Translate

sobota, 22 lutego 2014

Bunt kościelnych lokatorów - Bez komentarza...18



Bunt kościelnych lokatorów

Mieszkańcy trzech krakowskich kamienic, którzy 18 września w czasie niedzielnej mszy rzucali na tacę fałszywe banknoty i na cały głos dopowiadali proboszczowi, że ma się za nich modlić, proszą, aby stanowczo podkreślić, że ich protest nie miał i nie ma nic wspólnego z Bogiem. Skierowany jest przeciwko zakonnikom, którzy odzyskali trzy wielkie kamienice i teraz wydzierżawili je portugalskiemu deweloperowi wraz z lokatorami, wiedząc, że będą adaptowane na luksusowy hotel. 70 rodzinom grozi eksmisja.

                                                                                                 Leszek Konarski




Mieszkańcy trzech krakowskich kamienic, którzy 18 września, w czasie niedzielnej mszy w krakowskim kościele Bożego Ciała rzucali na tacę fałszywe banknoty i na cały głos dopowiadali proboszczowi, że ma się za nich modlić, proszą, aby stanowczo podkreślić, że ich protest nie miał i nie ma nic wspólnego z Bogiem. Przez lata byli bardzo mocno związani ze swoją parafią, należącą do Zakonu Kanoników Regularnych Laterańskich, tu byli chrzczeni, tu zawierali związki małżeńskie, żegnali najbliższych. Tu też od 1992 r., czyli od momentu odzyskania tych budynków, odebranych zakonowi po wojnie, płacili czynsze. Poza tym, że zakonnicy nie dokonywali koniecznych remontów, mieszkańcy na nic nie narzekali. Ich życie przerodziło się w koszmar w maju tego roku, gdy otrzymali pisma, że zakon wydzierżawił budynki portugalskiej firmie De Silva Haus, która zrobi tu centrum konferencyjno-hotelowe. Eksmisja czeka 70 rodzin, prawie 300 osób, swoje lokale muszą też opuścić właściciele galerii i sklepów.

Mieszkańcy trzech kamienic przy ulicach Józefa 9 i 11 oraz Bożego Ciała 24 nie otrzymali jeszcze odpowiedzi od nuncjusza apostolskiego Celestyna Migliorego ani od opata generalnego Zakonu Kanoników Regularnych Laterańskich, o. Bruna Giulianiego, których poinformowali, że krakowski zakon w 1883 r. wszedł w posiadanie ich kamienic na mocy wieczystej darowizny z adnotacją zabraniającą wyzbywania się nieruchomości i czerpania zysków. Tymczasem ojciec przeor sprzedał ich jak Judasz i do tego nie dostrzega krzywdy, jaką im wyrządził. Wydzierżawienie tych budynków w celu przekształcenia ich w ekskluzywny hotel jest równoznaczne z wyrzuceniem na bruk 70 rodzin. Piszą m.in.:
„Jako parafianie kościoła pod wezwaniem Bożego Ciała, znajdującego się przy Zakonie Kanoników Regularnych Laterańskich, wielokrotnie próbowaliśmy skontaktować się z ojcem przeorem Dariuszem Kaczyńskim w celu wyjaśnienia tej sprawy. Niestety, przeor notorycznie unika wszelkich spotkań z parafianami, twierdząc, że nie ma z nami o czym rozmawiać”.

Lokatorów klasztornych kamienic, zagrożonych eksmisją, nie przyjął krakowski metropolita Stanisław Dziwisz. W kurii metropolitalnej poinformowano ich, że ksiądz kardynał nie ma władzy nad zakonami. W urzędzie miasta też ich nie wysłuchano, bo są lokatorami budynków kościelnych i gmina nie może interweniować.

Wymuszona modlitwa

Gdy zagrożeni eksmisją lokatorzy znikąd nie otrzymali pomocy, postanowili poprosić zakonników o modlitwę… za nich. Skoro kilka razy dziennie zbierają się i proszą Boga o pomyślność w różnych sprawach, to mogą też pomodlić się za tych, których krzywdzą. Może wtedy zrozumieją, że źle zrobili.

Do księdza proboszcza poszła Agata Kotula, właścicielka Galerii JAgamakota przy ul. Józefa 11, i powiedziała, że chce zamówić mszę. Najbliższy wolny termin był w niedzielę 18 września, w południe. Gdy trzeba było podać intencję, w jakiej ma się odbyć msza, ksiądz usłyszał: „o zdrowie i siłę dla lokatorów budynków przy ul. Józefa 9 i 11 oraz Bożego Ciała 24, zagrożonych eksmisją na bruk”.

– Ksiądz bardzo się speszył, widziałam konsternację na jego twarzy – opowiada Agata Kotula. – Zapisał jednak wszystko, co mu podyktowałam. Zostawiłam pieniężny datek i wyszłam.

Ksiądz wprawdzie prośbę o mszę przyjął, ale lokatorzy klasztornych kamienic nie bardzo wierzyli, że ich intencja zostanie publicznie odczytana i dlatego dodatkowo postanowili tego dnia rzucać na tacę fałszywe pieniądze. Na drukarce komputerowej wydrukowali podrobione 10-złotowe banknoty, na których umieścili cytaty z dzieł św. Augustyna z Hippony, patrona Zakonu Kanoników Regularnych Laterańskich, oraz z Biblii, dotyczące hipokryzji ludzi dużo się modlących, a czyniących co innego. Transparenty z tymi cytatami zawiesili nad ul. Józefa oraz na budynkach przekazanych portugalskiej firmie.

Ciekawą minę musiał mieć kościelny, który na niedzielnej mszy, 18 września, zebrał na tacę górę banknotów, a w zakrystii zamiast napisów Narodowego Banku Polskiego zobaczył: „Nie możecie służyć jednocześnie Bogu i mamonie”, „Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego”.
Ale to jeszcze nie wszystko, gdy przyszło do podania intencji mszalnej, proboszcz odczytał tylko połowę: „O zdrowie i siłę dla lokatorów budynków przy ul. Józefa 9 i 11 oraz Bożego Ciała 24”. Wtedy Agata Kotula nie wytrzymała i bardzo głośno, aby cały kościół ją słyszał, dopowiedziała: „zagrożonych eksmisją na bruk!”. I to jeszcze nie wszystko. Gdy proboszcz rozpoczął modlitwę w różnych intencjach, za chorych, za bezrobotnych, jedna z kobiet weszła mu w słowo i na cały kościół powiedziała: „Boże, ojcze niebieski, prosimy Cię, abyś otworzył oczy i uszy osobom zarządzającym tymi kamienicami na problemy swoich lokatorów. I proszę Cię, ojcze niebieski, nie dopuść do tej eksmisji. Ciebie prosimy”. Cały kościół odpowiedział: „Wysłuchaj nas, Panie”.
Gdy tylko trzech księży odprawiających mszę udało się do zakrystii, do mikrofonu przy ołtarzu podeszła jedna z kobiet i zaczęła zapraszać przed kościół na protest w obronie osób zagrożonych eksmisją. Nie zdążyła wszystkiego powiedzieć, bo księża wyłączyli prąd w urządzeniach nagłaśniających. A przed kościołem stali już ludzie z transparentami oraz zespół bębniarzy z Federacji Anarchistycznej, która postanowiła wspomóc lokatorów. Tak sformowany pochód przemaszerował ul. Bożego Ciała i zatrzymał się na ul. Józefa, gdzie wisiało 30 transparentów z napisami: „Zakon sprzedał 70 rodzin”, „Stop eksmisjom!”, „Quo Vadis, Krakowie?”, „Mieszkanie prawem, nie towarem” oraz z cytatami z Biblii i ze św. Augustyna. Grały zespoły muzyczne, w bramie można było zobaczyć drastyczne filmy z przeprowadzanych w Polsce eksmisji, rozdawano bezpłatnie posiłki. We wszystkich lokalach gastronomicznych zbierano podpisy w obronie osób wyrzucanych na bruk przez pobliski klasztor.
„Inwestycja spowoduje zniszczenie wielowiekowej tradycji i budowanego od wieków rzemieślniczo-handlowego charakteru tej wyjątkowej ulicy. Kraków, który był zawsze stolicą kultury i tradycji, ma historyczny i moralny obowiązek chronić swoje dziedzictwo”.

Bez chińszczyzny i Cepelii

Choć przy ul. Józefa znajdują się też budynki klasztorne, to nazwa ulicy, która była kiedyś bramą wjazdową do żydowskiego Kazimierza, pochodzi od imienia cesarza Józefa II, który w 1773 r. zatrzymał się tu w kamienicy Wojewodzińskiej. A Najjaśniejszy Józef II Habsburg, cesarz rzymsko-niemiecki, król Czech i Węgier, arcyksiążę Austrii, w przeciwieństwie do innych władców, w czasie podróży po zagrabionych ziemiach chciał zawsze poznać, jak powodzi się zwykłym ludziom, i dlatego unikał zamków i pałaców.

Ulica zaś jest niezwykła, nie ma na niej ani jednego banku, agencji udzielającej kredytów, ani jednego lokalu z fast fooodami, cepeliowskimi pamiątkami czy z chińszczyzną. Same galerie, najczęściej autorskie, urocze sklepiki z antykami, restauracyjki, nastrojowe kawiarenki, warsztaty rzemieślnicze. Miejsce absolutnie magiczne, bez kiczu i tandety, bez skarpetek, okularów i szalików sprzedawanych w bramach, bez McDonalda i Pizzy Hut. Tutaj wielu artystów postanowiło otworzyć autorskie galerie i warsztaty rękodzielnicze, gdyż czynsze na Kazimierzu są dużo mniejsze niż w okolicach Rynku Głównego.

Malarce Agacie Kotuli, która wraz z Jackiem Kowalikiem prowadzi Galerię JAgamakota, grozi nie tylko utrata tego lokalu, ale i eksmisja z mieszkania znajdującego się w klasztornym budynku. To, co robi tutaj ta artystyczna para, to bardziej pracownia niż warsztat: na oczach klientów piłują deski, produkują świece. Wkoło pełno narzędzi, klejów, farb. Na ścianach bajkowe obrazy pani Agaty, pośrodku i po kątach rzeźby pana Jacka. Na szafkach kolorowe świece, biżuteria wykonana z łyżek i widelców, gitara zamieniona w lampę z nazwą ich artystycznego kierunku: „POP – ART – TWÓR – ZERO – MAM CZAS NA WSZYSTKO”. A trafić tu łatwo, gdyż przed wejściem stoi kolorowy fiat 126p, cały pomalowany przez dzieci.
– Wszyscy na tej ulicy jesteśmy pasjonatami, prawie wariatami – wyznaje Agata Kotula. – To jest niszowa ulica, wyjątkowa, trochę takie państwo w państwie, wszyscy się tu znamy, popijamy razem kawkę, pomagamy sobie. Gdy nas stąd usuną, to żaden normalny człowiek nie będzie chciał tu otworzyć nowej galerii. Pryśnie cały czar tego magicznego miejsca. Dla hotelowych gości otworzą sklepiki z tandetnymi krakowskimi pamiątkami.

Kilka metrów dalej, też w kamienicy przy Józefa 11, prawnik Leszek Macak, który całe życie kolekcjonował sztukę nieprofesjonalną, po przejściu na emeryturę otworzył Galerię Sztuki Naiwnej.

– Nie chciałem wyłącznie sam cieszyć się kilkoma tysiącami eksponatów z mojej kolekcji i dlatego, gdy tylko zakończyłem pracę zawodową, otworzyłem tu galerię – opowiada jej właściciel. – Gdy ktoś mnie pyta, gdzie jest najbliższa podobna taka galeria, to mówię… w Paryżu. Nie narzekam, w rejon naszej ulicy zapędzają się tylko ludzie znający się na sztuce, tu nikt nie przyjdzie po smoka wawelskiego lub po lajkonika. Kupują głównie cudzoziemcy, Francuzi, Włosi, Anglicy, Amerykanie, i choć moja galeria znajduje się w sercu dzielnicy żydowskiej, to Żydzi z Izraela, których tu przechodzi tysiące, niczego nie kupują. Portugalczycy podnieśli mi od czerwca czynsz za lokal, ale jeszcze daję sobie radę. Gdy mnie stąd wyrzucą, z pewnością nowej galerii już nie otworzę.

Pod numerem 9 Galerię Art Factory z emaliowanymi naczyniami i biżuterią prowadzi Katarzyna Koźlik. Jak mówi właścicielka, do jej galerii docierają wyłącznie ludzie, którzy szukają rzeczy niebanalnych, a przychodzą w te okolice, bo cała ul. Józefa jest klimatyczna. Pod tym samym numerem zagrożona likwidacją jest też Galeria PsotaTota, promująca sztukę młodych krakowskich malarzy.

A gdy znikną galerie z budynków przy Józefa 9 i 11, to z pewnością spadnie liczba klientów w Galerii Persja, znajdującej się pod numerem 13, specjalizującej się w sprzedaży orientalnych, ręcznie tkanych kobierców, kilimów i dywanów. To w tym właśnie lokalu miał sklepik spożywczy ojciec Heleny Rubinstein i tu jego córka Helcia, później królowa światowego przemysłu kosmetycznego, jako młoda dziewczyna stała za sklepową kasą.

Jeżeli ktoś nie zatrzyma procesu komercjalizacji krakowskiego Kazimierza i wysiedli się stąd mieszkańców, tak jak to zrobiono w centrum Krakowa, za kilka lat mogą tu być tylko hotele i banki. Ulegnie kompletnemu zniszczeniu artystyczny charakter tego miejsca.

Piekło zamiast nieba

Gdy w 1992 r. Zakon Kanoników Regularnych Laterańskich odzyskał budynki przy ulicach Józefa i Bożego Ciała, które po wojnie zostały im odebrane, ich mieszkańcy też byli pełni obaw. Wtedy zakonnicy zaprosili ich do klasztoru, ugościli i wytłumaczyli, że oni tylko odebrali swoją własność i nic lokatorom nie grozi, będzie jak w niebie. Tak zresztą było przez prawie 20 lat, czynsze rosły powoli, bracia i ojcowie byli mili, tylko nikt kamienic nie remontował. Dachy dzisiaj przeciekają, klatki schodowe niemalowane, w wielu mieszkaniach wilgoć i grzyb.



– Opłaty czynszowe, które płacili mieszkańcy, wystarczały nam wyłącznie na usuwanie awarii i na dokonywanie niewielkich napraw – tłumaczy mi przeor Dariusz Kaczyński. – Gdy liczyliśmy nasze zyski i koszty, wychodziliśmy na zero. Te budynki wymagają generalnego remontu, a zakon nie ma na to pieniędzy. Zupełną nieprawdą jest, że zostały one darowane klasztorowi w XIX w., należą do nas od wieku XVI. Ich stan techniczny jest bardzo zły i tylko w ten sposób można je uratować.
– A co z mieszkańcami?
– Mamy zapewnienie firmy De Silva Haus, że wszystko zostanie rozwiązane po chrześcijańsku, z każdym będą rozmawiali, zaproponują lokale zastępcze. Nikt nie zostanie skrzywdzony.

Przeor uważa, że postąpił słusznie, portugalska firma wybawi go od wszystkich problemów związanych z utrzymaniem budynków i będzie miał dochód z dzierżawy. Zapomniał tylko, że klasztor nadal jest właścicielem i na zakonnikach, a nie na dzierżawcy, ciąży moralna odpowiedzialność za los 70 rodzin. Dlatego protest mieszkańców skierowany jest nie przeciwko firmie De Silva Haus, Bogu ducha winnej, lecz zakonnikom, którzy odzyskali trzy wielkie kamienice i teraz wydzierżawili je wraz z lokatorami, wiedząc, że będą one adaptowane na luksusowy hotel. Nikt z mieszkańców nie dostał dotąd na piśmie zapewnienia, że otrzyma nowe mieszkanie. Zagrożeni eksmisją czekają na odpowiedź od nuncjusza i opata generalnego. Chcą napisać też do papieża. Mieszkali w klasztornych budynkach i miało im być jak w niebie. Tymczasem Kościół zgotował im piekło.


 






  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz