Translate

sobota, 5 kwietnia 2014

Objawienia w podczęstochowskim lesie - Bez Komentarzy...20


Maryja, Jezus, papież... Objawienia w podczęstochowskim lesie

W lesie pod Częstochową pojawiła się na drzewie Maryja. Proboszcz z odwiedzaniem sosny się nie spieszy: - Jeśli to sprawa Boża, przyniesie jeszcze owoce


Helena Musiał z mężem Wiesławem mieszkają niedaleko, a ten kawałek lasu to pani Heleny ulubiony zakątek. Zwłaszcza tu, nad rowem przeciwczołgowym, który Niemcy pod koniec wojny okolicznej ludności kazali kopać. Brat pani Heleny też kopał. No więc wybrali się zeszłego lata z mężem na rowerową przejażdżkę, grzybów przy okazji wypatrywali, a tu po drugiej stronie rowu sosna z obciętym konarem. Tam, gdzie kiedyś był konar, jakiś obraz się rysuje. Zaczęli się przyglądać i stwierdzili, że to przecież Matka Boska Częstochowska. - Ale nikomu o tym nie mówiliśmy - opowiada pani Helena. - Postanowiliśmy, że wrócimy tu po zimie i zobaczymy, czy nadal jest. W kwietniu przyjechaliśmy sprawdzić. Była. Jeszcze wyraźniejsza.

Pokazali rodzinie, sąsiadom, znajomym. Wiadomość się rozeszła po okolicy, kolejnych ludzi prowadzili do sosny. I wszyscy stwierdzali to samo: Matka Boska z częstochowskiej ikony. Ktoś w słoiku lilie ustawił przy drzewie, ktoś różaniec powiesił. Pani Helena - bo wiersze pisze od lat - okolicznościowy utwór stworzyła. Ma się wkrótce ukazać w parafialnym piśmie:

Maryjo znad okopu,

aż łza się kręci w oku.

Ty w tych folwarcznych lasach

dajesz swój obraz w tych czasach.

Po ściętym konarze na drzewie

wybrałaś to miejsce dla siebie,

by tu swoją twarz naznaczyć,

by każdy mógł Cię zobaczyć.

Do cudu doprowadzą cię wstążki

W niedzielne południe przed cudowną sosną co chwila pojawia się kolejna grupa pielgrzymów. Młodsi, starsi, z sąsiednich miejscowości i z bardziej oddalonych. Wcale nie jest łatwo trafić, bo z asfaltu trzeba skręcić w leśną drogę pożarową, jechać nią po wertepach ładnych parę kilometrów, znowu skręcić, znowu po wertepach, a resztę dojść pieszo. Żeby się ludzie nie gubili, ktoś na drzewach powiązał kolorowe wstążki. Jeszcze niedawno była tu tablica, że wjazd do lasu wzbroniony, ale znikła.

Pod drzewem kobieta z mężem i znajomymi - przyjechali z pobliskiego Kłobucka. 


- Tu korona, jak na Cudownym Obrazie z Jasnej Góry, tu twarz, tu Dzieciątko Jezus na rękach - ustalają.

Wysoka blondynka żegna się, jak w progu kościoła, do córeczek mówi szeptem i poucza je, że mają być grzeczne.

- Wszystko widać - orzeka młody mężczyzna. - Tylko w TVN tak to pokazali, żeby ośmieszyć. Że niby jak się zabobonnym Polakom coś pokaże, to we wszystko uwierzą.

W dzień powszedni przy sośnie też gromadzą się ludzie.

- Matuchna nasza, Madonna częstochowska - zachwyca się Maria Deska z sąsiedniego Miedźna. - Od razu ją poznałam. Ta twarz pociągła, ten smutek na obliczu. A żywica jest jak jej łzy - tłumaczy siostrom, które przywiozła, bo sama już tu była. Jedna przyjechała aż z Cieszyna.

Maria przywiozła wnuczka Bartusia. - Pokaż, jak tu wczoraj klęczałeś i rączki składałeś do Bozi.

I bratanicę Anię. - Anię ucho bolało, a jak na Madonnę popatrzyła, zaraz poczuła ulgę. Wiara czyni cuda.

Z inną grupą do lasu przyjechała młoda kobieta. Sceptyczna, bo powtarza niby do siebie: - Co też ci ludzie nie wymyślą?

Nikt na nią uwagi nie zwraca. Zebrani dyskutują o "Maryi znad okopu".

- Pewnie jakiś przełom będzie na świecie, więc się objawiła - uważa Janina Cichoń. - Żeby się ludzie modlili i nawracali. Dużo zła jest w narodzie.

- A może to miejsce wybrała, bo tu ludzie ginęli? - stwierdza ktoś inny. - To okopy przecież były, walki trwały.

- Nie okopy, tylko rów przeciwczołgowy - prostuje Musiałowa. I ma rację, znawcy lokalnej historii potwierdzają. - Żadnych walk nie było, bo Ruscy inną drogą poszli z czołgami - tłumaczy jeden z nich.

- Ale może jak te rowy kopali, to się modlili? - zastanawia się jakaś kobieta. - I dlatego Ona sobie ten zakątek ulubiła?

Obok sosny z Madonną jest inna, też z odciętym konarem. I też jakiś cień się na niej rysuje. - Jezus - ktoś rzuca. Trwa zbiorowe oglądanie. Kto widzi twarz Chrystusa, a kto nie.

- Ja widzę - orzeka Musiałowa. Jej mąż też widzi. I bratowa. Sceptyczna pani powtarza: - Co też ci ludzie nie wymyślą!?

Kilkanaście metrów dalej jest przewrócony pieniek. I na nim jakiś cień.

- Papież! - pada pomysł. - Ale chyba z dawnych czasów, bo do naszego niepodobny... Biskup średniowieczny? Kopernik?

- Jakby ktoś dobrze poszukał, to może wszystkich apostołów nad tym rowem znajdzie - rzuca jedna z kobiet.

Wójt zapyta proboszcza

Sołtys w Ostrowach, Adam Leśniowski: - Ludzie jeżdżą, oglądają, ale co tam jest konkretnie, to nie wiadomo. Coś się tam musiało wydarzyć w niepamiętnych czasach. Jakaś przyczyna musi być.

Zenon Łakomski, znawca lokalnej historii. - Nic się nie wydarzyło. Co do cudu jestem ostrożny. Ot, żywica się wylała, na słojach zatrzymała. Przepiękny wytwór natury.

Andrzej Szczypiór, wójt gminy Miedźno, na terenie której znajduje się las. - Panie w urzędzie mi powiedziały, więc zabieram żonę i jadę to zobaczyć. Co będzie, jeśli prawda? Zapytam proboszcza.

Proboszcz w Miedźnie ks. Marian Banaszek słyszał, ale nie widział. Nie będzie się wypowiadał. Plotka niesie, że początkowo wypowiadał się entuzjastycznie, kapliczkę w lesie gotów był budować, ale ponieważ Kościół w sprawach cudów jest ostrożny, swój entuzjazm powściągnął. 




Proboszcz w niedalekich Ostrowach ks. Piotr Mizera z odwiedzaniem sosny się nie spieszy: - Jeśli to jest sprawa Boża, przyniesie jeszcze owoce.

Faceci w barze Max we wsi Borowa, z której do cudu najbliżej, zaczynają dowcipkować przy piwie: - Może się ustawić przy wjeździe do lasu i opłaty pobierać za wskazanie drogi? Albo parking urządzić? Pięć złotych za pierwszą godzinę, a za każdą następną - dwa.

Dowcipkują delikatnie.

Siedem cudów polskich

Lublin. 3 lipca 1949 r. podczas sumy w lubelskiej katedrze modląca się zakonnica zobaczyła krwawą łzę na obrazie Matki Boskiej. Do Lublina zaczęły ciągnąć tysiące ludzi, mimo że kościelna komisja obecności krwi ani łez na obrazie nie stwierdziła. W nocy 13 lipca ktoś w tłumie przed katedrą zawołał, że świątynia się wali. Wybuchła panika, jedna kobieta zginęła stratowana. Kościół nie uznał wydarzenia za cud.
Puławy. W 1982 r. na jednej z topoli w przyszpitalnym parku ludzie ujrzeli twarz Matki Boskiej. Sprawa stała się na tyle głośna, że Katolicki Uniwersytet Lubelski wysłał na miejsce dwóch księży - najwybitniejszych specjalistów od cudownych spraw. Wśród studentów KUL krążyła potem anegdota o tym, jak pojawili się na miejscu w cywilnych ubraniach. Stoją, przyglądają się, w końcu jeden z nich mówi: - Ja tu nic nie widzę. - Starsza pani stojąca obok łapie go za rękaw płaszcza, szarpie i pokrzykuje: - Bo to trzeba duszę mieć czystą, żeby coś zobaczyć!"

Oława. 8 czerwca 1983 r. Kazimierzowi Domańskiemu, malarzowi w kolejowych zakładach naprawczych objawiła się Matka Boska, nakazując leczenie ludzi. Z całej Polski do ogródków działkowych przy ul. Nowy Otok zaczęli ciągnąć ludzie, zdrowi i chorzy. Wojciech Jaruzelski poruszył kwestię na plenum KC PZPR, a Domański zapowiedział budowę sanktuarium Matki Bożej Pokoju. Apelował, by kobiety nie chodziły w spodniach i o to, by nie przyjmować komunii, stojąc. Założone przez Domańskiego Stowarzyszenie Ducha Świętego Kościół uznał za sektę. Jego pojednanie z Kościołem nastąpiło dopiero w 2002 roku, na łożu śmierci. Kaplicę zbudowaną na oławskich działkach żona Domańskiego przekazała katolickiej parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej.

Okołowice k. Częstochowy, lata 90. Janina Stypka ogłosiła, że rozmawia z Matką Bożą za sprawą świętego obrazu ustawionego w mieszkaniu. Ludzie przyjeżdżali prosić, by wstawiła się do Bożej Rodzicielki o zdrowie dla nich lub ich bliskich. - Już nie przyjeżdżają, bo będą cztery lata, jak Stypkowa nie żyje - usłyszeliśmy od jednej z mieszkanek miejscowości. - Tego pokoju, w którym miała rozmawiać z Matką Boską, też już nie ma, bo synowie przebudowali dom.

Zabrze-Kończyce. Jesienią 1997 r. na szybie kuchennego okna u 75-letniej wdowy Łucji Piechnik ukazała się Matka Boska. Ludzie wyraźnie widzieli żółtą aureolę, twarz okrytą chustą, a na rękach Dzieciątko. Nad nią - krzyż. Specjaliści od szkła tłumaczyli, że to nie cud, tylko iryzacja, czyli odbarwienia w szybie spowodowane przez jony sodu wchodzące w reakcję z wodą. Ludzie wiedzieli swoje. Delegaci katowickiej kurii przeprowadzili wstępne rozpoznanie i nie stwierdzili w zjawisku cech nadprzyrodzonych. Mimo to proboszcz wymontował szybę z okna Piechnikowej i w białej ramie ustawił przy drzwiach kościoła. Ludzie narzekali, że słabo widać, więc przeniesiono szybę z powrotem do familoka. Wciąż tam jest.

Pajęczno, woj. łódzkie, marzec 1999 r. Na szarym betonowym bloku przy ul. Dąbrowskiego 8 pojawił się zarys twarzy Chrystusa. Kanclerz częstochowskiej kurii ks. Marian Mikołajczyk tłumaczył wówczas: - Kościół nie szuka i nie łaknie cudów. Dla Kościoła ważna jest Ewangelia i nauki, jakie z niej wypływają. Nie możemy jednak wykluczyć, że zjawiska nadprzyrodzone się zdarzają. Pan Bóg ma pełne prawo ingerować w życie ziemskie. Jednak Kościół jest ostrożny i zachowuje wobec wszelkich "cudownych" objawień duży dystans.

Sokółka, woj. podlaskie, 12 października 2008 r. W kościele św. Antoniego na posadzkę upadł fragment komunikanta. Jak każe prawo kanoniczne, umieszczono go w naczyniu z wodą, by się rozpuścił. Nie rozpuścił się jednak, a na powierzchni wody pojawiła się plama przypominająca krew. Zbadano próbki. Patomorfolodzy stwierdzili, że to tkanka mięśnia sercowego. Pojawiła się jednak kontropinia, że to nieprawda. Kościół nie mówi o wydarzeniu jako o "cudzie eucharystycznym", używa sformułowania "zjawisko eucharystyczne". Głos ostateczny ma wydać Watykan.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz