Prześladowania „zatruwających źródła"
W 1348/49
r. postawiono po raz pierwszy przed sądem Żydów pod zarzutem zatruwania źródeł
miejskich. Bardzo często czyn ten wiązano z epidemią dżumy. Mawiano,
bowiem że zarazki, jakie są w wodzie również potęgują jej
rozprzestrzenianie się. Celem tego działania jak mawiał ówczesny sąd było
wytrucie chrześcijaństwa, za które mogli być odpowiedzialni — zdaniem biegłych
— jedynie Żydzi. Nienawiść w stosunku do Żydów, jaka pojawiła się od
czasów pierwszej krucjaty krzyżowej doprowadziła w czasach Średniowiecza
do istnej „nagonki antyżydowskiej". Pogromy Żydów rozpoczęły się we
francuskim Toulon (13/14 kwiecień 1348) i przedostały się do Dauphiné
(lato 1348). Stąd dotarły do szwajcarskiego Chillon (wrzesień/październik 1348)
należącego do kantonu Vaud, Berna, Zurichu, Basel (9 styczeń 1349),
francuskiego Strassburga (14 luty1349) i wielu innych miejsc. Ta
„katastrofa umysłów społecznych" miała na celu nie tyle znalezienie za
wszelką cenę odpowiedzialnych za rozprzestrzenianie się epidemii dżumy, ile
prostego „kozła ofiarnego".
Zarówno na terenie Genewy jak i Vaud najpierw rozprawiono
się z żebractwem i biedotą miejską, nim zabrano się za Żydów. Miało
to miejsce w latach: 1530, 1545, 1568/69 i 1571. W 1530 r.
postawiono przed sądem genewskim fryzjerkę szpitalną, którą oskarżono
o rozprowadzenie dżumy na terenie zakładu pracy. Z kolei francuski lekarz,
Jaques Aubert opisuje, że w 1572 r. na terenie Vaud pochwycono człowieka,
który przy pomocy „szatańskiej maści" ze zwłok rozprzestrzeniał dżumę na
tamtejszym terenie. Nie jest również tajemnicą, że właśnie w Vaud
najczęściej powracano do tematu epidemii, jako motywu wszelkich nieszczęść.
Dlaczego wierzymy w czarownice?
„To nie
wiara w czary budzi nasze obawy… uznajemy prawo ludzi do podtrzymywania tych
wierzeń pod warunkiem, że nie prowadzi to do znęcania się nad dziećmi".
Gary Foxcroft
Gary Foxcroft
Mam wrażenie, że
niektórzy z nas, należących do społeczności humanistycznych
i walczących o prawa człowieka, próbują udobruchać ludzi insynuując,
że można wierzyć w czarownice i czary, tak długo, jak długo nikt
z tego powodu nie cierpi. Choć niektórzy mogą to uważać za rozsądne,
wydaje się to sugerować pewien poziom protekcjonalizmu wobec ludzi wierzących
w zabobony, że jakoby po prostu nie można ich przekonać o głupocie
ich wierzeń.
Nasze
przypuszczenie, że inni nie są zdolni do ogarnięcia pewnych faktów, nie powinno
uniemożliwiać nam proponowania innego punktu widzenia na ich wierzenia. Wielu
takim ludziom wyrządzamy krzywdę zachowując niektóre informacje dla siebie,
może dlatego, że preferujemy stopniowe „miękkie" podejście, by wyplenić
piętnowanie niewinnych w imię czarów.
Istotną sprawą
jest rozszerzenie debaty poza zagrożenia wynikające z wiary w czary
i pokazać zagrożenia wynikające z wierzeń we wszystkie
zabobony, jakkolwiek niewinnie mogą się one jawić. Mówię to, bo uważam, że
wielu wykształconych ludzi w Nigerii ciągle żywi pewne wierzenia
w nadprzyrodzone istoty i siły, prawdopodobnie połączone z ich
religijnymi lub kulturowymi założeniami.
Zapytałem raz
bardzo mądrego znajomego, czy wierzy w czarownice, a on odpowiedział
mi, że: „po świecie krążą dobre duchy pomagające ludziom, zatem muszą istnieć
złe duchy, których celem jest krzywdzenie ludzi". Zauważcie jego dedukcyjną
logikę, którą posłużył się, by nadać pewną formę naukowej legitymizacji swego
bezpodstawnego empirycznie założenia. Taki system wierzeń wydaje się na różne
sposoby chronić lepiej wykształconych wierzących przed działaniami tych, którzy
wierzą w znacznie bardzie toksyczny nurt, a często są biedni
i mniej wykształceni. Samozadowolenie lepiej wyedukowanych wierzących
w zabobony względem poczynań wierzących w toksyczne nurty
z pewnością nie pomoże w walce, której celem jest wyplenienie
opartych na czarach krzywdzących dzieci praktyk.
Chciałbym
potraktować to jako punkt wyjścia do przedstawienia hipotezy, dlaczego wierzymy
w czarownice. Powody tych wierzeń dzielę na dwie kategorie: pierwsza grupa
zawiera osoby, których wiara w czarownice wyrasta z biedy
i braku tego, co nadaje znaczenie nowoczesnemu życiu; podczas gdy druga
grupa to osoby „oświecone", które niekoniecznie mierzą się z tymi
samymi problemami egzystencjalnymi jak pierwsza grupa, ale wierzą
w czarownice i inne zabobony, bo są one osadzone w nauczaniu
pisma świętego i pewnych normach kulturowych.
Istnieje wiele
dobrze zbadanych przykładów, wyjaśniających, dlaczego niektórzy ludzie zachowują
wierzenia w czarownice i inne zabobony, i nie jest moim zamiarem
dopisywanie czegokolwiek do tej akademickiej debaty.
Znacznie
bardziej interesuje mnie zrozumienie, dlaczego wierzenia w czarownice
ciągle istnieją po tym, jak udowodniono, że świat jest okrągły, a nie
płaski; że Ziemia obiega Słońce, a nie odwrotnie; że nieregularne kratery
powstały na skutek zderzeń z meteorytami, a nie jest to obraz starej
kobiety, która tłuczkiem i moździerzem pokropkowała powierzchnię księżyca;
że błyskawice powodowane są przez ładunki elektryczne w atmosferze,
a nie przez żelazną laskę żelaznego boga; że wszystkie żywe istoty
ewoluowały przez miliony lat, a nie w przeciągu sześciu dni około 6
tysięcy lat temu (myślę, że już rozumiecie, o co mi chodzi). Dlaczego
pomimo ludzkiej zdolności do rozszyfrowywania przy pomocy nauki szerokiego
wachlarza zagadek, wielu ludzi ciągle wierzy w czarownice
i nadprzyrodzone istoty?
Poza
tym jest coś, co bardzo trudno mi pojąć, jeżeli chodzi o ludzi, którzy
wierzą w czarownice:, jeżeli są one takie wszechmogące, to, dlaczego
zajmują się tylko takimi płotkami, jak uciśnieni w stanie Akwa Ibom
i w innych ubogich obszarach Nigerii i rozwijającego się świata? Czy
nie byłoby bardziej opłacalne zaatakowanie tych, którzy stanowią znacznie
poważniejsze zagrożenie niż biedni rolnicy z Eket? Przychodzi mi od razu
na myśl wizja wykorzystania czarów do znalezienia najbardziej poszukiwanego
człowieka na świecie — Osamy Bin Ladena. Można na tym zrobić dosłownie fortunę,
100 milionów dolarów! A jeśli uważacie, że czary działają tylko po stronie
zła to, dlaczego Osama nie użyje czarów do zainfekowania tyłka Geogra W. Busha,
swojego zaprzysięgłego wroga, ukąszeniami tysiąca pcheł? Z pewnością
w oczach większości mających swoje zdanie zatwardziałych, wymachujących
Biblią konserwatywnych Amerykanów byłby to barbarzyński akt najbardziej
nikczemnego człowieka. Naprawdę nie rozumiem przyjemności, jaką czerpią
czarownice przyczyniające się do cierpienia i tak już nieszczęśliwych
dusz. Ale myślę, że mam przeczucie, dlaczego tak właśnie jest.
Był
okres w dziejach Europy, od 700 do 1200 r. n.e., gdy przestępstwem była
wiara w czarownice, ponieważ według Biblii, Jezus pokonał wszelkie zło,
więc nie istniały już nadprzyrodzone siły na ziemi, które nękały ludzkość. Ale
w 1300 r. wiara w czarownice zaczęła rozkwitać i doprowadziła do
osławionego polowania na czarownice i do zamordowania setek tysięcy ludzi
oskarżonych o czary. Pouczającym jest także to, że w tym okresie
w Europy panowała wielka zaraza, która doprowadziła do nigdy wcześniej niewidzianej
śmierci na tak masową skalę.
Ludzkość
nie rozumiała przyczyny plagi dżumy i co typowe dla ludzkiej natury, gdy
brak naukowej wiedzy, musieli mieć coś nadprzyrodzonego, co można oskarżyć
o śmierć i cierpienie. Czarownice znalazły się na czele listy, jako
logiczny powód plagi, więc rozpoczął się upust krwi, który zakończył się
dopiero po 300 latach, w XVIII w., będącym także początkiem okresu Oświecenia,
gdy racjonalizm i empiryzm zdobyły sobie pole, jako środki do osiągnięcia
zrozumienia naszego świata.
Krótko
mówiąc, próbuję zasugerować, starając się, by nie brzmiało to zbyt banalnie, że
wiara w czarownice i inne zabobony rozkwita w trudnych czasach,
czasach, w których ludzkość wydaje się być przytłoczona zagrożeniami
świata naturalnego.
Nie
mogę wyobrazić sobie nic groźniejszego, niż obecny czasu, który nastał
w Nigerii: bardzo wysoki i pogarszający się poziom śmiertelności
niemowląt; endemiczna bieda, z większością Nigeryjczyków żyjących poniżej
progu ubóstwa; jeden z najwyższych na świecie wskaźników chorób, którym
można by zapobiegać i leczyć, takich jak malaria, HIV/AIDS, gruźlica,
polio itd.
Niewiele jest krajów na świeci
z trudniejszym środowiskiem niż to, jakie mamy w Nigerii. To właśnie
w najtrudniejszym środowisku wielu zubożałych ludzi zwraca się do moralnie
zdeprawowanych kapłanów z nadzieją na pomoc w rozwiązaniu swoich licznych
problemów. Mam zasadę Reguły i Wyjątku, którą stosuję
w analizie i wyjaśnianiu problemów; stosując ją do dyskutowanego
problemu, wolę przyjąć, że regułą dla większości ludzi, którzy mają szansę na
nowoczesną, opartą na nauce medycynę, jest wybór tej właśnie medycyny, nie zaś
wioskowego kapłana. Jest wyjątkiem, a nie regułą, że ludzie żyjący
w społeczeństwach, gdzie nie ma zagrożenia hobbesowskim życiem, nadal
silnie trzymają się wiary w zabobony.
Więc
kontynuujmy rozwijanie odpowiedzi na nasze pytanie:, dlaczego wierzymy
w czarownice? Dla pierwszej grupy, tj. tych, którzy zwracają się do
wioskowych kałanów, zakładam, że wierzą w czarownice, ponieważ nie mają
innej opcji. Z braku systemu, który gwarantuje dostęp do przyzwoitej
współczesnej opieki zdrowotnej dla wszystkich i zabezpiecza ubogich,
ludzie często zwracają się ku siłom nadprzyrodzonym po pociechę
i nadzieję. I jeżeli kiedykolwiek wiara w czarownice
i krzywda, którą powoduje, ma być wypleniona, najpewniejszym na to
sposobem jest rozwiązanie przyczyny leżącej podstaw tej wiary. Jesteśmy
zdumieni, że takie praktyki mogą rozkwitać tylko, dlatego że niewielu
z nas wie i korzysta z alternatyw, które działają znacznie
skuteczniej i sprawniej, nie powodując bólu i cierpienia innym. Ci,
którzy ciągle trzymają się tych wierzeń, robią tak po prostu, dlatego, że nie
znają żadnego innego rozwiązania, albo nie są w stanie osiągnąć takich
rozwiązań nawet, jeżeli mieliby ich świadomość. Możemy odbyć setki konferencji
i programów uświadamiających każdego roku i osiągnąć jakiś sukces,
przynajmniej na krótką metę. Ale problem będzie się wzmagał tak długo, jak
długo ludzie, którzy wierzą w te rzeczy będą narażeni na
niebezpieczeństwa, jakie dla wielu niesie obecnie życie na ziemi. A problem
stanie się tylko większy w miarę narastania różnic między posiadającymi
i nieposiadającymi. By wyplenić problem dzieci-czarownic i inne formy
zabobonnych wierzeń, krzywdzących ludzi, musimy stworzyć społeczeństwa, które
troszczą się o swoich obywateli, umożliwiając im sensowną
i wartościową egzystencję.
Wiara
w zabobony ma realną zdolność szerzenia się, w miarę jak cierpienie
i udręka stają się coraz powszechniejsze. Są wszelkie powody, by sądzić,
że ten szczególny rodzaj czarów/chrześcijańskiego ewangelicznego szaleństwa
pustoszącego stany Akwa Ibom i Cross River, wywodzi się z regionu
Centralnej Afryki obejmującego kilka krajów, w tym Demokratyczną Republikę
Konga (byłe Zaire), naród pustoszony przez wojnę i choroby przez większość
ze swoich 50 lat niepodległości; płodny grunt dla rozkwitu myśli o złych
duchach, czarownicach i innych nadprzyrodzonych istotach.
Pozwólcie
mi, jako dygresję, przytoczyć interesującą anegdotę. Pewnego razu menadżer
jednego z popularniejszych bazarów w Abuja opowiedział mi historię
o tym, jak incydenty z „kradzieżą penisów" stały się naprawdę
poważnym problemem dla niego i jego współpracowników. Pewnego szczególnego
dnia oskarżony o „kradzież penisa" stanął w obliczu
„sprawiedliwości dżungli" wymierzonej przez tłum zaniepokojonych klientów
bazaru, gdy zainterweniował zarząd bazaru i policja. Aby udobruchać żądny
krwi tłum zgodzono się, aby „bezbronna" ofiara została zabrana do
lokalnego burdelu i wykazała, w jakim stopniu utraciła użyteczność
swojego członka i jeżeli okazałoby się, że nie jest zdolny do wykonania
swoich „normalnych czynności", podejrzany o kradzież członka będzie
oskarżony w sądzie (Bóg jeden wie, za jakie przestępstwo!).
Grupa przeniosła się, więc do burdelu, gdzie
znaleziono kandydatkę chętną do współpracy w rozwijaniu „nauki prawa
dżungli" (oczywiście za wynagrodzeniem, skwapliwie wpłaconym przez jednego
z bardziej lubieżnych członków zgrai pragnącej samosądu, która
z bazaru przeniosła się do burdelu. Jak wiadomo, nawet uczestnicy
konwencjonalnych testów naukowych otrzymują jakąś nagrodę!). W połowie
eksperymentu policjant zawołał do ofiary i zapytał, czy wszystko idzie
dobrze, na co ten, w szponach namiętności, wymamrotał błogim tonem
„działa, ale nie tak dobrze jak kiedyś"! Wystarczy powiedzieć, że osoba,
która zdecydowała się zapłacić za ten naukowy eksperyment poczuła się oszukana;
tutaj był człowiek, który zaledwie kilka minut wcześniej wzywał niebo
i ziemię, by przyszły mu z ratunkiem, a teraz trzęsie się
z namiętności z prostytutką! Policja zachowała na tyle przyzwoitości,
aby poczekać i pozwolić mu skończyć, i ktoś wreszcie zaproponował
należyte badanie w szpitalu, w którym udowodniono w sposób niepozostawiający
cienia wątpliwości, że nasza ofiara cierpiała na przypadłość mikropenisa —
medyczny termin na wrodzony mały penis, — czego powodem może być szereg różnych
czynników, włączając brak odpowiedniego wydzielania hormonu wzrostu. Nasza
„ofiara" sama skończyła przed sądem!
Powyższa
historia, mimo swojego wysokiego stopnia komizmu, ma związek
z dyskutowanym tematem, ponieważ ilustruje siłę prostego testu, który
potrafi zmienić postrzeganie ludzi dotąd pozbawionych wiedzy. Do tamtego
momentu nikt z uczestników zgrai domagającej się samosądu nigdy nie
próbował dochodzić prawdziwości twierdzeń domniemanej ofiary. Prymitywny, ale
skuteczny test wywołał sceptycyzm tych ludzi wobec takich twierdzeń, więc
następnym razem jest prawdopodobne, że nie zadziałają odruchowo, kiedy usłyszą
wołanie o pomoc domniemanej ofiary „kradzieży penisa". Zarząd bazaru
posługiwał się tym prymitywnym testem aż do czasu, gdy wiadomość o nim
została rozpowszechniona:, jeżeli będziesz krzyczał o pomoc po stracie
swoich intymnych części ciała, nie ulega wątpliwości, ze będziesz musiał poddać
się testowi weryfikującemu twoje twierdzenie. Doprowadziło to do dramatycznego
spadku przypadków brakujących intymnych części ciała do tego stopnia, że bazar
przez kilka lat nie odnotował żadnych nowych zdarzeń. Może ci z nas, którzy
walczą przeciwko okrutnym czarom wymierzonym w dzieci, będą mogli stworzyć
podobny test, by zweryfikować twierdzenia diabolicznych kapłanów prowadzących
nikczemną działalność. Może, jeżeli zdemaskuje się ich i napiętnuje
publicznie, pomoże to powstrzymać ich działalność i spowoduje, że
potencjalne ofiary będą bardziej sceptyczne wobec ich twierdzeń.
Mój
drugi główny problem to, jak już wcześniej wspomniałem, grupa wierzących
w czary, którzy nie są ani biedni, ani niepiśmienni, ale którzy trzymają
się swoich przekonań z powodu ich związków z Biblią lub
z lokalnymi obyczajami. Gdyby w Nigerii przeprowadzono sondaż na ten
temat wśród wykształconych ludzi, obawiam się, że wykazałoby ono, że większość,
gdzieś w okolicach 90%, wierzy w jakieś zabobony. Niemniej, ci sami
ludzie mają dostęp do wszystkich nowoczesnych wygód życia: elektryczność
(kiedykolwiek jest tylko dostępna), telefony komórkowe, samochody, Internet,
telewizja i tak dalej i tak dalej.
Zauważyłem także wcześniej, że trzymanie się
takich wierzeń tworzy rodzaj samozadowolenia w umysłach wykształconych
ludzi i stępia oburzenie, którego można się naturalnie spodziewać
w zetknięciu z szerzącą się plagą oskarżeń dzieci o czary.
Niektórzy jednak wychodzą wręcz poza milczące przyzwolenie na działalność osób
zaangażowanych w tę tragedię, i jawnie wspierają te nikczemne
występki.
Poniżej znajduje się fragment komentarza
zamieszczonego na stronie „Sahara Reporters" w odpowiedzi na historię
o splądrowaniu domu CRARN (Child's Right and Rehabilitation Network)
w Calabar kilka miesięcy temu. Próbowałem dla zwięzłości edytować ten
komentarz, ale daję go prawie w całości — był zbyt atrakcyjny, żeby
cokolwiek pominąć!
Akpan Akpan, kimkolwiek jesteś, w pewnych opublikowanych
dokumentach zawsze wydajesz się bardzo wybuchowy. Jesteś z Akwa Ibom
i dlatego zaskakuje, że piszesz w sposób ignorancki. Powiadasz, że
nie istnieje coś takiego jak czary? Zatem twierdzisz, że teksty w Biblii
są kłamstwami i że każdy człowiek jest kłamcą, a tylko sam Bóg jest
prawdziwy, więc jesteś kłamcą. Moim życzeniem dla ciebie, podkreślam — nie
modlitwą, ponieważ ewidentnie jesteś w stanie negacji, zastanawiam się, do
kogo będziesz się modlić; moim życzeniem jest, żebyś okazał dobroć wobec dziecka,
któremu twoja ukochana matka lub ojciec lub dziadkowie dali moc czarownicy,
i kiedy śpisz w nocy i jesteś chłostany we śnie, i jeżeli
jesteś silny duchem, widzisz wszystkich ludzi, którzy ci to zrobili, a gdy
się budzisz, to dziecko otwiera swe usta, by wyznać, że zostałeś zaatakowany,
ponieważ jesteś chrześcijaninem w wystarczającym stopniu, by modlić się
z nimi w noc ataku, a następnie zaczyna ujawniać tak wiele,
łącznie z wspominaniem twojej uroczej Matki i wielu innych, którym
pomogłeś, łącznie z mówieniem ci o planach, które poczynili, aby cię
zgładzić… Akpan i wy wszyscy tak zwani aktywiści walczący o prawa
człowieka, którzy pewnie jesteście po szyję zanurzeni w jednym
z kultów lub stowarzyszeń praktykującym nikczemność, którą to nazywam
innym rodzajem czarów; ten biały reporter, w którego kraju rodzice podają
dzieciom twarde narkotyki i także należą do jednego braterstwa (sic) lub
innego… czy to rodzaj subtelnej nazwy dla ich własnego kultu???… Siądź
z boku i pozwól nadejść czasowi, a kiedy ciebie już zabraknie,
kto powie, że to wszystko to kłamstwo? Albo pójdziesz poszukać rozwiązania?
Zostawiam to wam wszystkim, jak powiedziałem, to moje życzenie dla was. Może
to brzmieć jak bajka dla czytelników, ale zdarzyło się to mnie i mojej
rodzinie. Wystarczy powiedzieć (sic), zostawcie sprawy ducha „Duchowi",
pamiętajcie, że w Biblii jest napisane, że nie ścierpisz, by czarownica
żyła. Dlaczego najpierw nie pójdziecie i nie przeprowadzicie prywatnego
śledztwa na temat tych domniemań zanim uciekniecie się do surowej krytyki?
Jeżeli naszego Pana Jezusa Chrystusa wyzywano, jakże skromniej powinni być
nazywani słudzy boży? Te "niewinne dzieci, do których odnosicie się jako
do ZŁA (nie ja podkreślam). Dlaczego rodzic nosiłby dziecko przez miesiące, a następnie
porzuciłby je lub wierzył w to, co tylko jeden kapłan powiedział??? Za
nic... drastyczne środki zostały podjęte po wielu dowodach potwierdzających.
Nie są oni torturowani, aby się przyznać, ale przez modlitwę zaczynają sami
mówić. Nie jestem kapłanką ani prorokinią, ale kobietą, która znalazła się
w tego rodzaju okolicznościach. Ustawa, który przyjął gubernator Akwa Ibom
przedstawia społeczeństwo sprofanowane, w którym żyjemy bez bojaźni bożej.
Jeżeli nie, to, dlaczego dawać czarom legalną podstawę do działania?
Mogę
wywnioskować kilka rzeczy, które natychmiast powinny być oczywiste dla każdego
obserwatora. Po pierwsze autorka jest wykształcona przynajmniej do poziomu
szkoły średniej, co wnioskuję z umiejętności pisania i sposobu
formułowania zdań. Po drugie, osoba ta nie wygląda na specjalnie ubogą,
ponieważ ma przynajmniej dostęp do Internetu. I wreszcie, osoba ta jest
chrześcijanką, która, na co wszystko wskazuje, odczytuje Biblię dosłownie.
Możemy, więc
z jakimś stopniem pewności powiedzieć, że pasuje do naszej drugiej
kategorii wierzących, tych wykształconych i niebiednych, którzy opierają
swoją wiarę z zabobony na nauce biblijnej.
Niemal
mogę sobie wyobrazić niektórych chrześcijan pośród nas, wyraźnie skręcających się
na samą myśl, że ta osoba reprezentuje ich wiarę. Ale nie zatrzymujmy się nad
tym zbyt długo. Zamiast tego skupmy się na kwestionowaniu jej twierdzenia,
opierając się na tym, co mówi Biblia. Do analizy tej kwestii zapożyczę system
logicznego myślenia od mojego przyjaciela: "z obiektu wydobywa się głos,
zatem w obiekcie musi się znajdować ktoś lub coś posiadające
nadprzyrodzoną moc (prawdopodobnie zło)".
Ci
z nas, którzy opierają się na „nieomylności" książki napisanej ponad
2000 lat temu, zgodzą się ze mną, że gdyby udało nam się w jakiś sposób
przetransportować telefon komórkowy w owe czasy, ludzie wtedy żyjący
najprawdopodobniej dokonaliby tego rodzaju oceny, którą każdy żyjący
w naszych czasach zupełnie słusznie wydrwiłby z rozbawioną
konsternacją. Dlaczego więc akceptujemy, by ludzie o bardzo ograniczonym
rozumieniu świata mieli nam radzić, jak żyć 2000 lat później, w epoce
paracetamolu, samochodów, gazet i Internetu? Żyjemy w świecie,
w którym rozwinęliśmy wszystkie powyżej wymienione rzeczy nie poprzez
jakiś rodzaj magii znanej nielicznym, ale poprzez staranne i wyważone
kontrolowanie fizycznych i naturalnych sił istniejących
w przyrodzie. Jeżeli 2000 lat temu za malarię można było obwiniać czary,
dzisiaj możemy powiedzieć z pewnością, że wiemy, iż jej naturalną
przyczyną jest pasożyt plasmodium, nie musimy, więc akceptować
twierdzenia, że powodowana jest przez nadprzyrodzone moce stojące poza naszym
zrozumieniem, ani nie musimy polegać na magicznych modlitwach znanych tylko
„wybranym przez Pana" prorokom lub prorokiniom, by móc wygnać złego ducha
choroby z naszych ciał. Wszystko, co musimy zrobić, to pójść do lokalnej
apteki i kupić kilka tabletek.
Podsumowując,
staram się w prosty sposób powiedzieć, że rozwiązanie dla opanowania plagi
dzieci-czarowników powinno być dwojakiego rodzaju: po pierwsze należy zmusić
wykształconych ludzi do bardziej krytycznego myślenia o swoich niektórych
systemach wierzeń, a po drugie spróbować stworzyć lepsze warunki życia (z
użyciem wszelkich dostępnych, opartych na nauce narzędzi) dla olbrzymiej
większości Nigeryjczyków, którzy znajdują się w szponach diabolicznych
oszustów i wiary w dzieci-czarowników, ponieważ zupełnie nie mają nic
innego, do czego mogliby się zwrócić.
Czary i
stosy w Polsce
"...Oskarżonego
wprowadza się do izby tortur,
gdzie najprzewielebniejszy biskup i
czcigodny ojciec inkwizytor jeszcze raz go zapytują.
Jeśli się nie przyzna, rozbiera się go i rozpoczyna tortury".
Tomasz Menghini
"Praktyka urzędu Świętej Inkwizycji, czyli Święty Arsenał"
gdzie najprzewielebniejszy biskup i
czcigodny ojciec inkwizytor jeszcze raz go zapytują.
Jeśli się nie przyzna, rozbiera się go i rozpoczyna tortury".
Tomasz Menghini
"Praktyka urzędu Świętej Inkwizycji, czyli Święty Arsenał"
dzieło dedykowane
papieżowi Innocentemu XII, byłemu inkwizytorowi
i nuncjuszowi w Polsce,.
i nuncjuszowi w Polsce,.
Wiele razy już
stwierdzano, że Polska ustrzegła się szaleństwa polowań na czarownice,
i biorąc pod uwagę to, co działo się w Europie Zachodniej — na pewno
nasz kraj wyróżniał się pozytywnie. Ani procesów nie było tu dużo, ani
inkwizycja w Polsce (faktycznie zniesiona w 1572 r.) i jej
ramię, czyli dominikanie (sprowadzeni do Polski przez biskupa krakowskiego Iwo
Odrowąża w roku 1222), nie wykazywała się takim „zębem" jak
w innych krajach.
Ale są opinie
badaczy europejskich stwierdzających, co następuje: "Najostrzejszy
przebieg miały polowania na czarownice odbywające się na terenach Niemiec,
Szwajcarii, Francji, Polski i Szkocji (...)." (cytat z H. Ellerbe, op. cit.,
powołującej się na: Levack, „The Witch-Hunt in Early Modern Europe", s.
105).
Przy niepewnych
i dość ostrożnych obliczeniach określa się liczbę ofiar na terenach
Rzeczpospolitej na kilka tysięcy! Podstawowe opracowanie tej materii należy do
Bohdana Baranowskiego (Procesy czarownic w Polsce w XVII
i XVIII wieku, 1952). Autor oszacował liczbę ofiar polowania na
czarownic w Polsce na ok. 10 tysięcy. W FiMu kazał się
artykuł sugerujący, że spalonych w Polsce czarownic mogło być nawet 30
tysięcy, niektórzy szacują ich liczbę jeszcze wyżej. Sądzimy jednak, że te
przypuszczenia dokonane zostały na wyrost. W artykule z Focusa
nr 2/2001 autorka, piszącą dość prokościelnie poprzez minimalizowanie znaczenia
tych zbrodni, oszacowała jednak liczbę ofiar w Polsce na 15 tysięcy.
Prześledźmy
ślady nietolerancji, a nawet zbrodni, tylko na podstawie źródeł
dotyczących jednej diecezji — kaliskiej i tylko na przestrzeni 80 lat.
Właśnie w aktach miejskich może znajdować się jeszcze wiele tajemnic
i nieznanych szerzej faktów oraz nazwisk ofiar.
I tak:
1542 r. — ekscesy antyżydowskie w Kaliszu, profanacja synagogi i pism Tory,
1561 r. — król Zygmunt August nakazał władzom miejskim oddawać pod sąd kościelny wszystkich innowierców,
1574 r. — biskup Stanisław Karnkowski sprowadza jezuitów do Kalisza i Poznania w celu walki z innowiercami w Wielkopolsce,
1580 r. — pierwsze w Kaliszu procesy o czary (Barbara z Radomia skazana na spalenie),
1584 r. — pewną kobietę oskarżono o czary i wygnano z miasta,
1587 r. — procesy o czary (brak szczegółów),
1616 r. — spalenie znachorki Reginy ze Stawiszyna,
1620 r. — szantaż wobec pewnego mieszczanina, że jeśli w ciągu 2 tygodni nie przejdzie z protestantyzmu na katolicyzm zostanie wygnany z miasta.
1542 r. — ekscesy antyżydowskie w Kaliszu, profanacja synagogi i pism Tory,
1561 r. — król Zygmunt August nakazał władzom miejskim oddawać pod sąd kościelny wszystkich innowierców,
1574 r. — biskup Stanisław Karnkowski sprowadza jezuitów do Kalisza i Poznania w celu walki z innowiercami w Wielkopolsce,
1580 r. — pierwsze w Kaliszu procesy o czary (Barbara z Radomia skazana na spalenie),
1584 r. — pewną kobietę oskarżono o czary i wygnano z miasta,
1587 r. — procesy o czary (brak szczegółów),
1616 r. — spalenie znachorki Reginy ze Stawiszyna,
1620 r. — szantaż wobec pewnego mieszczanina, że jeśli w ciągu 2 tygodni nie przejdzie z protestantyzmu na katolicyzm zostanie wygnany z miasta.
Kalisz, jak
wiele miast miał też własnego „twórcę" antysemickich pisemek — był nim
Sebastian Sleszkowski, wspomniany przez nas nadworny lekarz Zygmunta III,
zabraniający leczyć się u żydowskich lekarzy. (Dane opr. na podstawie
stron internetowych miasta Kalisza).
Wiele podobnych
zapisów można odnaleźć w aktach innych miast. Na przykład Opalenica:
1652 r. opalenicki sąd miejski uznał Maruszę Staszkową z Jastrzębnik za czarownicę i skazał na spalenie na stosie;
1660 r. to kolejne procesy czarownic; spalone na stosie zostają: Ewa Kałuszyna, Dorota Mielkowa, Jadwiga Rybaczka, Katarzyna Moskwina, Agnieszka Odrobina.
1652 r. opalenicki sąd miejski uznał Maruszę Staszkową z Jastrzębnik za czarownicę i skazał na spalenie na stosie;
1660 r. to kolejne procesy czarownic; spalone na stosie zostają: Ewa Kałuszyna, Dorota Mielkowa, Jadwiga Rybaczka, Katarzyna Moskwina, Agnieszka Odrobina.
Eskalacja polskich procesów o czary przypada na XVII w., Wiek
kontrreformacji.
W samej
Wielkopolsce i w okolicach stosy płonęły w Rydzynie, Tomyślu,
Bedlewie, Opalenicy, Srocku, Trzemesznie, Witkowie, Wągrowcu, Poznaniu,
Zbąszyniu. W aktach miejskich tego ostatniego miasta zachował się np. taki
opis relacjonujący przebieg procesu o czary: w 1681 roku odbyło się
w tu posiedzenie sądu, w trakcie, którego kilkunastu osobom, miedzy
innymi Krystynie Flanderce ze Starej Kramnicy i Jadwidze Ciemnej
z Pierszyna zarzucano udział w sabacie czarownic na Łysej Górze, jak
również to, „że przyczynili narodowi wiele szkód w bydle i koniach
oraz za pomocą czarów swoich robili żywe koniki polne z koniczyny"
(sic! Tak jest w aktach). Jak uwierzyć w to, że wierzono w to?!
[Dane te
dotyczące wyłącznie Wielkopolski podaje R. Borowczak w Głosie
Wielkopolskim z 18 kwietnia 1997 r.] Ucieleśnienie polskiego katolicyzmu
ksiądz Chmielowski z całą powagą pisze, że: "czarownice wyrzekają
się wiary, Chrystusa Pana (...), czarta za pana obierając".
Powszechnie wierzono w sabaty czarownic, i jeszcze dziś każdy wie, co
to takiego Łysa Góra.
Wyżej mowa była
o szkodach w koniach i bydle, — bo też czarownice spełniały (jak
zresztą i inne prześladowane mniejszości, np. Żydzi) rolę „kozła
ofiarnego" albo w mniej dramatycznej formie „tematu
zastępczego". Zginęły konie — ktoś musi być winny. Gniew ludzi spowodowany
jakimiś traumatycznymi wydarzeniami kumulowano i obracano na wybrane
ofiary. Takie, które były w zasięgu ręki, bezbronne, idealne jako obiekt
służący do wyładowania gniewu, frustracji, wątpliwości. Inaczej może trzeba by
ludowi tłumaczyć, dlaczego dobry Bóg dopuszcza do takich wydarzeń
i dlaczego kapłani, choć tak bliscy sfery boskiej, są bezradni wraz ze
swym splendorem, bogactwem i nadzwyczajnymi rzekomo prerogatywami…
Kropidła nie pomagały jakoś wobec choroby bydła. Nic, zatem dziwnego, że
właśnie w ciężkich czasach we Lwowie, gdy w roku 1651 wybuchła
epidemia, rozpętały się procesy i zapłonęły stosy.
Swoistą zemstę
na Kościele, choć może wcale nieświadomie wywarły kobiety oskarżone
o czary podczas procesu w Nysie na Śląsku (nie należącym wtedy do
Polski), gdzie podczas tortur piętnastu „czarownic" padło pewne zeznanie,
które dodaje sytuacji swoistej tragicznej pikanterii — kobiety wskazały bowiem
na ...Biskupa jako najpotężniejszego czarownika!!! Lud, choć to jego sfery
dotykał najczęściej koszmar stosu, trzymany w ciemnocie i podżegany
przez księże kazania, a także głodny rozrywki, jaką było oglądanie kaźni,
wprost nie znosił sytuacji, gdy sąd uniewinniał oskarżonych o czary.
W takich sytuacjach nieraz dochodziło do linczów. Na takim właśnie tle
doszło w Gnieźnie do zamieszek w roku 1690.
Nasilenie procesów
nastąpiło, gdy w kraju w roku 1614 ukazało się tłumaczenie słynnego
dzieła „Młot na czarownice", dokonane przez Stanisława Ząbkowica
z Krakowa. Tłumaczenie to było szeroko znane, a księża chętnie się
nim posługiwali w kazaniach. Nie brak było i dzieł oryginalnych, nie
przekładów. W roku 1595 wyszła w Krakowie książka: „Pogrom,
czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze, jak rozprasza
Stanisław z Gór Poklatecki". Innym dziełem była np. „Czarownica
powołana, albo krótka nauka i przestroga ze strony czarownic"
ogłoszone w Poznaniu 1639 roku.
Forma
dochodzenia sądowego o czary przyszła do Polski z Niemiec. Świadczy
o tym tożsamość procedury sądowej opartej na prawie magdeburskim, a w
szczególności na tzw. Zwierciadle saskim. Postępowanie z posądzaną
o czary mogło wyglądać tak: rzekoma czarownica sadzana była na specjalnej
tzw. ławie tortur, aby nie dotykała podłogi lub ziemi stopami. Do tortur
oskarżona lub oskarżony byli przez kata rozbierani prawie do naga, "wszakże
wstyd przyrodzony mając nakryty" (ach, ta delikatność obyczajów!). Wierzono,
że diabeł może zagnieździć się we włosach posądzonej o czary, więc golono
je i to bez użycia mydła, aby przydać rzekomej czarownicy więcej cierpień.
Wreszcie następował etap właściwy, ale nie można o tym pisać bez
wzdragania się, zatem poniechamy opisu — chyba wszyscy wiedzą jak wyglądały
inkwizycyjne tortury. Należy też dodać, że narzędzia tortur nosiły nierzadko
bogobojne napisy, i nie omieszkano często polewać je święconą wodą. To się
nazywa moralność! Sprawami o czary jako problemem karnym zajął się sejm
Rzeczpospolitej w 1543 roku, oddając te sprawy pod jurysdykcję
duchowieństwa. Ale w razie czyjejkolwiek szkody wynikającej z czarów,
sądy świeckie miały prawo mieszania się do rozpoznawania przestępstwa. Skutkiem
tego sprawy o czary przeszły praktycznie do sądów świeckich miejskich.
Statut litewski oddawał je pod jurysdykcje starostów. To prawo obowiązywało aż
do konstytucji sejmowej z roku 1776.
W Polsce
o czary oskarżano prawie wyłącznie kobiety chłopskiego
i mieszczańskiego pochodzenia, często znachorki i zielarki, na
szlachcianki nie śmiano nastawać. Po wojnie trzydziestoletniej i w
klimacie kontrreformacji także u nas nastąpiło nasilenie prześladowań
heretyków i rzekomych czarownic.
Jeden
z ostatnich procesów o czary odbywał się w 1775 r. (w Doruchowie
k. Wielunia). Tam kilkanaście kobiet poddano próbom wody, a potem
umieszczono w beczkach mających specjalne otwory na głowę. Oczywiście
okrucieństwo okraszono religijnymi hasłami — na beczkach kryjących storturowane
ciała tych kobiet umieszczano bogobojne napisy. W końcu kobiety spalono.
A jeśli któraś z nich miała córkę, nie omieszkano na wszelki wypadek
jej wychłostać. Sprawa w Doruchowie poruszyła opinię szlachecką, sejm podjął
stosowne uchwały, ale jeszcze i to nie zakończyło definitywnie procesów
o czary, które odbyły się jeszcze w Zagościu i Żywcu.
SABAT
CZAROWNIC W SŁUPSKU
Sabatem
czarownic uczczono w niedzielę 300. rocznicę spalenia na stosie
najsłynniejszej słupskiej czarownicy Triny Papisten. W niedzielne południe
na słupskim Starym Rynku zebrało się kilkanaście wiedźm, czarownic oraz
czarnoksiężników. Na rynek przybyło także kilkuset Słupszczan, którzy — jak twierdzą
- czują w sobie magiczną moc. Każda czarownica wpisała się na sabatową
listę. „Chyba każdy czuje w sobie coś niezwykłego, tutaj można śmiało to
zaprezentować. Ja wcieliłam się w postać czarownicy Beatrycze i czuje
się w tej roli super" — powiedziała 19-letnia Anita. Chwilę później
orszak wiedźm i czarownic wyruszył ze Starego Rynku w kierunku
pobliskiej Baszty Czarownic oraz Zamku Książąt Pomorskich, gdzie odbywał się
Jarmark Gryfitów. Tam czarownice odtańczyły demoniczny taniec oraz demonstrowały
magiczne techniki m.in. wróżenie z kart, rozdawały amulety, eliksiry oraz
jabłka mądrości. Punktem kulminacyjnym sabatu było spalenie miotły. „To symbol
złej magii, dlatego ją palimy" - twierdzili organizatorzy. Impreza
poświęcona była pamięci Trina Papisten, czyli Katarzyny Zimmermann. Według
legendy, Trina Papisten przybyła w okolice Słupska wraz z pierwszym
mężem kowalem Martinem Nipkowem, który zaraz po przyjeździe zmarł. Bardzo
szybko ponownie wyszła za maż za rzeźnika Andreasa Zimmermanna. Pomagała mężowi
w prowadzeniu interesów i dzięki niej firma stała się jedną
z najprężniejszych w Słupsku. Podobno inni słupscy sklepikarze czując
zagrożenie ze strony obrotnej Katarzyny posądzili ją o czary. Katarzynę
oskarżono o konszachty z szatanem. 30 sierpnia 1701 roku Katarzyna
Zimmermann spłonęła na stosie. [PAP, 13.08.01]
Szekspir: „W obliczu kata człowiek przyzna się do
wszystkiego”.
Polowanie
na czarownice
Historia „łatwych
celów"
"Wiara w demony w czasach Jezusa kwitła,
co potwierdzają
liczne przypadki wypędzania demonów, o których opowiada
Nowy Testament. Ale Jezus nie uśmiercał, lecz uzdrawiał
ludzi rzekomo opętanych przez złe duchy. Kościół ich zabijał"
Deschner
liczne przypadki wypędzania demonów, o których opowiada
Nowy Testament. Ale Jezus nie uśmiercał, lecz uzdrawiał
ludzi rzekomo opętanych przez złe duchy. Kościół ich zabijał"
Deschner
"Mamy w Europie ponad sto ksiąg prawniczych
traktujących o czarach
i sposobach odróżniania czarowników fałszywych od prawdziwych"
Wolter – „Natchnienie”
i sposobach odróżniania czarowników fałszywych od prawdziwych"
Wolter – „Natchnienie”
Kościół wyznał niedawno, że polowanie na czarownice był to
JEGO błąd. Nic bardziej błędnego! To było zgodne z zaleceniami biblijnymi.
Mówi, bowiem Pierwsze Prawo Mojżeszowe wyraźnie: "Nie zostawisz przy
życiu czarownicy" (22, 18) — "Słowo złowróżbne, z którego
Kościoły chrześcijańskie zbyt wiernie brały natchnienie!" (Reinach).
To wszystko, żaden błąd, tylko zbytnia wierność tej złej księdze, zwanej
Biblią.
"Germanowie wierzyli bardzo w czarownice. Tacyt
mówi, że przypisywali charakter święty kobietom, i że brali
natchnienie z ich zdań. To nie zawiera w sobie, jak mniemano,
rodzaju szacunku rycerskiego dla płci słabej, ale wyobrażenie, na nieszczęście
zbyt rozpowszechnione, że kobiety mają uzdolnienia naturalne do prorokowania
i do czarów. Welleda, która podniosła Batawów przeciw Rzymianom
w roku 70, jest najsławniejszą z prorokiń germańskich. Zostawszy
chrześcijanami, Germanowie nadal słuchali swych czarownic; ale Inkwizycja
nauczyła ich palić je. Właśnie dominikanie niemieccy napiszą sromotną
książkę, zatytułowaną Młot na czarownice, i właśnie dla Niemiec
nade wszystko, przeciwko czarownicom niemieckim, papież Innocenty VIII skieruje
bullę, potwierdzenie uroczyste i nieomylne władzy czarownic, sygnał
ohydnej rzezi, która w przebiegu dwóch wieków spowodowała spalenie żywcem
więcej niż stu tysięcy niewinnych kobiet" (Reinach)
"Cały XVI i cały
XVII wiek są przepełnione egzekucjami czarownic; szacują na sto tysięcy liczbę
Niemek, wrzuconych w ogień. Jeśli prawda, że trybunały cywilne okazały się
w tej materji bardziej łatwowiernemi i bardziej barbarzyńskiemi
jeszcze, niż trybunały kościelne, jeśli prawda, że protestanci byli zupełnie
tak samo zaciekli, jak katolicy — nawet w Ameryce, w samym środku
XVIII wieku — niemniej pozostaje dowiedzionem, że Kościół rzymski, dając
urzędowe uświęcenie pościgom z powodu czarownictwa, delegując swych
inkwizytorów, żeby je powściągnąć, niesie przed historją odpowiedzialność za
morderczy szał, którym rozum pozostaje zawstydzony i upokorzony" (Reinach)
"Nigdy nie będzie dokładnie wiadomo, ilu nieszczęśników
wydali w ręce katów bezrozumni sędziowie, którzy spokojnie i bez
skrupułów skazywali ich na śmierć na mocy oskarżenia o czary. Nie było ani
jednego trybunału w chrześcijańskiej Europie, który przez pełnych
piętnaście stuleci nie skalałby się wielokrotnie takimi prawnymi morderstwami.
I nawet, gdy powiem, że wśród chrześcijan było przeszło sto tysięcy ofiar
tej barbarzyńskiej i głupiej sprawiedliwości i że większość tych
ofiar to były kobiety i niewinne dziewczęta, jeszcze powiem zbyt mało.
Biblioteki pełne są ksiąg dotyczących procesów o czary. Wszystkie wyroki
owych sędziów opierały się na przykładach czarnoksiężników faraona, pytonissy
z Endoru, opętanych, o których mowa w Ewangelii, i apostołów,
posłanych umyślnie dla wypędzania czartów z ciał opętańców. Nikt nawet nie
ośmielił się przez litość dla ludzkiego rodzaju wysunąć obiekcji, że Bóg mógł
dopuszczać opętanie i czary dawniej, lecz nie pozwala na nie dzisiaj.
Takie rozróżnienie wydałoby się występne, domagano się ofiar. To absurdalne
barbarzyństwo od dawna plamiło chrystianizm; wszyscy ojcowie Kościoła wierzyli
w magię. Przeszło pięćdziesiąt soborów kolejno rzucało klątwę na tych,
którzy za pomocą zaklęć każą diabłu wstępować w ciała ludzi. Powszechny
błąd był rzeczą uświęconą. Mężowie stanu, w których mocy leżało
wyprowadzenie ludów z błędu, nie myśleli o tym. Zbyt byli zajęci
innymi sprawami. Lękali się potęgi przesądu. Widzieli, że fanatyzm ten zrodził
się z łona religii. Nie śmieli godzić w wynaturzonego syna, aby nie
zranić matki. Woleli raczej być niewolnikami ciemnoty ludu niżeli z nią
walczyć." (Wolter)
Prawdą jest, że
Kościół długi czas nie brał poważnie ludowego gadania o czarach
i czarownikach. Ich istnienie realne nie było w ogóle serio traktowane.
Więcej nawet — na synodzie w Paderborn zwołanym przez Karola Wielkiego
w 785 r. nałożono karę śmierci nie na czarownice wcale, ale na tych, co
o czary innych posądzają, zaś tzw. Canon Episkopi z roku 906
głosił, że właśnie wiara w czary jest herezją! Jeszcze papież
Grzegorz VII (1073-1085) ostrzegał: "Raczej uchrońcie się przed zemstą
Boga stosowną pokutą, niżbyście mieli daremnie niczym drapieżne zwierzęta
atakować owe niewiasty bez winy i tym właśnie sprowadzić na siebie gniew
Boży"
Jedną z pierwszych
oznak zmiany poglądów w kwestii czarów była bulla papieża Grzegorza IX
z 1233 roku, skierowana do Konrada z Marburga, której następstwem
(wedle Montague Summersa) było wprowadzenie do Niemiec inkwizycji. Dwie bulle
papieża Aleksandra IV, z lat 1258 i 1260, zwracały uwagę
inkwizytorów, zarówno franciszkańskich, jak i dominikańskich, by odróżniał
bacznie czarnoksięstwo od herezji. Prawie każdy z papieży stuleci
czternastego i piętnastego wydawał bulle przeciwko praktykom magicznym,
przy czym niemal każda z nich wymierzona była w działalność
konkretnych jednostek bądź ugrupowań.
Obrazy
przedstawiające czarownice latające na miotłach po raz pierwszy pojawiły się
ok. 1280 r., zaś drugi znany motyw — sabat — stworzony został jako… fikcja! I to
przez… samych sędziów! Ścigali oni wtedy Waldensów. Waldensów wyklęto m.in. za
to, że: „Potępiają kościół rzymski, dlatego, ponieważ od czasu papieża
Sylwestra przyjmował, dzierżył i pozyskiwał posiadłości. (...) Potępiają
i odrzucają papieża wysyłającego wojowników przeciw Saracenom
i głoszącego wyprawę krzyżową przeciw poganom." (Relacja
inkwizytora Piotra z roku 1395 dotycząca Waldensów,). Można się
zastanowić, czy aby na pewno tak dziwacznym jest to, że właśnie w Rzymie
wielu ludzi widziało nowy Babilon i Antychrysta. Potępiać ludzi za to, że
byli przeciw bogactwu Kościoła i wojnom przez niego prowadzonym…?
W „kwestii czarów" działo się
sporo w XIII w. Był to okres szerzenia się rozmaitych nieprawomyślnych
sekt, jak Waldensi, przeto procesy o czary stały się wygodnym narzędziem
do walki z nimi, zaś granica między kacerstwem a czarownictwem nie
była ostra.
Niektórzy
nieszczęśnicy deklarowali swą lojalność wobec doktryny katolickiej
w następujących słowach: „Nie jestem kacerzem, bo mam żonę i śpię
z nią, mam dzieci j jem mięso, kłamię, przeklinam i jestem wierzącym
chrześcijaninem. Tak mi dopomóż Bóg." Budujące, nieprawdaż?
A propos — sam
papież Sylwester III uważany był za czarnoksiężnika, bo uchodził za … mądrego
(sic!). Cóż, mądrość jeszcze długo była podejrzana.
Jan XXII(1316-1334).
Jeden z najbardziej przesądnych papieży w dziejach Kościoła,
człowiek opętany myślą, że wrogowie nieustannie spiskują, pragnąc za pomocą
czarów pozbawić go życia. W roku 1317 wszystkich, których podejrzewał
o to przestępstwo, kazał torturować dopóty, dopóki nie przyznają się do
winy. Trzy lata później, 22 sierpnia 1320 roku, w Awinionie wymusił na
kardynale Williamie Goudinie, by nakazał trybunałowi inkwizycyjnemu
w Carcassonne podjęcie działań przeciwko magom, czarownikom oraz tym,
którzy zaklinają demony, sporządzają figurki z wosku bądź bezczeszczą
święte sakramenty, jako heretykom i zarządził konfiskatę ich majątków. Tym
samym, chociaż jego poprzednicy również wydawali bulle skierowane przeciwko
osobom uprawiającym praktyki magiczne, Jan XXII stał się pierwszym papieżem,
który oficjalnie opowiedział się za koncepcją herezji czarnoksięstwa. "[...]
Pragnąc gorąco, by wszyscy złoczyńcy, którzy szkodzą owczarni Chrystusowej,
zostali wygnani z domu Bożego, życzymy sobie, nakazujemy i polecamy
ci, na mocy naszej władzy, byś wyszukiwał i aresztował, a także na
inne sposoby działał przeciwko tym, którzy składają ofiary diabłom i oddają
im cześć albo oddają się im w poddaństwo wręczając im dokument lub coś
innego podpisanego ich własnym imieniem; tym, którzy zawierają otwarcie
przymierze z diabłami, tym, którzy sporządzają lub każą sporządzać innym
figurki z wosku lub z czegoś innego, aby w ten sposób,
a także za pomocą przywoływania diabłów, zmusić je do popełniania
wszelkiego rodzaju maleficjów (maleficium — łac. występek,
przestępstwo — przyp.); tym, którzy, nadużywając sakramentu chrztu, chrzczą
albo powodują, by ochrzczone zostały figurki sporządzone z wosku lub
z innych substancji, albo uciekając się do zaklinania złych duchów czynią
lub powodują, że uczynione zostaje coś podobnego [...], a także guślarzom
i czarownikom, którzy posługują się sakramentem mszy świętej lub hostią,
a także innymi sakramentami Kościoła, lub jakimkolwiek z nich, czy to
w jego formie, czy treści, dla praktyk magicznych
i czarnoksięskich."
Kilkakrotnie jeszcze w czasie swojego pontyfikatu Jan XXII starał się rozpętać polowania na czarownice. Bulla, którą wydał w roku 1318, zezwalała na wytaczanie procesów zmarłym heretykom — „należy zatrzeć pamięć nawet o tych, którzy zmarli". W napisanym w roku 1330 liście do inkwizytorów w Narbonne i Tuluzie traktuje on magię i herezję jako równorzędne zbrodnie przeciwko Bogu. W bulli z roku 1326 (lub 1327) opisuje szczegółowo zbrodnie popełniane przez czarownice, zapewniając, że przestępstwa te są faktem rzeczywistym. „Niektórzy ludzie, chrześcijanie z imienia jedynie, porzucili światło pierwszej prawdy na rzecz przymierza ze śmiercią i frymarku z piekłem. Składają ofiary diabłom i oddają im cześć; sporządzają sobie lub w inny sposób wchodzą w posiadanie figurek, pierścieni, zwierciadeł, flaszek i innych przedmiotów, poprzez które, dzięki swej sztuce magicznej, rozkazują demonom, otrzymują od nich odpowiedzi na zadane pytania, proszą je o pomoc w realizacji swych potępieńczych celów, oddając się w jak najhaniebniejsze wobec nich poddaństwo, by cele te osiągnąć".
Inne dokumenty
przeciw czarom ogłosili poza tym: Benedykt XII (1334-1342), Grzegorz
XI (1370-1378), Aleksander V (1409-1410), Marcin V
(1417-1431), Eugeniusz IV (1431-1447), który wydał ich aż cztery, Mikołaj
V (1447-1455), Kalikst III (1455-1458) i Pius II (1458
-1464). Na baczniejszą uwagę zasługuje tylko jedna z nich, opublikowana
przez Eugeniusza IV w roku 1437 i skierowana do wszystkich
inkwizytorów; wskazuje ona na nasilającą się wiarę w najrozmaitsze
przejawy maleficjów, ani razu jednak nie wspomina o transwekcji, inkubach
czy sabatach (o tych ostatnich mówi dopiero, pochodząca z roku 1500, bulla
papieża Aleksandra VI). Sykstus IV był pierwszym papieżem, który w swoich
trzech bullach, z lat 1473, 1478 i 1483, postawił wróżbiarstwo
i czarną magię na jednej płaszczyźnie z herezją, ułatwiając tym samym
zadanie przyszłym łowcom czarownic.
Innocenty
VIII (1484-1492), genueńczyk Giovanni Battlsta Cibo, został biskupem
w wieku lat trzydziestu pięciu, a mając lat czterdzieści jeden
uzyskał purpurę kardynalską. W sierpniu roku 1484 wyniesiono go na tron
papieski, na którym zasiadał aż do śmierci. Zyskał przydomek „Uczciwy",
gdyż w 1484 przyznał się do posiadania dzieci z nieprawego łoża (miał
8 bękartów). Był on opiekunem nocnych zabójców i kupczył urzędami
w najbezwstydniejszy sposób. Był autorem najważniejszego dokumentu
w dziejach czarownictwa europejskiego — bulli „Summis desiderantes
affectibus"
ogłoszonej 5 grudnia 1484 roku. „Na niemal trzy stulecia nałożyła ona na
europejski wymiar sprawiedliwości obowiązek zwalczania Diabła [...] służąc za
usprawiedliwienie dla najbardziej bezlitosnych prześladowań" (Hansen).
Bulla Innocentego VIII jest ukoronowaniem długiego szeregu listów apostolskich
potępiających czarnoksięstwo i czarownice, odegrała jednak daleko większą
niż dokumenty ją poprzedzające rolę ze względu na szybkie upowszechnianie się
druku. Została włączona do „Młota na czarownice". Kolejne wydania tego
dzieła ukazywały się mniej więcej, co pięć lat, dzięki czemu list Innocentego
VIII dotarł do nieporównanie szerszej rzeszy zainteresowanych niż jakikolwiek
wcześniejszy dokument papieski.
Co więcej, treść poprzednich bulli
odnosiła się do zjawisk mających miejsce w konkretnych miejscowościach, ta
natomiast dotyczyła całych prowincji? W tym sensie „Summis desiderantes
affectibus" stanowi kamień milowy na drodze odwrotu od poglądów, jakie
głosił „Canon Episcopi", który nadal jednak pozostał częścią prawa
kanonicznego i był potencjalnym zagrożeniem bytu inkwizytorów.
W bulli tej papież uskarża się, że działania dwóch inkwizytorów dominikańskich, Heinricha Kramera i Jakoba Sprengera, nie spotykają się z poparciem, ponieważ — zaskakująca to uwaga — ani duchowieństwo, ani ludzie świeccy nie wierzą, by w Niemczech zbrodnia czarnoksięstwa była aż tak bardzo rozpowszechniona; dlatego każdy winien im tego poparcia, poczynając od zaraz, udzielić; w przeciwnym razie „spadnie nań gniew Boga Wszechmogącego".
W bulli tej papież uskarża się, że działania dwóch inkwizytorów dominikańskich, Heinricha Kramera i Jakoba Sprengera, nie spotykają się z poparciem, ponieważ — zaskakująca to uwaga — ani duchowieństwo, ani ludzie świeccy nie wierzą, by w Niemczech zbrodnia czarnoksięstwa była aż tak bardzo rozpowszechniona; dlatego każdy winien im tego poparcia, poczynając od zaraz, udzielić; w przeciwnym razie „spadnie nań gniew Boga Wszechmogącego".
Innocenty VIII w ostatnich
miesiącach życia żywił się wyłącznie mlekiem kobiecym. Próba przywrócenia mu
sił za pomocą transfuzji krwi kosztowała życie trzech chłopców. Ówcześni
historycy (np. Burchard) nie próbują nawet stanąć w jego obronie,
przyznając, że utrzymywał kochankę, która urodziła mu dwoje dzieci; chłopca wżenił
się w rodzinę Medyceuszy, córkę zaś wydał za skarbnika papieskiego. Taki
był człowiek, który już kilka miesięcy po ogłoszeniu go papieżem rozpoczął
prześladowania czarownic.
Jacquier
Nicholas. Nicholas Jacquier był wybitnym inkwizytorem dominikańskim,
działającym w roku 1465 w Tournai, w 1466 przeciwko husytom
w Czechach, a następnie, w latach 1468-1472, w Lille.
W roku 1452, sprawując funkcję inkwizytora na obszarze północnej Francji,
napisał „Tractatus de Calcatione Demonum" wymierzony przeciwko licznym
sektom heretyckim, które w latach późniejszych stawiał w jednym
szeregu z waldensami z Arras. Jacquier jest pierwszym demonologiem
w klasycznym tego słowa znaczeniu, porównywalnym z autorami pokroju
Bodina, Remy’ego czy Del Rio. Inna sprawa, że do ludzi tych bardziej pasowałoby
określenie „czarownicologów" interesowali się oni, bowiem czarnoksięstwem-
rozpatrywanym w kontekście paktu zawartego z Diabłem — i niejako
naturalnym efektem zawarcia takiego paktu, czyli osobą czarownika lub
czarownicy. Diabła trudno było pozwać przed sąd, można było jednak wydać wyrok
skazujący na jego zaprzysięgłych stronników. Jego kolejne dzieło, „Flagellum
Haereticorum Fascinariorum", zwalczające poglądy, jakie głosił „Canon
Episcopi", zostało napisane w roku 1458, ale znane jest jedynie
z cytatów zamieszczanych w pracach autorów późniejszych.
Zasadniczym
wkładem Jacquiera w teorię nowożytnego czarnoksięstwa było uznanie tego
zjawiska za nową odmianę herezji; czarownice, które na sabatach kładą podwaliny
pod królestwo Szatana, są spełnieniem proroctwa zawartego w Objawieniu św.
Jana Apostoła. Co więcej, czarownictwo jest najgorszą ze wszystkich herezji,
ponieważ czarownice wyrzekają się Boga i Kościoła katolickiego, mając
pełną świadomość tego, co czynią? Lepiej być Żydem, muzułmaninem lub czcicielem
Słońca, niźli zostać czarownikiem. Czy zaprzestać prześladowań? Czarownice nie
tylko oddają się bałwochwalstwu, ale popełniają one najobrzydliwszą ze
wszystkich zbrodni. Czymże stałaby się sprawiedliwość, jeśli nie oskarżono by
czarownicy o herezję i pozwolono jej swobodnie oddawać się sodomii
i morderstwom? Za przykład sposobu rozumowania Jacquiera niechaj posłużą
poniższe jego rozważania: Czarownica, która przyznała się do winy, oskarża
jakąś inną kobietę o udział w sabacie. Oskarżona odpowiada, że to
diabeł przybrał jej postać. Sędzia powinien obstawać przy zasadności
oskarżenia, dopóki oskarżona nie udowodni, że jej zaprzeczenie odpowiada
prawdzie. A ponieważ diabeł, gdyby pozwano go przed sąd, odpowiedziałby
z całą pewnością, że wszystko, co uczynił, uczynił za przyzwoleniem bożym,
kobieta ta powinna dowieść, że Bóg zgodził się, by diabeł przybrał jej postać.
W przeciwnym razie ma być „skazana za kłamstwo i zmyślenia".
Należy przy tym
dodać, że inkwizycja nie negowała możliwości przybrania przez diabła postaci
osoby niewinnej (około roku 1510 opinię taką wyraził inkwizytor Bernarel de
Como), ale jednocześnie uważała, że skoro świadectwo dane przez czarownicę
wystarcza, by posłać na stos ją samą, to jest w równym stopniu
wystarczające, by wydać wyrok skazujący na inną osobę. Warto tu wymienić
kolejnego miłego papieża — Pawła IV, który wydawał odpowiednie dekrety
zachęcające do stosowania tortur, a w roku 1557 udzielił generalnej
dyspensy funkcjonariuszom Świętego Officjum.
Rozmiary polowań
Pierwszy,
według badaczy, proces o czary przypadł na wiek XIII, a ściślej na
1275 rok, kiedy to oskarżoną była niejaka Angela de la Barthe z Tuluzy. Zresztą,
kto wie, może i były wcześniejsze.
"Nieszczęsne
kobiety bywały często w wilgotnych, zimnych i pozbawionych
jakiegokolwiek światła lochach przywiązywane do drewnianych krzyży albo też
przykuwano je od zewnątrz do więziennych murów. Były narażone na ataki szczurów
i myszy, na wszelką pogodę, młodsze z nich także na gwałcenie przez
strażników i duchownych. Zdarzało się — to praktykowano w Lindheim
w prowincji, Wetterau — że „czarownice" z kośćmi pogruchotanymi
w czasie tortur wisiały w przeznaczonych dla nich wieżach na
łańcuchach, że cierpiały od mrozu, głodowały, i wreszcie smażono je na
wolnym ogniu. Ale darujmy sobie szczegółowy opis kościelnego sadyzmu. Kościół
chrześcijański palił czarownice przez pół tysiąclecia, od XIII do XVIII
wieku. Niech pewne liczby dadzą przynajmniej ogólne pojęcie o ogromie
popełnionych przez Kościół zbrodni. W roku 1678 arcybiskup Salzburga kazał
spalić 97 kobiet w związku z wielką zarazą, jaka dotknęła bydło.
Biskup Bambergu rozkazał spalić 600 kobiet, po czym wydał zgodę na publikację
Prawdziwej relacji o 600 czarownicach, która ukazała się w 1659 roku.
Za rządów biskupa Wurzburga, Adolfa, spalono 219 czarownic i magów, wśród nich
grupę kanoników i wikariuszy, 18 chłopców, którzy uczęszczali do szkół,
pewną niewidomą dziewczynę oraz dwie siostry, jedną dziewięcioletnią,
a drugą jeszcze młodszą. Za sprawą arcybiskupa Trewiru, Jana, spalono
w roku 1585 tyle czarownic, że w dwóch miejscowościach diecezji
pozostały tylko po dwie kobiety. Bywali tacy duchowni, którzy nawet podczas
spowiedzi zmuszali swe ofiary do kłamstw.
Otóż
Friedrich Spee opowiada o pewnym kapłanie, który towarzysząc prawie dwustu
czarownicom przed ich śmiercią żądał od nich, by powtórzyły zeznania złożone
podczas tortur, bo jeśliby tego nie uczyniły, musiałyby „zdechnąć jak psy — bez
sakramentu". W niektórych miejscowościach sędziowie, inkwizytorzy
i spowiednicy otrzymywali za każdą ofiarę egzekucji premie i kolekty,
dlatego też mawiano, że najszybszym i najłatwiejszym sposobem na
wzbogacenie się jest palenie czarownic. Pewien moguncki ksiądz dziekan kazał
spalić ponad 300 osób z dwóch tylko wsi chciał, bowiem połączyć ich ziemie
ze swoją posiadłością. W Fuldzie działał skryba, który okazał się
szczególnie groźny dla ludzi zamożnych — chwalił się on tym, że przez
dziewiętnaście lat posłał na stos 700 osób płci obojga. Reformacja też niczego
nie zmieniła. Przeciwnie! Największe nasilenie prześladowań nastąpiło po
pierwszym okresie działalności reformatorów. Luter, który w Wittenberdze
ekskomunikował „czarownice", pochwalał palenie „diabelskich
ladacznic" z nie mniejszym zapałem niż papieże. W jednym tylko
księstwie brunszwickim ginęło pod koniec XVI wieku często nawet dziesięć
czarownic dziennie. W Quedlinburgu spalono któregoś dnia 1589 roku 133
czarownice. Przed taką śmiercią nie chronił żaden wiek. W roku 1591
zginęła w Wolfenbiittel kobieta, która liczyła sobie 106 1at. W roku
1651 zaś w śląskim mieście Zuckmantel spalono 102 osoby, wśród których
znalazły się małe dzieci od roku wzwyż, jako że ich ojcem był ponoć diabeł.
Jeszcze w wieku XVIII, kiedy to oparta na surowym przestrzeganiu dogmatów
kościelna prawowierność osiągnęła swą kulminację, prawdopodobnie około miliona
ludzi — głównie kobiet — stało się ofiarami procesów o czary.
W drugiej połowie tamtego stulecia w jednym tylko westfalskim
miasteczku Lemgo w ciągu trzech lat spalono 38 kobiet jako
czarownice." (Deschner)
Najsłynniejszym
przypadkiem czarów ściganym w XVII w. przez kardynała Richelieu był casus
księdza Urbana Grandiera. Księżulo ten został oskarżony o zaczarowanie
zgromadzenia Urszulanek z Loudun. Sztuki diabelskiej miał dokonać przy
pomocy liścia bobkowego, który wrzucił na dziedziniec klasztoru. Za czarną
magię powędrował na stos w 1634 r. Mówi się, że kardynał Richelieu ponoć
naprawdę wierzył w całą tą historię...
Wbrew pozorom,
to nie średniowiecze najbardziej splamiło się stosami, lecz epoki
„światłe", późniejsze, nawet jeszcze… Oświecenie. Największe nasilenie
polowań na czarownice przypadło, co oczywiste jako konsekwencja „ducha
czasów", na okres kontrreformacji w latach 1580-1670. Polowania były
wygodnym środkiem rozprawiania się z nieprawomyślnymi, ale i sposobem
na powiększenia dochodów, jako że oczywiście normą był przepadek mienia
sądzonych na rzecz inkwizytorów. Biedny Eumeric — inkwizytor narzekał: "Szkoda,
że w naszych czasach nie ma już więcej bogatych heretyków."
A Michelet dodaje: „Wszędzie, gdzie prawo kanoniczne pozostaje
w mocy, mnożą się procesy o czary, które wzbogacają kler. Wszędzie,
gdzie trybunały świeckie przejmują te sprawy, stają się one rzadkie
i zanikają.". Tylko w wieku XVI i XVII w Europie
zginęło na stosach, co najmniej, 750 tys. ludzi (w tym siedem razy więcej
kobiet niż mężczyzn). To ostrożne szacunki naukowców. Są tacy, którzy mówią
o milionach. Wszyscy wiemy, że w trakcie śledztwa stosowano tortury.
A może przyczyny
szaleństwa „polowań na czarownice" tkwią głębiej? Pisze autorka książki
„Historia Boga" Karen Armstrong: "Szaleństwo polowań na czarownice
było też przejawem nieświadomego, lecz i nieposkromionego buntu przeciw
pełnej zakazów i nakazów religii oraz wyraźnie nieubłaganemu Bogu.
W izbach tortur inkwizytorzy i czarownice wspólnie tworzyli zwidy
(...)".Tak — wspólnie, bo nierzadko nie tylko pod wpływem tortur
kobiety wierzyły, w to, o co były oskarżane.
One,
deprecjonowane jako spadkobierczynie Ewy grzesznicy, odtrącane nie przez
ewangelicznego Jezusa przecież, lecz przez System, szukały innego poplecznika.
To Kościół rzucił je w ramiona diabła (czy też wyimaginowanego diabła).
Źródło szaleństwa tych upiornych polowań tkwiłoby, zatem w samym rdzeniu
religii chrześcijańskiej, a raczej w jednej — za to jedynie słusznej interpretacji,
— która wypierała się Natury, ciała, seksu. Michelet również tak widzi ten
problem — czarownictwo jako zawłaszczanie przez szatana tych rejonach, które
zabierano Bogu i których religia oficjalna się wypierała. Tu jednak
wkraczalibyśmy w historię religii i teologii, a to nie jest nasz
temat. Możemy odesłać do dzieł np. Uty Ranke-Heinemann, która analizuje związki
między praktyką a naturą religii np. w rozdz. „Zbawienie przez
stracenie" w książce „Nie i amen". A może i nie
bez znaczenia, jeśli chodzi o „fenomen" polowań na czarownice okazały
się względy społeczne. Po wielkich zarazach „czarnej śmierci"
średniowiecza Europa straciła wiele ludności — trzeba było odbudować ludzki
potencjał (któż, bowiem utrzymywałby Kościół?). I za wszelką cenę nie
dopuszczać, by kobiety mogły usuwać ciąże; a któż im w tym pomagał,
jeśli nie znachorki, czyli także „czarownice"...? Heretyków
i czarownice mocą wyroku palono albo skazywano na wygnanie lub pręgierz.
Czasem tylko na pokutę np. w formie pielgrzymki. Przy całym oburzeniu na
Inkwizycję, trzeba zachować proporcje i jasno powiedzieć, że przecież stos
nie był jedynym wyrokiem. Przestępstwo bluźnierstwa na przykład podpadało pod
wyrok wycięcia języka i odrąbania rąk. I my się oburzamy na islamskie
prawo szariatu…, Ale czasem skazywano dosłownie za nic, jak pewnego młodzieńca
w czasach Oświecenia, (sic!), Którego całą winą było to, że nie zdjął
kapelusza przed procesją i śpiewał sprośne piosenki? Bronił go Wolter (bez
skutku). Ile ofiar — nie tylko tych, którzy zginęli, ale tych wygnanych,
okaleczonych, pozbawionych majątków było w Polsce — nie wiemy.
A ile
złamanych sumień tych, którzy podkładali drwa pod stosy, bo powiedziano im, że
otrzymają za to odpust swych grzechów, albo tych, których zachęcano do
donosicielstwa. To znowu przykład antycypacji Kościoła w znajdowaniu
pewnych rozwiązań; uczynić ze społeczeństwa ludzi szpiegujących się wzajemnie —
to marzenie każdej totalitarnej władzy… Przecież, Bruna oskarżono właśnie na
podstawie donosu, jak zresztą niemal wszystkich spalonych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz