MIEJSCA KULTU CZAROWNIC
W
POLSCE I EUROPIE
POLSKA
Każde
polskie dziecko wie, że czarownice zwykły spotykać się na Łysych Górach. Skąd
pochodzi to przekonanie - nie wiadomo, ale jest zakorzenione w naszej
świadomości od wielu wieków. Jako miejsca sabatów czarownic postrzegane są
również wszelkie wzniesienia określane mianem Babich Gór (nie zapominajmy, że
wiedźmy nazywano niegdyś również babami), choć oczywiście nie są one tak
popularne jak osławione Łyse Góry.Najbardziej znanym miejscem spotkań czarownic na ziemiach polskich jest oczywiście Łysa Góra, położona na terenie Gór Świętokrzyskich. Wznosi się ona na wysokość 593 metrów n.p.m. i jest drugim, co do wysokości (po Łysicy – 611 metrów) szczytem tychże Gór Świętokrzyskich. Tajemnicza, owiana legendami góra od dawna skupia na sobie uwagę dziejopisarzy i historyków. W ich opisach pojawiają się różne jej nazwy: począwszy od Góry Kalwarii w XII wieku, poprzez Łysiec około 1259 roku i Święty Krzyż w XVI wieku, aż do roku 1538, w którym upowszechniło się określenie Łysa Góra.
Na podstawie badań archeologicznych ustalono, że ok. VII-IX wieku szczyt góry otaczał kamienno-ziemny wał, którego pozostałości można zobaczyć do dzisiaj. Wał miał długość prawie dwóch kilometrów, wysokość dwóch i pół metra, a na jego budowę zużyto ponad 32 tys. metrów sześciennych kamienia. Wierzchołek góry był najprawdopodobniej ośrodkiem kultu pogańskiego. I zapewne między innymi, dlatego Łysa Góra kojarzona była z czarownicami i ich zlotami, które miały się właśnie w tym miejscu odbywać.
W Polsce znajdują się cztery wsie o nazwie Łysa Góra: w województwie małopolskim (powiat brzeski); podkarpackim (powiat jasielski); warmińsko-mazurskim (powiat szczycieński) i lubelskim (powiat hrubieszowski). Natomiast, jeżeli chodzi o góry o tej nazwie – pomimo dogłębnego przestudiowania mapy Polski niestety nie udało mi się zliczyć wszystkich, przytoczę, więc jedynie kilka przykładów. Poza Łysą Górą w Górach Świętokrzyskich na ziemiach polskich odnajdujemy:
- Łysą Górę koło Limanowej w Beskidach (785 m.)
- Łysą Górę w Górach Kaczawskich (708 m.)
- Łysą Górę koło Ropy pod Gorlicami (636 m.)
- Łysą Górę w Bielsku (653 m.)
- Łysą Górę koło Biecza pod Gorlicami (441 m.)
- Łysą Górę w okolicach Suwałk, nad jeziorem Wigry (150 m.)
Z powodzeniem można domniemywać, że wszystkie wymienione powyżej szczyty uważane były za miejsca spotkań czarownic. Jeżeli zaś chodzi o Babie Góry, to najsłynniejszą jest Babia Góra w Beskidzie Zachodnim, leżąca w Babiogórskim Parku Narodowym, o dwóch wierzchołkach - Diablaku (1725 metrów n.p.m.; nazwa iście z piekła rodem!) i Cylu (1515 metrów n.p.m.).
A gdzie odbywały się zloty innych europejskich czarownic? U naszych zachodnich sąsiadów niewątpliwie najbardziej osławionym miejscem spotkań wiedźm jest szczyt Brocken w Górach Harzu (1142 metry n.p.m.). To właśnie tam germańskie czarownice zlatywały się rokrocznie w Noc Walpurgi i odprawiały huczne sabaty. A trzeba powiedzieć, że Brocken to góra niezwykła. Na jej wierzchołku oprócz nagłych zmian klimatu (chłód, mgła, częste opady) przy odpowiednich warunkach atmosferycznych można zaobserwować niezwykłe zjawisko, sprawiające wrażenie nadprzyrodzonego. Może się zdarzyć, że stojąc tyłem do zachodzącego lub wschodzącego słońca, ujrzymy przed sobą przedziwną zjawę: ogromnej wielkości sylwetkę na tle chmury lub mgły. Fenomen ten nazwany został widmem Brockenu i jest niczym innym, jak naszym własnym cieniem...
Na obszarze reszty Europy sabaty miały odbywać się zazwyczaj w odizolowanych miejscach, głównie w lasach lub właśnie na szczytach gór. I tak w Niemczech, poza Brockenem, czarownice spotykały się w Schwarzwaldzie na południowym zachodzie kraju; w Hiszpanii osławionymi miejscami zlotów wiedźm były między innymi: miasteczko Carińena w prowincji Saragossa oraz miasteczko Zugarramurdi w Kraju Basków; we Francji - wierzchołek góry Puy de Dome w Auvergne; a w Anglii - Stonehenge.
Czarownice od zarania dziejów wiązano z diabłami i mocami piekielnymi. W Polsce bardzo wiele nazw miejscowości pochodzi od przeróżnych określeń diabła. A gdzie diabeł - tam i wiedźma. Poniżej umieściłam spis miast i wsi, których nazwy powiązane są z tą właśnie "tematyką".
Na mapie Polski możemy odnaleźć następujące nazwy: pochodzące od określenia "bies" - Biesal, Biesiekierz, Biesna, Biesowice, Biesowo, Biesówko, Biestrzykowice, Biestrzyków Mały, Biestrzynnik, Bieszkowice, Bieszków, Bieszków Dolny, Bieszków Górny, Bieślin, Bieśnik; pochodzące od określenia "czart" - Czartajew, Czartołomie, Czartoria, Czartoryja (2 razy), Czartosy, Czartoszowy, Czartoszczyk, Czartowice, Czartowiec; pochodzące od słowa "czary" - Czaryż; pochodzące od słowa "piekło" - Piekielnik, Piekiełko (2 razy), Piekło. Poza tym istnieją trzy wsie (dwie w województwie wielkopolskim i jedna w świętokrzyskim) oraz jedno miasto (w województwie dolnośląskim) o nazwie Sobótka, (które może oznaczać sabat czarownic). Jest także jedna Nowa Sobótka i dwie Stare Sobótki.
Ciekawa legenda wiąże się z nazwą Bieszczad. Otóż wedle ludowych podań góry te wzięły swoją nazwę od wyhodowanych w piekle nowych odmian diabłów, z których jedne nazwano biesami, a drugie - czadami. Różniły się one nieco od reszty diablej populacji, dlatego postanowiono umieścić je w osobnym rezerwacie, przy czym wybór padł na pewną nienazwaną dotąd, dziką górską krainę. Teren "zadiablono" i nazwano: Bies-czady.
Czarownica z Lewina Kłodzkiego
Lewin Kłodzki to wioska w województwie dolnośląskim, w powiecie kłodzkim,
niedaleko Kudowy Zdrój. Około 1345 roku żył sobie tam ponoć garncarz, imieniem
Duchacz, wraz z żoną Bródką, słynącą w całej okolicy z czarownictwa. Bródka
zmarła nagle, tuż po tym, jak miejscowy proboszcz próbował odprawić nad nią
egzorcyzmy. Jako czarownicę pochowano ją nie na cmentarzu, lecz, zgodnie z
tradycją, na rozstajnych drogach.
Po tym wydarzeniu w okolicy poczęły dziać się dziwne rzeczy.
Zmarła ukazywała się a to pod postacią zionącej ogniem krowy, a to przybierając
swoje własne oblicze, rozmawiała z ludźmi, straszyła ich, a nawet przyprawiała
o utratę zmysłów lub życia.
Żeby temu zaradzić, wykopano zwłoki czarownicy i wtedy okazało
się, że choć od pochówku minęło już wiele czasu, pozostają one w stanie
nienaruszonym. Ciało przebito więc dębowym kołkiem i zakopano z powrotem. Ale
rychło okazało się, że zmora wcale nie przestała straszyć i zabijać ludzi w okolicy.
Wówczas ponownie rozkopano grób, przy czym stwierdzono, że zmarła
trzymała w dłoniach wyciągnięty z ciała kołek. Wtedy spalono ciało wiedźmy, a
prochy zmieszano z ziemią i zagrzebano. Dopiero po takim rozwiązaniu sprawy
czarownica zaprzestała swej działalności.
Czarownica z zamku w Mirowie
Mirów i Bobolice położone są w odległości około 1,5 km. od siebie, w
województwie śląskim, na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej. W dawnych wiekach
obie wioski oraz górujące nad nimi zamki były własnością dwóch braci, tak
podobnych, że prawie nikt nie potrafił ich odróżnić. Żyli dostatnio, gromadząc
skarby przywożone z wypraw wojennych w podziemnym tunelu, łączącym zamki.
Skarbów strzegła okrutna czarownica o czerwonych oczach.
Razu pewnego jeden z braci przywiózł z
wyprawy wojennej piękną brankę, w której zakochał się jego brat. Zazdrosny
wojak zamknął wtedy dziewczynę w podziemiach, przykazując czarownicy, by jej
pilnowała. Jednak kiedy czarownica odleciała na Łysą Górę, drugi z braci
potajemnie wybrał się do tunelu, odwiedzić brankę. A gdy pierwszy brat odnalazł
tam drugiego z dziewczyną w objęciach, bez zastanowienia pozbawił go życia.
Niedługo po tym, nękany wyrzutami sumienia, zginął od uderzenia pioruna. Piękna
panna pozostała w lochach, gdzie po dziś dzień strzeże jej czarownica, nie
pozwalając żadnemu śmiałkowi zbliżyć się do dziewczyny.
Czarownica
z Krotoszyna
Krotoszyn to miasto w
województwie wielkopolskim, w powiecie krotoszyńskim. Według legendy mieszkała
tam ongiś słynna w całej okolicy zielarka, o imieniu Kunegunda. Utrzymywała się
ze sprzedaży cudownych mikstur na przeróżne dolegliwości, które sporządzała ze
zbieranych przez siebie polnych i leśnych ziół. Jej dekokty nigdy nikomu żadnej
krzywdy nie wyrządziły, mało tego, prawie zawsze były skuteczne i pomagały.
Toteż sława Kunegundy rosła.
Znachorka cieszyła się wśród ludzi poważaniem i szacunkiem, a jej obecności nie mogli znieść tylko miejscowi lekarze, którym odbierała klientów. Rychło więc zaczęli szerzyć plotki na temat rzekomych konszachtów znachorki z diabłem i z mocami piekielnymi, zwąc ją wiedźmą i czarownicą. Kiedyś zdarzyło się, że Kunegunda wracając z lasu przechodziła koło trzech stojących obok siebie na niewielkim wzgórzu wiatraków, mielących zboże dla okolicznych mieszkańców. Młynarze, którzy zdążyli już nasłuchać się tego i owego od medyków, poczęli lżyć znachorkę, a jeden nawet poszczuł ją psami. Kunegunda pozostawała niewzruszona, dopóki nie padł pierwszy kamień, którym została uderzona. Wtedy odwróciła się do młynarzy i zawołała: "Strzeżcie się! Niebawem jeden z młynów pochłonie pożar i nigdy nie będzie tu już trzech wiatraków!".
Niedługo rzeczywiście jeden z młynów spłonął od uderzenia pioruna. Odbudowano go, ale już w następnym roku spalił się inny młyn. Również został odbudowany, ale nie upłynęło wiele czasu, kiedy spłonął trzeci wiatrak. Pożary i odbudowy powtarzały się przez kilka lat, dopóki ktoś nie przypomniał sobie proroczych słów Kunegundy, spoczywającej już wtedy na cmentarzu. Zaniechano, więc odbudowy kolejnego spalonego młyna i od tamtej pory na wzgórzu stały tylko dwa wiatraki.
Znachorka cieszyła się wśród ludzi poważaniem i szacunkiem, a jej obecności nie mogli znieść tylko miejscowi lekarze, którym odbierała klientów. Rychło więc zaczęli szerzyć plotki na temat rzekomych konszachtów znachorki z diabłem i z mocami piekielnymi, zwąc ją wiedźmą i czarownicą. Kiedyś zdarzyło się, że Kunegunda wracając z lasu przechodziła koło trzech stojących obok siebie na niewielkim wzgórzu wiatraków, mielących zboże dla okolicznych mieszkańców. Młynarze, którzy zdążyli już nasłuchać się tego i owego od medyków, poczęli lżyć znachorkę, a jeden nawet poszczuł ją psami. Kunegunda pozostawała niewzruszona, dopóki nie padł pierwszy kamień, którym została uderzona. Wtedy odwróciła się do młynarzy i zawołała: "Strzeżcie się! Niebawem jeden z młynów pochłonie pożar i nigdy nie będzie tu już trzech wiatraków!".
Niedługo rzeczywiście jeden z młynów spłonął od uderzenia pioruna. Odbudowano go, ale już w następnym roku spalił się inny młyn. Również został odbudowany, ale nie upłynęło wiele czasu, kiedy spłonął trzeci wiatrak. Pożary i odbudowy powtarzały się przez kilka lat, dopóki ktoś nie przypomniał sobie proroczych słów Kunegundy, spoczywającej już wtedy na cmentarzu. Zaniechano, więc odbudowy kolejnego spalonego młyna i od tamtej pory na wzgórzu stały tylko dwa wiatraki.
Czarownica
z Chrzypska
Chrzypsko Wielkie to
wieś i gmina, położona w północno-zachodniej Wielkopolsce, około 60 km. od
Poznania. Największym z akwenów tego obszaru jest Jezioro Chrzypskie, z którym
wiąże się pewna legenda. Otóż według niej, w miejscu gdzie obecnie znajduje się
jezioro, było niegdyś miasteczko, w którym co pewien czas odbywały się targi.
Zawsze przybywała na nie tajemnicza staruszka, a pewnego razu wybrała się do
miasteczka z zamiarem kupienia świni. Kupiec, z którym chciała dokonać targu,
był dla niej bardzo niemiły. Zniecierpliwiona staruszka – jak się później
okazało, czarownica – ostrzegła, że rzuci na niego klątwę. Kiedy groźba nie
poskutkowała, wiedźma sprawiła, że całe miasteczko zniknęło pod wodą. Podobno
po dziś dzień na jeziorze czasem ukazuje się kamienna droga, prowadząca do
zatopionego miasteczka, a z oddali słychać bicie kościelnych dzwonów.
Czarownica
z Łęgu Mikołajskiego
Legenda o wiedźmie
wiąże się również z jeziorem Bełdany, położonym na szlaku Wielkich Jezior
Mazurskich, łączącym Ruciane-Nida z Mikołajkami. Czarownicę u brzegów Bełdan
często widywały kobiety z okolicznych wsi. Miała ona bardzo długie włosy, które
podczas jej wędrówek często zaplątywały się w sitowiu. Rozplątywanie trwało
czasem i trzy dni, podczas których fale jeziora mocno się wzburzały, a chichot
wiedźmy dochodził aż do zatoki koło Wierzby. Rybacy powiadali wtedy, że
czarownica myje włosy w Bełdanach. Nie wypływali w jezioro i nie usiłowali
zarzucać sieci.
EUROPA
Czarownice z
Liechtensteinu
Księstwo Lichtenstein,
ostatni bastion katolicyzmu na wschodnich rubieżach Szwajcarii. Powstało
w XVI wieku na skutek połączenia hrabstwa Vaduz (obecnej stolicy księstwa)
i posiadłości Schellenbergu.
Dziś
w Kościele katolickim teren ten znany jest przez wzgląd na Arcybiskupa
Wolfganaga Hassa. Człowieka znienawidzonego przez Szwajcarów,
a uwielbianego przez Lefebvrystów i stronnictwa konserwatywne. Jeżeli
ktoś zna Kościół katolicki w Szwajcarii jego pozytywy i negatywy sam
sobie ułoży odpowiedni osąd na temat Księcia Kościoła zasiadającego na tronie
w Vaduz.
Dziś niewiele
osób jednak zdaje się pamiętać, że za czasów, kiedy przez Europę przewijała się
istna fala wojen religijnych w tym niepozornym księstwie odbywało się
polowanie na czarownice.
W latach
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVII wieku lud mieszkający na terenie
Księstwa miał przywilej wybierania sędziów. Ci z kolei osądzili
w latach od roku 1648 (w czasie, gdy w Polsce było powstanie
Chmielnickiego na Ukrainie) do 1651 około 100 osób skazując je na śmierć jako
czarownice, bądź czarnoksiężników. Druga faza „polowań na czarownice"
miała miejsce na początku roku 1678, zaś ostatnia na przełomie roku 1679/80.
Bardzo ciężko jest skompletować dane osób osądzonych podczas dwóch ostatnich
faz. Wiadomo jednak, że na początku roku 1679 osobą odpowiedzialną za
wspomniane polowania na terenie hrabstwa Vaduz był dr Romaricus Prügler von
Herkelsberg. Osoba ta znacznie przyczyniła się do tego, że po 20 procesach dr
Thomas Welz z Lindau szybko obwołał te tereny „Księstwem Czarownic".
Był to początek końca inkwizycji liechtensteinskiej.
Ciekawe, bo w niecały rok później; Joseph
Andreas Walser z Feldkirchu, (czyli dzisiejszej Austrii) osądził, skazując
na śmierć 25 osób i na tamtejszym terenie nie było żadnych większych
sprzeciwów ze strony społeczeństwa.
Pierwszym
sprzeciwem odnośnie inkwizycji w księstwie było wystąpienie Marii Eberlin
von Planken zaraz po ucieczce z więzienia w Vaduz. Wkrótce po tym
fakcie przystąpił do niej nieznany notariusz z Feldkirchu, a i
w niedługim czasie proboszcz Triesner — Valentin von Kriss. Dzięki swoim
wystąpieniom ocalili oni w grudniu 1680 r. jedną kobietę od spalenia na
stosie. W krótki czas po tym wydarzeniu wspomniany proboszcz wraz
z pięcioma bliskimi mu osobami musiał uchodzić z terenów hrabstwa
Vaduz. Uciekając zdążył jeszcze napisać do Urzędów w Innsbrucku dwa
oddzielne memoriały skierowane do cesarza.
Cesarz przysłał
specjalną komisję (pod kierownictwem opata Ruperta von Bodman), która miała
zbadać postępowanie sędziów z Liechtensteinu. Wszystkie akta dotyczące tej
sprawy można dziś znaleźć w bibliotece uniwersytetu w Salzburgu.
Zaraz po
przybyciu komisji do Vaduz zawieszono „polowanie na magów wszelkiej
maści". Ale to tylko tak na chwilkę, bo jak możemy wyczytać we
wspomnianych aktach, to nie komisja osądziła hrabiego Vaduz, lecz hrabia
komisję, a samego opata wysłał do więzienia w Schwaben, gdzie ten
w 1686 r. zmarł.
Tymczasem
konflikt między zwolennikami a przeciwnikami inkwizycji narastał
w hrabstwie. Nienawiść między oprawcami a krewnymi ofiar wrosła
w serca całych pokoleń.
W sumie na
terenie obecnego Liechtensteinu straciło życie około 200 domniemanych czarownic
lub też czarowników. Nie jest żadną tajemnicą, że przyczyną tego typu procesów
były porachunki osobiste lub ewentualnie sprawy finansowe. Winą za nie często
obarcza się hrabiego Vaduz, ale niewielu wie, że był on pod wpływem hrabiego
von Hohenems, u którego był zadłużony.
Dziś na terenie
Księstwa niewiele można usłyszeć na te tematy. Wiele osób w Szwajcarii
mówi, że Liechtenstein otrzymał nowego inkwizytora pod postacią Arcybiskupa
Hassa tłumiącego wszelkie przejawy liberalizmu. Ale ten niewiele przejmuje się
tymi plotkami, mając tak potężnego protektora, jakim jest Książe von und zu
Liechtenstein — Hans Adam II.
Czarownice hamburskie
Przeglądając liczne opracowania,
jakie są dostępne w języku niemieckim na temat prześladowań czarownic na
terenie Hamburga, zauważyłem, że nie ma zbyt wielu danych dotyczącej tego
miasta. Niemniej jednak źródła mi dostępne wymieniają liczbę przynajmniej 40
kobiet, które zostały spalone na stosach miejskich w latach 1444-1642.
Pomimo tego, że procesy skierowane przeciwko czarownicom stosunkowo wcześnie
rozpoczęły się, (jeżeli weźmiemy pod uwagę strefę języka niemieckiego), również
bardzo wcześnie zakończyły się.
Przez wzgląd na
rozkwit handlu, Hamburg w XVI/XVII wieku był miastem liczącym się
gospodarczo. W roku 1500 na terenie miasta mieszkało około 15.000 osób.
Poprzez napływ społeczności holendersko-żydowsko-portugalskiej, a także
angielskich „podróżników", liczbę mieszkańców należałoby szacować już
w 100 lat później na ok. 36-40.000. Zaś pod koniec XVII wieku liczba ta
wynosiła ok. 75.000 tworząc tym samym największe skupisko społeczne północnych
Niemiec.
Reformacja
luterańska nie pozostawiła w Hamburg większych uprzedzeń religijnych,
a jedynie przyczyniła się do zreformowania struktur kościelnych,
z których owocnie korzystały rodziny kupców i gremia polityczne
miasta. Pod koniec wieku XIII miasto od strony prawnej było opozycją do
holsztańskich posiadłości, a także cesarskich dekretów aż do1618 r., Lecz
już w 1768 r. zostało prawnie uznane przez duński Schleswig-Holstein. W
prawie miejskim można było dostrzec wyraźne elementy niezależności tego ośrodka
handlu. W „sądzie niższym" zasiadało 12 ławników, zaś po roku 1623
dołączyli do nich dwaj prawnicy i siedmiu mieszczan.
W prawie
miejskim z 1270, 1301 i 1497 r. możemy przeczytać: "ci chrześcijanie,
którzy od Boga się odłączyli przez czary lub truciznę, będą schwytani"
a następnie skazani na spalenie. Widzimy, zatem, że prześladowania
czarownic zawitały w sposób ostateczny do prawodawstwa miejskiego
w 1497 r. Do rozpoczęcia procesu sądowego należało przedstawić radnym
fakty „szkodliwości społecznej" danego osobnika. Najczęściej przy tej
okoliczności wypytywano sąsiadów oskarżonego, którzy mogli mu pomóc, lub
przysłowiowo „dolać oliwy do ognia". Przy zarzucie okaleczenia kogoś lub
zabójstwa trzeba było ponadto przedstawić 2 wiarygodnych świadków.
Dowody dotyczące
prześladowań czarownic w XV i XVI wieku w Hamburgu możemy po
dziś dzień odnaleźć w archiwum miejskim w postaci rachunków.
Przykładowo posłańcowi Johannowi Prangen w 1444 r. wypłacono z kasy
miejskiej znaczną sumę pieniędzy za "incantatrix" Kathariny
Hane. Wspomniany posłaniec otrzymał również premię za egzekucję Kathariny. Był
to pierwszy proces inkwizycyjny na terenie północnych Niemiec. W tym też
samym roku kasa miejska wypłaciła posłańcowi kwotę pieniężną za "mulier
divinatrix". W 1470 spalono kolejną "maleficiatrix",
zaś w1474 r. ustalono sumę kosztów przysługujących za "incantatrix".
a) 1529 r. — zmarła w więzieniu "malefica",
natomiast dwie kolejne zostały spalone.
b) W1533 r. spalono kobietę, którą kroniki miejskie
nazwały w 1540 r. "etliche Zauberschen".
c) W 1544 r. skazano na śmierć dwie "veneficae"
, zaś dwie inne kobiety zwolniono z więzienia.
d) 1545 spalono sześć "incantatrices"
i jedną "saga".
e) 1553 stracono jedną "venefica".
f) 1555 spalono dziewięć "maleficae".
g) Pod datą 1581 kroniki umieszczają 6 spalonych czarownic.
h) 1583 spalono Abelke Bleken za „pakt z diabłem"
i) 1589 spalono Wilcke Vetten wraz z ciałem zmarłej żony.
j) W 1591 r. zginął Metke Poleuer za posiadanie „siły
uzdrawiania".
k) 1594 Lemke Niper (vel. Meyer) zakończył żywot z powodu
„zawarcia diabelskiego paktu".
Carl Trummer podaje w swoim spisie kolejne przypadki,
jakie miały miejsce w latach 1576 — 1594. A były to egzekucje
czterech mężczyzn i 10 kobiet.
Od połowy wieku XV. Do końca wieku XVI. Pod zarzutami czarów,
produkcji trucizn, przepowiadania przyszłości, czy też uzdrawiania, stracono
przynajmniej 35 kobiet. W drugiej połowie XVI. wieku na terenie Hamburga
odbywały się już tylko pojedyncze procesy.
Przeglądając tę koszmarną listę warto zwrócić uwagę na rok
1583. Proces Abelke Bleken był przykładem kumulacji win domniemanej czarownicy.
Rozprawy sądowe, jakie toczyły się w Hamburgu prawie do
roku 1635 były przeprowadzane w formie ustnej. W latach 1588 — 1642
zaczęły podczas rozpraw pojawiać się już „księgi oskarżeń" dla „niższych
sądów" (1588-94, 1607-10, 1640-42), a także „księgi apelacyjne"
(1589-1628).
Prawne unormowanie
kar pojawia się w Hamburgu z początkiem XVII wieku wraz z nową
kodyfikacją prawa w 1603/05. Wypadki zarówno czarów jak i „paktów
z diabłem" zostały tam również ujęte. Dla obu przypadków przeznaczono
karę „ognia i miecza". Komentator prawa Sub-Syndicus Möller (zmarły
w 1625) określił również w artykułach miejskich, że za
„przepowiadanie przyszłości" należy wymierzać karę więzienia, bądź karę
pieniężną.
Informacja
o tego typu czynach była najczęściej zgłaszana do „sądu niższego".
Sprawa była rozpatrywana, gdy do zeznań dołączano dowody lub świadków.
W swoich komentarzach, Sub-Syndicus Möller często powoływał się przy
osądzaniu winy na 44 artykuł „Caroliny", gdzie była mowa o "Czynach
i okolicznościach". Hamburskie Komentarze stały się, zatem niejako
uzupełnieniem „Caroliny".
Prawodawstwo
z1603/05 wraz z komentarzami miało więc istotny wpływ na rozwój
i działalność inkwizycji w Hamburgu. W XVII w na mocy tych
przepisów skazano w mieście sześć osoby na karę „spalenia":
1) w 1606 r. Engel Reimers za posiadanie darów
uzdrawiania,
2) w 1610 r. zwłoki Anneke Petersens za „pakt
z diabłem",
3) w 1642 r. Cillie Hempels została skazana na śmierć za
uprawianie magii i mord własnego męża, zaś, Gretje Wevers została
oskarżona o uprawianie magii.
4) Catharine Carstens (1601) i Abelke Dabelstein (1619)
zakończyły również żywot „na miejskim placu".
Od roku 1701
procesy czarownic powoli odchodzą w zapomnienie. Liczba przeprowadzonych
procesów przeciwko czarownicom, jak już wcześniej wspominałem, zawiera się
w około 40 przypadkach. Należy jednak pamiętać, że są to przypadki
udokumentowane w postaci akt sądowych. Pozostają natomiast przypadki
nieudokumentowane.
Praktyka
sądownicza Hamburga w XV i XVI w. Szybko rozprzestrzeniła się na inne
miasta hanzeatyckie: Lubekę leżącą na terenie Holstein, Kolonię, Rostock i Wismar w Mecklenburgi.
Długo
zastanawiałem się nad przyczynami tychże procesów. Myślę, że czas
poreformacyjny można zrozumieć po wzięciu pod uwagę pewnych aspektów.
W roku 1991 Sigrid Gailus-Döring nie doszukiwał się w swojej pracy
żadnych socjologiczno-ekonomicznych przyczyn tego zjawiska. Ale powróćmy do
wspomnianego roku, 1583 kiedy odbywał się proces Abelke Bleken. Rok ten był
przełomem późnego Średniowiecza i wczesnej Nowożytności. Procesy, które
odbywały się od ok. 1540 r. często były przyczyną konfliktów miejskich. Również
w tym okresie zaczęły pojawiać się liczne modyfikacje statutów miejskich,
co spowodowało, że sprawa czarownic szybko zeszła na plan drugorzędny a w
konsekwencji hambuskie czarownice przeszły „ad acta" nie stanowiąc
większego problemu w interesach. Być może na stosy przez wspomniany przeze
mnie okres trafiały osoby, które powstrzymywały „gospodarczy boom" osoby,
które utrudniały rozkwit handlu?
Helweckie
czarownice
Jak już pisałem
w wielu artykułach procesy czarownic w Europie Zachodniej zbierały
największe żniwo w czasach nowożytnych? Tak też i było na terenie
dzisiejszej Szwajcarii.
Najwięcej
egzekucji zostało tutaj przeprowadzonych pod koniec XVI i na początku XVII
w. Najczęściej ich przyczyną były konflikty religijne, które w końcowej
fazie doprowadziły do wojny trzydziestoletniej (1618-1648). Inni historycy
twierdzą, że przyczyną było ciągłe poszukiwanie „kozła ofiarnego"
ówcześnie szalejącej epidemii dżumy, a także liczne zmiany klimatu zwane
przez historyków „małym zimnym okresem". Wszystkie te czynniki bardzo
często były powodem powstawania napięć w społeczeństwie. Wzmożone
prześladowania starszych kobiet i bogacenie się rolników dążących do
prywatyzacji, pogrążały społeczeństwo w i tak już licznych problemach.
Protokoły
z procesów czarownic opisują liczne wypadki prześladowań. W Bernie
nazywano je (lub ich) po prostu „Złoczyńcami" (dosł. „Unholdin" lub
„Unhold") przedstawianymi jako osoby opętane przez diabła chodzące
w czarnych swetrach i smarujące „złowieszczą maścią" bydło
i ludzi „na pomór". Jak już opisywałem w artykule dotyczącym
kantonu Vaud szczególnie na tamtym terenie obwiniano czarownice o sprowadzenie
epidemii dżumy? Kroniki podają za przyczynę epidemii — „diabelską maść".
A kary za takie czyny były surowe. Przykładowo w 1539 r.
w Zürichu spalono osoby, które zostały oskarżone o sprowadzenie gradu
i fali deszczów. Podobne też wypadki miały miejsce w kantonie
Obwalden, kiedy to szukano odpowiedzialnych za wylanie rzeki.
Nienawiść do
czarownic była spowodowana w Szwajcarii prześladowaniami antyżydowskimi,
a także teoriami „tańców sabatycznych". Zarówno bajki, legendy jak
i opowieści ludowe umacniały społeczeństwo w przekonaniu, że magowie
są „diabelskimi rycerzami". Fantazja ludzka nie mając granic nazywała
również osoby stawiane przed sądami — „boginiami polującymi" oczywiście
w imieniu diabła. Nie należy jednak zapominać, że kantony katolickie były
gorliwsze (w przeprowadzaniu „polowań"), niż protestanckie. Podobnie jak
na innych terenach tak i w Szwajcarii, częściej prześladowano kobiety niż
mężczyzn. Powołując się na liczne kroniki, Guido Bader podał w 1945 r., że
na terenie Szwajcarii zabito ponad 5000 czarownic i czarowników.
Najaktywniejsze prześladowania odbywały się we wspomnianym kantonie Vaud, gdzie
w latach 1580-1655 spalono ok. 1700 osób. Z tej liczby ok. 65%, czyli
2/3 stanowiły kobiety, zaś ok.35% (1/3) mężczyźni. Setki wyroków śmierci wydał
również katolicki kanton Freiburg.
Znane jest,
bowiem zdarzenie z 5 maja, 1430 r., kiedy to, przed freiburskim sądem
prowadzonym przez Urlicha de Torrente (z Lozanny) oskarżono i skazano na
spalenie 60-letniego Petera Sagera należącego do ugrupowania Waldensów. Na
terenie Gryzonii (Graubünden) prześladowania były niezależne od wyznawanej
religii i pochłonęły ponad 500 ofiar (dosł. „grooß Häxatöödi"). Na
terenie książęcej diecezji Basel (tereny dzisiejszego kantonu Jura) zabito 148
czarownic, z czego 71 w samym tylko mieście Ajoie. W nim również
w latach 1609-1617 zabito 61 osób. We francuskojęzycznym kantonie
Neuchâtel pojawiło się ponad 220 wyroków śmierci, zaś w Lucernie
i okolicach Sursee (w latach 1550-1675) ponad 250. Na terenie Nidwalden
szacuje się — 100, zaś w Obwalden (w latach 1608-1696) — 109. W roku
epidemii dżumy (1629) zginęły tu 33 osoby. Również we włoskojęzycznym Ticino
pojawiło się ponad 100 wyroków śmierci. W Genewie (w latach 1520-1681) —
70, nie licząc 79 „sprawców" wspomnianej epidemii. Sama tylko dżuma była
przyczyną licznych egzekucji: w roku 1545 (29), 1568/69 (8), 1571 (36)
i 1615 (6). W odległym Appenzell, Solothurn i Aargau szacuje się
po około 60 ofiar. W kantonie Schwyz ok. 35. Archiwa nie podają konkretnej
liczby dla kantonu Uri. Również tylko nieliczne źródła wspominają coś
o kantonach Zug i Wallis.
W Zürichu mówi się o 80 czarownicach, z których żadna
nie pochodziła z miasta.
Kanton St. Gallen również pozostaje „białą plamą" na
inkwizycyjnej karcie Szwajcarii.
Pisząc
o Inkwizycji na terenie Szwajcarii chciałbym również omówić wspominaną,
wielokrotnie kwestię epidemii dżumy, a także prześladowania Żydów na
tamtejszym terenie. Wymienione fakty bardzo często wiązano, bowiem
z magią. A ich sprawcy płonęli na stosach i stawali przed
trybunałami inkwizycyjnymi.
"Czarna śmierć"
Już od
pradawnych dziejów epidemia dżumy obok głodu i wojny należała do
najstraszliwszych zjawisk. Panika i kopanie grobów wpędzały Szwajcarów
w strach. „Wielka Fala" miała w Europie miejsce w latach
1347-1350, zaś ostatnia epidemia w wybuchła w Marsylii w 1720/21
r. Pytania o przyczynę śmieci milionów kobiet, dzieci i mężczyzn nie
dawały spokoju „wielkim tego świata". Również w obliczu tej klęski
bezradna pozostawała ówczesna medycyna, teologia rząd.
Wielu ówczesnych
meteorologów szukając przyczyn epidemii wysuwało przypuszczenia dotyczące komet
zrzucających na Ziemię meteory. Jako jedno z większych zagrożeń dla naszej
planety podawano najczęściej Koniunkcję Jupitera i Marsa lub Saturna
i Jupitera. Uważnie przyglądano się również naturze i gdy tylko
zauważono jakąś plagę owadów, np. much, (jaka pojawiła się w 1613 r. Bern)
lub, co gorsza gadów, natychmiast podnoszono alarm i szukano winnego tego
zjawiska.
Niemniej jednak
w 1894 r. Szwajcar Alexandre Yersin doszedł do wniosku, że epidemia ta
przenoszona jest metodą „infekcji kropelkowej" tak, więc winę za jej
rozprzestrzenianie się ponoszą bakterię, a nie ludzie. W przypadku
tzw. „dżumy guzowej" bakterie wydostawały się z ran otwartych zmarłej
osoby. Na skutek tego typu epidemii mogło w okolicy umrzeć
w przeciągu 3 — 5 dni: 20-75% mieszkańców. Nie jest również tajemnicą, że
w tamtych czasach istniały istne plagi szczurów. Nie trzeba, zatem wiele
logiki, by stwierdzić, że również one były odpowiedzialne za przenoszenie
„zarazy dżumy".
Problem dżumy
pojawił się już w wiekach antycznych, o czym możemy czytać
w pismach grecko-rzymskiego lekarza Galena (129-199). W ówczesnym
świecie krążyły jednak teorie, że choroba ta zostaje przenoszona przez wiatr.
Jej następstwami była najczęściej gorączka.
W 1348 r. na
Uniwersytecie paryskim teorie te zostały ponownie poddane przemyśleniom.
Wówczas to dodano do nich kolejne źródła epidemii: „powietrze napływające
z ciepłego i wilgotnego Jupitera ", oraz "opary i dymy
wydostające się z wnętrza Ziemii". Paryscy lekarze byli głęboko
przekonani, że za rozwój epidemii odpowiedzialne są wiatry monsunowe wiejące
z Indii. Niektórzy nawet twierdzili, że przyczyn dżumy należy upatrywać
w Słońcu, które zabija ryby w wodzie. Te zaś ulegając rozkładowi
naturalnemu wydzielają truciznę będącą składnikiem dżumy.
W 1599 r. astronom Johannes Kepler popiera te tezy pisząc
do swojej córki, że rozmaite konstelacje mają wpływ na wydzielanie się oparów
ziemskich niszczących życie.
W 1439 r. dżuma
nawiedziła również Basel, w której odbywał się Sobór Powszechny. Naoczny
świadek tych wydarzeń, Aeneas S. Piccolomini, tak przedstawiał tę sytuację:
"Dżuma przedostała się tutaj początkowo od „obcych", następnie
rozpowszechniła się poprzez biedotę miejską na bogatych, a w końcu na
duchowieństwo soborowe (...) Niebo było zatrute przynosząc „zatruty" rok, codziennie,
zatem epidemia trzymała „w garści" wiele istnień ludzkich, lub też chorych
ciał (...) Było strasznie widzieć, co godzinę przemierzające kolumny tragarzy
zwłok. Wszystkie ulice były, zatem miejscem „ostatniego namaszczenia" lub
sprawowania Eucharystii. Żaden dom w mieście nie pozostał bez żałoby
i żalu.
Nigdzie nie było słychać śmiechu".
Rada miejska Lozanny zarządziła w latach 1613 i 1628 palenie sosny
w celu odkażenia powietrza. Zmarłych natomiast wynoszono po za granice
miasta. Pomieszczenia po zmarłych starannie dezynfekowano zapachem kadzidła
i mirry. Dżuma zabijając ludzi, zabijała również handel miejski.
A zatem szukano odpowiedzialnych za upadek gospodarki szwajcarskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz