Maryja, Jezus,
papież... Objawienia w podczęstochowskim lesie
W lesie pod Częstochową pojawiła się na drzewie
Maryja. Proboszcz z odwiedzaniem sosny się nie spieszy: - Jeśli to sprawa Boża,
przyniesie jeszcze owoce
Pokazali rodzinie, sąsiadom, znajomym. Wiadomość się rozeszła po okolicy, kolejnych ludzi prowadzili do sosny. I wszyscy stwierdzali to samo: Matka Boska z częstochowskiej ikony. Ktoś w słoiku lilie ustawił przy drzewie, ktoś różaniec powiesił. Pani Helena - bo wiersze pisze od lat - okolicznościowy utwór stworzyła. Ma się wkrótce ukazać w parafialnym piśmie:
Maryjo znad okopu,
aż łza się kręci w oku.
Ty w tych folwarcznych lasach
dajesz swój obraz w tych czasach.
Po ściętym konarze na drzewie
wybrałaś to miejsce dla siebie,
by tu swoją twarz naznaczyć,
by każdy mógł Cię zobaczyć.
Do cudu doprowadzą cię wstążki
W niedzielne południe przed cudowną sosną co chwila pojawia się kolejna grupa pielgrzymów. Młodsi, starsi, z sąsiednich miejscowości i z bardziej oddalonych. Wcale nie jest łatwo trafić, bo z asfaltu trzeba skręcić w leśną drogę pożarową, jechać nią po wertepach ładnych parę kilometrów, znowu skręcić, znowu po wertepach, a resztę dojść pieszo. Żeby się ludzie nie gubili, ktoś na drzewach powiązał kolorowe wstążki. Jeszcze niedawno była tu tablica, że wjazd do lasu wzbroniony, ale znikła.
Pod drzewem kobieta z mężem i znajomymi - przyjechali z pobliskiego Kłobucka.
- Tu korona, jak na Cudownym Obrazie z Jasnej Góry, tu twarz, tu Dzieciątko
Jezus na rękach - ustalają.
Wysoka blondynka żegna się, jak w progu kościoła, do córeczek mówi szeptem i poucza je, że mają być grzeczne.
- Wszystko widać - orzeka młody mężczyzna. - Tylko w TVN tak to pokazali, żeby ośmieszyć. Że niby jak się zabobonnym Polakom coś pokaże, to we wszystko uwierzą.
W dzień powszedni przy sośnie też gromadzą się ludzie.
- Matuchna nasza, Madonna częstochowska - zachwyca się Maria Deska z sąsiedniego Miedźna. - Od razu ją poznałam. Ta twarz pociągła, ten smutek na obliczu. A żywica jest jak jej łzy - tłumaczy siostrom, które przywiozła, bo sama już tu była. Jedna przyjechała aż z Cieszyna.
Maria przywiozła wnuczka Bartusia. - Pokaż, jak tu wczoraj klęczałeś i rączki składałeś do Bozi.
I bratanicę Anię. - Anię ucho bolało, a jak na Madonnę popatrzyła, zaraz poczuła ulgę. Wiara czyni cuda.
Z inną grupą do lasu przyjechała młoda kobieta. Sceptyczna, bo powtarza niby do siebie: - Co też ci ludzie nie wymyślą?
Nikt na nią uwagi nie zwraca. Zebrani dyskutują o "Maryi znad okopu".
Wysoka blondynka żegna się, jak w progu kościoła, do córeczek mówi szeptem i poucza je, że mają być grzeczne.
- Wszystko widać - orzeka młody mężczyzna. - Tylko w TVN tak to pokazali, żeby ośmieszyć. Że niby jak się zabobonnym Polakom coś pokaże, to we wszystko uwierzą.
W dzień powszedni przy sośnie też gromadzą się ludzie.
- Matuchna nasza, Madonna częstochowska - zachwyca się Maria Deska z sąsiedniego Miedźna. - Od razu ją poznałam. Ta twarz pociągła, ten smutek na obliczu. A żywica jest jak jej łzy - tłumaczy siostrom, które przywiozła, bo sama już tu była. Jedna przyjechała aż z Cieszyna.
Maria przywiozła wnuczka Bartusia. - Pokaż, jak tu wczoraj klęczałeś i rączki składałeś do Bozi.
I bratanicę Anię. - Anię ucho bolało, a jak na Madonnę popatrzyła, zaraz poczuła ulgę. Wiara czyni cuda.
Z inną grupą do lasu przyjechała młoda kobieta. Sceptyczna, bo powtarza niby do siebie: - Co też ci ludzie nie wymyślą?
Nikt na nią uwagi nie zwraca. Zebrani dyskutują o "Maryi znad okopu".
- Pewnie jakiś przełom będzie na świecie, więc się objawiła - uważa Janina Cichoń. - Żeby się ludzie modlili i nawracali. Dużo zła jest w narodzie.
- A może to miejsce wybrała, bo tu ludzie ginęli? - stwierdza ktoś inny. - To okopy przecież były, walki trwały.
- Nie okopy, tylko rów przeciwczołgowy - prostuje Musiałowa. I ma rację, znawcy lokalnej historii potwierdzają. - Żadnych walk nie było, bo Ruscy inną drogą poszli z czołgami - tłumaczy jeden z nich.
- Ale może jak te rowy kopali, to się modlili? - zastanawia się jakaś kobieta. - I dlatego Ona sobie ten zakątek ulubiła?
Obok sosny z Madonną jest inna, też z odciętym konarem. I też jakiś cień się na niej rysuje. - Jezus - ktoś rzuca. Trwa zbiorowe oglądanie. Kto widzi twarz Chrystusa, a kto nie.
- Ja widzę - orzeka Musiałowa. Jej mąż też widzi. I bratowa. Sceptyczna pani powtarza: - Co też ci ludzie nie wymyślą!?
Kilkanaście metrów dalej jest przewrócony pieniek. I na nim jakiś cień.
- Papież! - pada pomysł. - Ale chyba z dawnych czasów, bo do naszego niepodobny... Biskup średniowieczny? Kopernik?
- Jakby ktoś dobrze poszukał, to może wszystkich apostołów nad tym rowem znajdzie - rzuca jedna z kobiet.
Wójt zapyta proboszcza
Sołtys w Ostrowach, Adam Leśniowski: - Ludzie jeżdżą, oglądają, ale co tam jest konkretnie, to nie wiadomo. Coś się tam musiało wydarzyć w niepamiętnych czasach. Jakaś przyczyna musi być.
Zenon Łakomski, znawca lokalnej historii. - Nic się nie wydarzyło. Co do cudu jestem ostrożny. Ot, żywica się wylała, na słojach zatrzymała. Przepiękny wytwór natury.
Andrzej Szczypiór, wójt gminy Miedźno, na terenie której znajduje się las. - Panie w urzędzie mi powiedziały, więc zabieram żonę i jadę to zobaczyć. Co będzie, jeśli prawda? Zapytam proboszcza.
Proboszcz w Miedźnie ks. Marian Banaszek słyszał, ale nie widział. Nie będzie się wypowiadał. Plotka niesie, że początkowo wypowiadał się entuzjastycznie, kapliczkę w lesie gotów był budować, ale ponieważ Kościół w sprawach cudów jest ostrożny, swój entuzjazm powściągnął.
Proboszcz w niedalekich Ostrowach ks. Piotr Mizera z odwiedzaniem sosny się nie spieszy: - Jeśli to jest sprawa Boża, przyniesie jeszcze owoce.
Faceci w barze Max we wsi Borowa, z której do cudu najbliżej, zaczynają dowcipkować przy piwie: - Może się ustawić przy wjeździe do lasu i opłaty pobierać za wskazanie drogi? Albo parking urządzić? Pięć złotych za pierwszą godzinę, a za każdą następną - dwa.
Dowcipkują delikatnie.
Siedem cudów polskich
Lublin. 3 lipca 1949 r. podczas sumy w lubelskiej katedrze modląca się zakonnica zobaczyła krwawą łzę na obrazie Matki Boskiej. Do Lublina zaczęły ciągnąć tysiące ludzi, mimo że kościelna komisja obecności krwi ani łez na obrazie nie stwierdziła. W nocy 13 lipca ktoś w tłumie przed katedrą zawołał, że świątynia się wali. Wybuchła panika, jedna kobieta zginęła stratowana. Kościół nie uznał wydarzenia za cud.
Puławy. W 1982 r. na jednej z topoli w przyszpitalnym parku ludzie ujrzeli twarz Matki Boskiej. Sprawa stała się na tyle głośna, że Katolicki Uniwersytet Lubelski wysłał na miejsce dwóch księży - najwybitniejszych specjalistów od cudownych spraw. Wśród studentów KUL krążyła potem anegdota o tym, jak pojawili się na miejscu w cywilnych ubraniach. Stoją, przyglądają się, w końcu jeden z nich mówi: - Ja tu nic nie widzę. - Starsza pani stojąca obok łapie go za rękaw płaszcza, szarpie i pokrzykuje: - Bo to trzeba duszę mieć czystą, żeby coś zobaczyć!"
Oława. 8 czerwca 1983 r. Kazimierzowi Domańskiemu, malarzowi w kolejowych zakładach naprawczych objawiła się Matka Boska, nakazując leczenie ludzi. Z całej Polski do ogródków działkowych przy ul. Nowy Otok zaczęli ciągnąć ludzie, zdrowi i chorzy. Wojciech Jaruzelski poruszył kwestię na plenum KC PZPR, a Domański zapowiedział budowę sanktuarium Matki Bożej Pokoju. Apelował, by kobiety nie chodziły w spodniach i o to, by nie przyjmować komunii, stojąc. Założone przez Domańskiego Stowarzyszenie Ducha Świętego Kościół uznał za sektę. Jego pojednanie z Kościołem nastąpiło dopiero w 2002 roku, na łożu śmierci. Kaplicę zbudowaną na oławskich działkach żona Domańskiego przekazała katolickiej parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej.
Okołowice k. Częstochowy, lata 90. Janina Stypka ogłosiła, że rozmawia z Matką Bożą za sprawą świętego obrazu ustawionego w mieszkaniu. Ludzie przyjeżdżali prosić, by wstawiła się do Bożej Rodzicielki o zdrowie dla nich lub ich bliskich. - Już nie przyjeżdżają, bo będą cztery lata, jak Stypkowa nie żyje - usłyszeliśmy od jednej z mieszkanek miejscowości. - Tego pokoju, w którym miała rozmawiać z Matką Boską, też już nie ma, bo synowie przebudowali dom.
Zabrze-Kończyce. Jesienią 1997 r. na szybie kuchennego okna u 75-letniej wdowy Łucji Piechnik ukazała się Matka Boska. Ludzie wyraźnie widzieli żółtą aureolę, twarz okrytą chustą, a na rękach Dzieciątko. Nad nią - krzyż. Specjaliści od szkła tłumaczyli, że to nie cud, tylko iryzacja, czyli odbarwienia w szybie spowodowane przez jony sodu wchodzące w reakcję z wodą. Ludzie wiedzieli swoje. Delegaci katowickiej kurii przeprowadzili wstępne rozpoznanie i nie stwierdzili w zjawisku cech nadprzyrodzonych. Mimo to proboszcz wymontował szybę z okna Piechnikowej i w białej ramie ustawił przy drzwiach kościoła. Ludzie narzekali, że słabo widać, więc przeniesiono szybę z powrotem do familoka. Wciąż tam jest.
Pajęczno, woj. łódzkie, marzec 1999 r. Na szarym betonowym bloku przy ul. Dąbrowskiego 8 pojawił się zarys twarzy Chrystusa. Kanclerz częstochowskiej kurii ks. Marian Mikołajczyk tłumaczył wówczas: - Kościół nie szuka i nie łaknie cudów. Dla Kościoła ważna jest Ewangelia i nauki, jakie z niej wypływają. Nie możemy jednak wykluczyć, że zjawiska nadprzyrodzone się zdarzają. Pan Bóg ma pełne prawo ingerować w życie ziemskie. Jednak Kościół jest ostrożny i zachowuje wobec wszelkich "cudownych" objawień duży dystans.
Sokółka, woj. podlaskie, 12 października 2008 r. W kościele św. Antoniego na posadzkę upadł fragment komunikanta. Jak każe prawo kanoniczne, umieszczono go w naczyniu z wodą, by się rozpuścił. Nie rozpuścił się jednak, a na powierzchni wody pojawiła się plama przypominająca krew. Zbadano próbki. Patomorfolodzy stwierdzili, że to tkanka mięśnia sercowego. Pojawiła się jednak kontropinia, że to nieprawda. Kościół nie mówi o wydarzeniu jako o "cudzie eucharystycznym", używa sformułowania "zjawisko eucharystyczne". Głos ostateczny ma wydać Watykan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz