była oczywistym złem.

PRAWDA O JPII

Lekarze stwierdzili bowiem śmieć mózgu Polaka, co oznacza, że poddawany był on jedynie uporczywej terapii podtrzymującej funkcje życiowe organizmu, jednak nic nie mogło pomóc mu już wrócić do zdrowia. W takiej sytuacji odłączenie aparatury podtrzymującej życie jest wręcz aktem miłosierdzia. Kościół nie wykorzystał szansy na skuteczne zakomunikowanie tego faktu, który jest bardzo ważny z perspektywy transplantacji narządów osób po wypadkach.

Dyskusję wokół wspomnianej sprawy można zrozumieć, bowiem w Polsce wciąż kuleje edukacja i wiedza na temat zagadnień bioetycznych oraz stanowiska Kościoła w tych sprawach. Inaczej przebiega dyskusja w bogatszych krajach, gdzie aborcję i eutanazję uważa się coraz powszechniej wręcz za element praw człowieka.

W tym kontekście wiele osób uważa, że zeszłoroczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który de facto zniósł obowiązujący w Polsce kompromis aborcyjny, był zwycięstwem ruchów pro-life. Jednak zwycięstwo może niebawem obrócić się w sromotną klęskę i to szczególne wyzwanie stojące przed Kościołem w Polsce.

Nie ma wątpliwości, że prędzej czy później konserwatywna władza w naszym kraju się zmieni. Odchodzenie młodzieży od Kościoła i wzrastająca popularność poglądów liberalnych świadczą o tym, że de facto ruchy pro-life przegrywają walkę o umysły i serca ludzi w naszym kraju.

Co nastąpi po zmianie władzy? Większość partii będących obecnie w opozycji zapowiada liberalizację prawa aborcyjnego. Być może potrzebne będzie referendum w tej sprawie. Gdyby do niego doszło, wyniku nie można być pewnym. Według sondaży publikowanych w tym roku większość chce powrotu do kompromisu sprzed wyroku TK (ok. 30 proc.) lub znaczącego zliberalizowania prawa do aborcji (ok. 40 proc.).

I choć przeciwników aborcji wciąż jest w Polsce sporo, to nie można się łudzić, że taka sytuacja potrwa wiecznie. Twarde stanowisko Kościoła, edukacja w postaci lekcji religii w szkołach, liczne kazania i dokumenty na temat aborcji i eutanazji jak do tej pory nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, wręcz przeciwnie. Czy Kościół może w ogóle coś zrobić, aby powstrzymać postępującą laicyzację?

Na powyższe pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, choć Kościół szuka jej już od wielu lat. Przede wszystkim konieczne jest przywrócenie wiarygodności Kościoła w kwestiach moralnych, co powinno odbyć się poprzez rozliczenie i oczyszczenie z przeszłością. Proces ten zapoczątkował jeszcze Sobór Watykański II a potem Jan Paweł II, przepraszając za grzechy i zaniedbania czynione przez lata.

KOŚCIÓŁ KATOLICKI - ORGANIZACJA PRZESTĘPCZA

Wciąż jednak w oczach społeczeństwa nie doszło do rzeczywistego oczyszczenia i rozliczenia nadużyć duchownych. Kolejne skandale, zachłanność, brak chęci do uderzenia się w piersi i naprawienia krzywd nie budują moralnej wiarygodności Kościoła, a wręcz ją burzą. Czy rozlicznie się ze złą przeszłością wystarczy? Na pewno nie, ale jest to początek drogi, która ostatecznie wyprowadzi Kościół z obecnego kryzysu.

Zwolennikiem takiego jasnego rozliczenia się z przeszłością jest też papież Franciszek. Wskazuje on również dalsze kroki, które powinny zostać podjęte. Postuluje postawienie najsłabszych i wykluczonych w centrum Kościoła, a powrót do pokornej służby ludziom stawia przed moralizowaniem i ocenianiem. Oczyszczenie i pójście drogą wyznaczoną przez Franciszka może być odpowiedzią na kryzys laicyzacji oraz sposobem na uwiarygodnienie przekazu Kościoła walczącego o każde, absolutnie każde życie.

Młodzież

"Młodzież jest nadzieją Kościoła" - mawiał św. Jan Paweł II. Papież Polak doskonale zdawał sobie sprawę, że walka o "rząd dusz" rozpoczyna się od najmłodszych lat. Nie mógł jednak przewidzieć tego, jak rozwinie się technologia i w którą stronę pójdzie świat.

Dzisiaj młodzież (ale i wielu dorosłych) jest dosłownie "zatopiona" w świecie mediów społecznościowych i internetu. Można w nim znaleźć sporo treści zgodnych z nauczaniem Kościoła i wiele razy więcej treści przeciwnych temu nauczaniu. Wpływ na młodych ludzi mają poglądy i zachowania osób - rówieśników, celebrytów i influencerów - z całego świata. Wśród nich niewielki odsetek stanowią osoby wierzące.

Nic więc dziwnego, że w czasach postępującej laicyzacji, odchodzenia od tradycyjnych i konserwatywnych wartości oraz licznych skandali wstrząsających Kościołem, coraz mniej osób młodych postrzega go jako depozytariusza istotnych wartości moralnych. Nawet zaś jeśli tak go postrzega, to nie uważa że konieczne są z nim jakieś bliższe związki.

Sytuację tę przewidział papież Benedykt XVI, który jeszcze jako ksiądz, w latach 60. ubiegłego wieku pisał i mówił o nadchodzącym kryzysie Kościoła, który odbierze mu wiele przywilejów oraz wstrząśnie instytucją i ludźmi na całym świecie. Przyszły papież widział jednak "światełko w tunelu" i już wtedy twierdził, że z gruzów "starego Kościoła" powstanie nowa instytucja z dużo mniejszą liczbą wiernych. Za to wiernych doskonale rozumiejących istotę i ducha nauczania przekazywanego przez Jezusa.

TAJNA INSTRUKCJA JPII

Czy istnieje zatem sposób, aby przyciągnąć młodych do Kościoła? Z pewnością warto szerzej informować o wielu genialnych inicjatywach podejmowanych przez duchownych i świeckich, którzy swoją działalnością charytatywną pomagają dziesiątkom osób. Oczywiście w taką działalność angażują się nie tylko instytucje związane z Kościołem. Jednak mam wrażenie, że te kościelne inicjatywy nie są często w żaden sposób rozgłaszane.

Młodzież nie znosi też obłudy i zakłamania. A niestety liczne skandale oraz to w jaki sposób są one przedstawiane przez media pokazują tę najgorszą twarz Kościoła i mogą sugerować, że jest ona dominująca. To oczywista nieprawda dla każdego, który nawet lekko interesuje się sprawami kościelnymi. Tym niemniej w obecnej sytuacji i przy niechęci części hierarchów do oczyszczenia, taki przekaz zaczyna dominować i kształtować negatywne postawy młodzieży wobec obłudy instytucji.

Ważny aspekt dotyczy również nauczania religii w szkołach. Trzeba jasno powiedzieć, że skoro młodzi odchodzą od Kościoła, to obecny system nie zdał egzaminu. Być może rozwiązaniem byłoby przeniesienie nauczania religii z powrotem do parafii, do środowiska wiary i wyrwanie jej ze świeckiego środowiska szkół.

Zapewne liczba uczęszczających na lekcje do parafii spadłaby znacznie. Z drugiej strony może warto edukować tych, którzy na prawdę tego chcą. Dzisiaj religia w szkołach często bywa traktowana jako dodatkowa wolna godzina, czasem jako miejsce do ścierania się poglądów pro i antykościelnych. Tylko że w nauczaniu religii wcale nie o to chodzi. Zamiast masowości w szkołach, lepiej ograniczyć liczbę uczestników lekcji, a w zamian wyedukować ich solidnie.

Młodzież wymaga szczególnej uwagi i jej zatrzymanie lub ponowne włączenie do Kościoła jest jednym z najważniejszych wyzwań jakie stoją przed wszystkimi wierzącymi.

Świeccy

I tu pojawia się kolejne wyzwanie stojące przed Kościołem. Chodzi o szersze włączenie świeckich, a szczególnie kobiet w działalność instytucji. W Polsce, Watykanie ale też wielu innych krajach wciąż dominuje mentalność klerykalna. To wygodna postawa dla wielu. Zdejmuje odpowiedzialność za Kościół z samych wiernych i zrzuca ją na księży. Daje osobom duchownym i biskupom władzę, której łatwo ulec. Prowadzi to do procesów centralizacji, budowania nowych murów i wydawania stosów niezrozumiałych dekretów, w których z czasem orientują się już tylko wybitni kanoniści lub filozofowie.

Jednocześnie taka sytuacja prowadzi do bezczynności czy wręcz rosnącej niechęci wiernych do instytucji, która zaczyna działać jak sklep z tradycyjnymi obrzędami. Powstają zatem cenniki sakramentów, czy sądy i prawnicy unieważniający małżeństwa z różnych, niekiedy błahych powodów za to za sporą ilość pieniędzy. Księża zaś zamiast głosić Ewangelię okazują się sprzedawcami i menagerami stawiającymi piękne, pozłacane świątynie.

Parafia to nie sklep, sakramenty to nie towar, parafianie to nie owce godne potępienia bo nie chcą bezkrytycznie wspierać Kościoła, lub lubianej przez proboszcza partii. Z drugiej strony księża to nie sprzedawcy, świątynia to nie miejsce na politykę, a wierzący to nie bierni uczestnicy coniedzielnych mszy.


I tu problem staję się głębszy, bo nie dotyczy tylko samych księży. Czasem są oni wręcz wtłoczeni w ramy wyznaczone przez instytucję, sami tego nie chcąc. I tu większość osób uważających się za wierzące powinna uderzyć się w piersi. Bo obecna sytuacja nie jest wynikiem zaniedbań kleru, ale wszystkich wiernych - wygodnie przerzucających odpowiedzialność za obecną sytuację kryzysu w Kościele na wszystkich wokół.

Zatem kolejnym ogromnym wyzwaniem stojącym przed wszystkimi katolikami jest przywrócenie sprawczości wiernym, nie będącym osobami wyświęconymi. Dotyczy to także kobiet, sióstr zakonnych, które wciąż bywają pomijane w dyskusji o przyszłości Kościoła, a stanowią element równie ważny co mężczyźni i kapłani.

Problem ten dostrzega wyraźnie papież Franciszek, który na początku tego roku formalnie dopuścił kobiety do posług lektoratu i akolitatu. To ważny krok, który przez lata był blokowany przez przeciwników kościelnych reform, obawiających się otwarcia drogi do wyświęcania kobiet.

ZAKAZANA HISTORIA POLSKIEGO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO

Franciszek wyraźnie dostrzega konieczność szerszego włączenia wiernych, w szczególności kobiet, do działań Kościoła. Wielokrotnie mówił i pisał o tym otwarcie, mimo licznych sprzeciwów pojawiających się wśród hierarchów. Jednak droga, którą wyznacza obecny papież jest jasna i w przyszłości może przynieść wiele korzyści dla Kościoła.

Wydaje się, że w polskim Kościele mentalność klerykalna jest wciąż silna, choć widać już pierwsze dobre praktyki zmierzające ku jej osłabieniu. Warto przy tym wspomnieć diecezjalne synody i inne inicjatywy spotkań, do których zapraszani są liczni świeccy, także pozostający poza Kościołem. Otwarcie zamkniętych szczelnie przez wieki wrót instytucji nie odbywa się szybko, jednak postępuje.

Ważne jest, aby uświadamiać osobom świeckim że mogą już przez te wrota przejść i włączyć się w działania instytucji, zmieniając ją od środka. Bierna postawa wiernych przyczynia się w znaczącym stopniu do kryzysu w Kościele.

Konflikty

W Ewangelii zapisano, że Jezus modlił się żarliwie o jedność Kościoła. To ostatnie wyzwanie o jakim chciałbym wspomnieć. Jedności w Kościele nigdy nie było, przez wieki narastały podziały między różnymi odłamami chrześcijan, które teraz mozolnie zasypywane są na ścieżce ekumenizmu.

Niestety w łonie samego Kościoła katolickiego również dzisiaj trwają rozrywające go konflikty. Główną "oś" podziału można z bardzo dużym uproszczeniem poprowadzić między "tradycjonalistami" a "reformatorami". Jednak różnych odłamów i poglądów zarówno wśród jednych jak i drugich są setki.

Sam fakt występowania dyskusji wewnątrz instytucji jest czymś naturalnym i może prowadzić do wypracowywania nowych reform. Jednak wyzwaniem staje się skuteczna komunikacja dotycząca tych sporów i napięć, z którą współczesny Kościół sobie nie radzi. Dlatego zamiast spokojnej dyskusji często słyszeliśmy ostrą krytykę pod adresem różnych hierarchów lub samego papieża, otwarte wzywanie do buntów czy też zarzucanie Franciszkowi herezji. Takie metody "publicznej" rozmowy są szkodliwe i nie przynoszą żadnych korzyści, wprowadzając jedynie chaos.


Wolny od podobnych problemów nie jest także Kościół w Polsce, który nie wie jak komunikować swoje działania w związku z aferami pedofilskimi. Nie umieją tego robić niektórzy hierarchowie, wybierający milczenie zamiast prostego "przepraszam". W efekcie mamy sytuację, w której zamiast rozmowy następuje atak, zamiast przeprosin następuje obrażanie się na media, zamiast poszukiwania efektywnych dróg dotarcia z przekazem, następuje nieudolne komunikowanie rzeczy bardzo istotnych z punktu widzenia wiernych.

CAŁA PRAWDA O o. RYDZYKU

Innymi słowy: w dzisiejszym świecie "ogłoszenia parafialne" już nie wystarczą, a księża powinni dwa razy mocniej zastanowić się nad słowami, jakie wypowiadają publicznie. Użytkownicy internetu wytkną bowiem bezlitośnie każde potknięcie, błąd, czy niefortunnie wypowiedziane zdanie. Kościół nie umie się przed tym bronić. Dlaczego?

Na świecie nastąpiła rewolucyjna i najszybsza w historii zmiana paradygmatu komunikowania. Kościół ten fakt "przespał" i teraz zaczyna się budzić oraz panicznie poszukiwać nowych form docierania do wiernych. Paradoksalnie proces ten przyspieszyła pandemia koronawirusa, która wyprowadziła ludzi ze świątyń a jednocześnie zmusiła księży do poszukiwania nowych dróg w świecie wirtualnym.

Epidemia już zmieniła bardzo wiele i to być może na lepsze. Księża dostrzegli jak mogą wyglądać puste kościoły, jeśli nic się nie zmieni. Wielu wiernych poczuło zaś, jak bardzo świątynie i kapłani są im potrzebni. Rozpoczęło to procesy, których efekty pozostają jedynie w sferze domysłów. Odnoszę wrażenie, że rok epidemii zmienił w Kościele więcej, niż lata wewnętrznych reform. Fakt ten do jakiegoś stopnia wykorzystuje papież, który ostatnio zdecydował się na szereg kroków wcześniej nie do pomyślenia, jak wspomniane zwiększenie roli kobiet w Kościele, czy znaczącą obniżkę pensji kardynałów.

Pomocne w dotarciu do wszystkich wiernych okazać się mogą ciekawe inicjatywy w sieci, rekolekcje online, konferencje, vlogi, komentarze prowadzone przez dobrych kaznodziejów. Przykładem może być "katolicki netflix" prowadzony przez dominikanów.

Rafał Cieniek

Rafał Cieniek

Redaktor Onet Wiadomości

Data utworzenia: 4 kwietnia 2021, 11:33

LINK DO ARTYKUŁU