Czy Bóg wybaczy
siostrze Bernadetcie?
W ośrodku mieszkał do 2006 r. Został przeniesiony w
wieku 14 lat, gdy o zdarzeniach opowiedział nauczycielce. Siostry zamykały go
na noc na klucz w pokoju z dwójką starszych wychowanków. Paweł zgłaszał, że
jest gwałcony. Dyrektorka ośrodka nie reagowała, powiedziała tylko: to już jest
twoja sypialnia.
- Pierwszy raz przyszli do mnie w nocy, jak miałem sześć lat. Spałem, rozebrał mnie starszy chłopak i kazał mi różne rzeczy zrobić. Od razu powiedziałem siostrze dyrektor Bernadetcie i bardzo się bałem, bo siostra nie zareagowała - mówi mi teraz Paweł.
W 2007 r. w Sądzie Rejonowym w Zabrzu rozpoczął się proces przeciwko siostrze Bernadetcie, dyrektorce Ośrodka Wychowawczego Sióstr Boromeuszek, i siostrze Franciszce, wychowawczyni w grupie chłopców. Zostały oskarżone o przemoc fizyczną i psychiczną oraz podżeganie do gwałtów na wychowankach.
Podczas zeznań dzieci ujawniają, że siostry biły je prawie codziennie, często do krwi. Nazywały "zboczeńcami, małymi gnojkami, debilami, ułomkami". Prokuratura ustala, że tak siostry zachowywały się już od lat 70.
Dzieci opowiadały, że młodsi zamykani są na noc na klucz w pokoju z 20-letnimi mężczyznami. Jeśli zgłaszały siostrze Bernadetcie, że są dotykane, nie reagowała, nazywała jedynie molestujących zboczeńcami i pedałami albo karała biciem po twarzy.
Do 2007 r. nie było w ośrodku żadnej kontroli z kuratorium. - Do czasu ujawnienia sprawy z placówki, a także ze szkół, do których chodzą jej podopieczni, nie płynęły niepokojące sygnały, a Agnieszka F., zwana siostrą Bernadettą, została nawet wyróżniona przez lokalną społeczność - informował w trakcie procesu rzecznik kuratorium w Katowicach Piotr Zaczkowski.
Kuratorzy podkreślali, że za kontrolę odpowiada tylko zakon. Po sprawdzeniu przepisów prokuratura w Gliwicach potwierdziła, że instytucje świeckie nie mogą ingerować w kontrolę sprawowaną przez zakon nad ośrodkiem.
Świadek obecny na procesie mówi mi teraz: w tej sprawie wszyscy zawiedli. Nauczyciele nie zajęli się sytuacją w ośrodku, choć dzieci przez wiele lat przychodziły do szkół z siniakami, brudne, zaniedbane. Lekarze, bo niektóre dzieci po pobiciach lub próbach samobójczych były przewożone do szpitala, a powody ich stanu zdrowia nie zostały wyjaśnione. Osoby kontrolujące ośrodek, które przez trzydzieści lat nie zauważyły stosowanego w nim systemu kar.
Anna Wietrzyk, rzecznik kuratorium w Katowicach, mówi, że obecnie placówka jest kontrolowana, ale kuratorium odpowiada jedynie za poziom pedagogiczny (czyli może sprawdzić, czy dzieci mają warunki do odrabiania lekcji i nauki). Za rozwój i bezpieczeństwo wychowanków nadal odpowiada jedynie Kongregacja Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza w Trzebnicy.
Przed sądem zeznawało 22 wychowanków. Wszyscy, także dzieci, zeznawali w obecności siostry Bernadetty. Sędzia oddalił wniosek prokuratury, by nie było jej na sali. Uznał, że nie miałaby pełnego obrazu swojej sytuacji, co mogłoby naruszyć jej prawo do rzetelnej obrony.
W 2010 r. Sąd Rejonowy w Zabrzu uznał siostrę Bernadettę i siostrę Franciszkę za winne przemocy psychicznej i fizycznej wobec wychowanków oraz podżegania do aktów pedofilskich na czterech nieletnich. Siostra Bernadetta została skazana na dwa lata więzienia w zawieszeniu, natomiast siostra Franciszka na osiem miesięcy w zawieszeniu. Rok później sąd apelacyjny zaostrzył karę wobec dyrektorki ośrodka. Skazano ją na dwa lata bezwzględnego pozbawienia wolności.
8 lipca 2011 r. siostra Bernadetta miała się zgłosić do zakładu karnego we Wrocławiu. Nie zgłosiła się. Od trzech lat sąd odracza karę po wnioskach zakonnicy, w których powołuje się ona na zły stan zdrowia oraz podeszły wiek (ma 59 lat). W lutym tego roku siostra Bernadetta złożyła wniosek o warunkowe zawieszenie kary pozbawienia wolności ze względu na podeszły wiek i działalność na rzecz Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza. Posiedzenie sądu w tej sprawie odbędzie się 24 kwietnia 2014 r.
Siostra
niemiłosierdzia
Ośrodek Wychowawczy Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza w Zabrzu zajmuje się dziećmi i młodzieżą z problemami. W praktyce to zwykły sierociniec. Przez wiele lat dochodziło w nim do strasznych zdarzeń: siostry znęcały się nad dziećmi i tolerowały gwałty na wychowankach. Tak orzekł sąd, skazując dwie z nich, w tym dyrektorkę siostrę Bernadettę, na karę więzienia.
To już przeszłość, ale trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego nikt przez lata nie zauważał tej patologii? Dlaczego, gdy już znaki były widoczne, nikt na nią nie reagował?
Przyczyn było wiele. Pierwsza: lekarze, policjanci i nauczyciele - z wyjątkiem jednej odważnej nauczycielki - nie reagowali na alarmujące sygnały, choć przecież widzieli pobite dzieci w szkole i szpitalu. Kuratorium oświaty pozostawało, wobec braku sygnałów alarmowych, bierne. Dochodziło do tego i to, że instytucje kościelne z założenia są obdarzane większym zaufaniem. Posługa sióstr zakonnych - słusznie - kojarzona jest z poświęceniem i dobrocią.
A poza tym chodziło przecież o sprawiające kłopoty dzieci sieroty, których nikt nie chciał. Skoro chciały je siostry, to wszyscy uważali, że mają problem z głowy. Siostra kierująca ośrodkiem była powszechnie szanowana, więc niemal nikomu nie chciało się narażać na kłopoty i ewentualne zarzuty o szarganie świętości.
Trzeba też zadać pytanie o procedury i szczególną pozycję ośrodków prowadzonych przez instytucje kościelne. Ośrodki wychowawcze za czasów rządu SLD zostały podzielone na dwie grupy: jedna podlega Ministerstwu Pracy i powiatowym centrom pomocy rodzinie. Ich działanie określa Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Druga grupa to te ośrodki oświatowo-wychowawcze, które oddano pod nadzór Ministerstwa Edukacji i kuratoriów oświaty. W teorii miały to być takie szkoły z internatem dla dzieci z kłopotami. Ale w praktyce - jak widać na przykładzie Zabrza - mogły to być zwykłe domy dziecka.
Dlaczego dokonano takiego podziału? Nauczycielscy związkowcy wystraszyli się, że jak zostaną oddani pod nadzór resortu pracy, to będą pracownikami powiatowymi i stracą przywileje z Karty nauczyciela.
Taki podział ośrodków wychowawczych ma bardzo złe konsekwencje. Te ośrodki, które są pod kuratelą MEN, są w o wiele mniejszym stopniu kontrolowane. Kurator z założenia ma ograniczone kompetencje, bo sprawdza tylko poziom edukacji. Ośrodków tych nie dotyczy też ustawa o pomocy społecznej i wprowadzona od 2011 r. Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. A to one mają zapobiegać takim tragediom jak ta z Zabrza. Ustawa o pieczy zastępczej wprowadza zasadę, że dla każdego dziecka pracownik powiatu, czyli asystent rodziny, i wychowawca piszą plan rozwoju. To wymusza, a przynajmniej powinno wymuszać, nieustający nadzór nad opuszczonymi przez rodziców dziećmi - co się z nimi dzieje, jak się rozwijają? Asystent rodziny spoza ośrodka sprawdza, jak plan jest realizowany.
Ośrodek Sióstr Boromeuszek tej ustawie nie podlega. Wygląda na to, że zabrzańskie dzieci wpadły w lukę prawną. Ile innych dzieci może jeszcze tkwić w podobnej sytuacji? Na to pytanie muszą odpowiedzieć samorządowi urzędnicy, resort pracy i edukacji oraz Sejm. Powinny ten stan zmienić.
Mam nadzieję, że hierarchia kościelna wyciągnie wnioski z tej historii. Nie potraktuje naszej publikacji jako ataku na religię. Poważnie się zastanowi nad przygotowaniem swoich ludzi do tak trudnej służby i nad kontrolą takich ośrodków. Musi to być kontrola nie tylko władz zakonu, ale także przedstawicieli hierarchii spoza tego zakonu.
Kościół musi pokazać, że nie będzie zamiatał tego typu spraw pod dywan. Hierarchowie wprowadzili niedawno jasne procedury dotyczące oskarżeń o pedofilię. Teraz muszą przemyśleć procedury związane z prowadzeniem ośrodków dla porzuconych dzieci.
Nie zmienia to faktu, że wielu duchownych i wiele sióstr z poświęceniem pracuje dla ludzi pokrzywdzonych przez los. Historia z Zabrza tego nie przekreśla!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz