ZANIM OSĄDZI BÓG
Po śmierci ukarani zostali: Teresa
Parszczyńska, bo za dużo piła i kłóciła się z księdzem. Daniel Matyjasik, bo
nie chodził do kościoła. I mały Ksawery, bo rodzice żyli bez ślubu. Jeden z
księży skwitował to tak: w Kościele przecież musi istnieć gradacja wiernych.
1.
Był rok 2009. Teresa,
68-letnia mieszkanka Warcina, maleńkiej wsi niedaleko Słupska, zmarła tuż przed
Wigilią. Nocą, gdy wracała od znajomych, upadła na skrawku zaśnieżonego pola.
Straciła przytomność i zamarzła. Jej zwłoki bliscy znaleźli nad ranem, dwieście
metrów od domu.
- Pod koniec życia coraz
więcej piła i czasami znikała na dłuższą chwilę - przyznaje córka pani Teresy,
Elżbieta. - Ona tak naprawdę uciekała przed samą sobą. Była estetką, a alkohol
odebrał jej wszystko, co kochała. Nie mogła już patrzeć ani na siebie, ani na
świat, który ją otaczał.
Tamtej nocy nikt nie zdołał
jej upilnować. To była śmierć, która - mówi dziś jej córka - nie miała prawa
się wydarzyć.
Tuż przed świętami rodzina
Parszczyńskich wzięła się za organizację pogrzebu pani Teresy. Ksiądz Jerzy
Urbański, który w Warcinie był proboszczem, wysłuchał ich oczekiwań ze
spokojem, po czym kategorycznie nie zgodził się, by trumnę z ciałem
Teresy wnieść do kościoła. Odmówił też poświęcenia grobu i uczestnictwa w ostatnim
pożegnaniu.
Córka: - Mama miała z
proboszczem pewne zatargi. Kiedyś zbyt głośno pyskowała na jego temat.
Dowiedziała się, że ksiądz nie chciał kogoś pochować i powiedziała o kilka słów
za dużo. Poza tym piła. Przestała chodzić do kościoła. Pogubiła się. Ja
tłumaczyłam księdzu, że przecież alkoholizm to choroba i do takiej osoby także
należy wyciągnąć rękę. Nie chciał słuchać. Zemścił się na mojej mamie po jej
śmierci.
Przez święta rodzina pani
Teresy modliła się, by proboszcz zmienił zdanie i zgodził się na godny
pochówek. Bezskutecznie. Pomóc chciał ksiądz z pobliskiego Barcina, ale bez
zezwolenia nie miał prawa niczego zrobić.
Pogrzeb odbył się jeszcze
przed Nowym Rokiem. Msza w intencji zmarłej trwała 20 minut. Jej imię
wspomniano jeden raz. Rodzina i sąsiedzi byli w szoku. Tak przebieg mszy
relacjonowali dziennikarze "Głosu Pomorza", którzy opisali całą
sprawę: "Mieszkańcy wsi byli zbulwersowani, gdy wychodzili z kościoła.
Niektórzy krzyczeli, że ksiądz nie ma serca".
Elżbieta: - A wie pan, że mama
była gorliwą katoliczką? Słuchała Radia Maryja i często się modliła. Jakby pan
do domu do niej zajrzał, to pierwsze w oczy rzuciłyby się religijne figurki.
Po świętach córka zaprosiła
ks. Jerzego do siebie do domu, po kolędzie. Czekała na niego z ojcem, przy
nakrytym stole. Ksiądz nie przyszedł. W "Głosie Pomorza" tłumaczył,
że w Kościele musi istnieć gradacja wiernych, a "gorliwi katolicy powinni
być lepiej traktowani od niepraktykujących".
Pani Elżbieta przyznaje, że
choć studiów teologicznych nie kończyła, widzi to inaczej. - Uważam, że ksiądz
swoje urazy powinien odstawić na bok, a człowieka potraktować tak, jak
uczy Ewangelia. Nieważne, kim była moja mama! Jako osoba duchowna powinien być
zdolny do przebaczania. Jesteśmy śmiertelnikami i zdarza się nam popełniać
błędy, sam ksiądz tak na mszach opowiadał. Więc dlaczego po śmierci to on ją
osądził?
- Wyszło na to - kwituje
Elżbieta - że to ja byłam mądrzejsza od księdza.
Czy w Kościele musi istnieć
gradacja wiernych? Pytamy w Kurii Biskupiej w Koszalinie, która reprezentuje
parafię w Warcinie. Ks. Wojciech Parfianowicz nie chce zabierać głosu. - Nie
znam okoliczności i kontekstu tamtych wydarzeń - tłumaczy. Odsyła nas do
wywiadu, jakiego Katolickiej Agencji Informacyjnej udzielił ks. Arkadiusz
Chwastyk.
"Przyjęcie ostatnich
sakramentów to dla człowieka, a może nawet dla jego bliskich, najważniejsze
wydarzenie ostatnich lat życia – mówi w nim ks. Chwastyk. - To spotkanie
powracającego dziecka z miłosiernym Ojcem. Otwarcie się na łaskę sakramentalną przywraca
człowiekowi prawdziwe życie, życie wieczne. Umacnia wiarę, nadzieję i
miłość".
2.
Agnieszka Matyjasik z
Kościołem nie chce mieć nic wspólnego i mówi, że swoich dzieci też nie ma
zamiaru do niczego przymuszać. Od 2008 r. mieszka w Niemczech. Cieszy się na
rozmowę, bo skoro inni chcą opowiadać, to i ona wróci do wspomnień z pogrzebów
swojego ojca i brata.
Obaj mieszkali w Brzeźnie, w
okolicach Konina. W połowie lat 90. we wsi pojawił się ks. Andrzej Walczak.
Młody, obrotny, obiecywał zmiany na lepsze.
- Ludzie chcieli mu
pomóc, bo sprawiał wrażenie bardzo konkretnego człowieka - wspomina Agnieszka.
- Zbierał na wsi coś w rodzaju daniny. Rolnicy oddawali mu swoje plony,
pamiętam stukilowe worki pszenicy. Prawą ręką ks. Walczaka był Sławomir
Matyjasik, brat mojego ojca. Zajmował się zbieraniem datków: ziemniaków, zboża
i innych dóbr, które mogły przydać się w parafii. Wszyscy mieliśmy poczucie, że
Walczak chce pchnąć tę naszą wieś do przodu - mówi Agnieszka.
Jerzy, ojciec Agnieszki,
który regularnie odbywał piesze wycieczki na Jasną Górę, też do pewnego momentu
był w dobrych stosunkach z księdzem. Poszli na noże dopiero, gdy proboszcz, tuż
po wizycie duszpasterskiej, obruszył się na widok stu złotych zostawionych w
kopercie. Zerknął na Jerzego ze zdziwieniem i rzucił zdenerwowany: "Jurek,
ty taką ziemią na wsi władasz, a na Kościół stówkę dajesz?". Jerzy nie
wytrzymał.
- Prawdę mówiąc, tata po
prostu wyrzucił go za drzwi. Na odchodne krzyknął jeszcze, że jego na takie
papierosy, jakie pali ksiądz, nie stać. Bo Walczak czerwone marlboro wtedy
kupował. Następnym razem proboszcz już nas nie odwiedził - opowiada Agnieszka.
Ale dwa lata później Jerzy,
który chorował na raka płuc, niespodziewanie zmarł.
Róża, siostra Agnieszki i
córka pana Jerzego: - Wtedy się zaczęło. Ksiądz spytał nas, czy ojciec
spowiadał się w okresie jednego roku przed śmiercią. Bo jeśli nie, to on
normalnego pogrzebu nie odprawi. Tłumaczyliśmy, że na pewno był u spowiedzi w
święta wielkanocne, ale wtedy ksiądz zażądał dowodu. Nawet nie mieliśmy czasu
płakać po tacie, tylko rzuciliśmy się na poszukiwania papierka.
Przez kilka dni rodzina
staje na głowie, by coś znaleźć. Dociera do księdza, szpitalnego kapelana,
który potwierdza, że mężczyzna podobny do Jerzego rzeczywiście się u niego
spowiadał. Ale potwierdzić tego na piśmie nie chce, bo przecież słuchając
grzechów, o imię i nazwisko wiernych nie wypytuje.
Czas leci, w końcu decydują,
że ojca pochowają gdzie indziej. W kościele w Starym Koninie zostają odprawieni
z kwitkiem, bo to nie ich parafia. W jednym z pobliskich klasztorów ksiądz
wyraża chęć pomocy, ale przyznaje wprost: proboszczowi Walczakowi się nie
postawi.
Zrezygnowana rodzina na
ostatnie pożegnanie udała się wprost z prosektorium. Zwłoki Jerzego
bezpośrednio na cmentarz przewieźli pracownicy zakładu pogrzebowego.
Róża: - Ksiądz zabronił nam
wnieść trumnę do kościoła. W oczach sąsiadów zostaliśmy naznaczeni do końca
życia.
Róża: - Ksiądz zabronił nam
wnieść trumnę do kościoła. W oczach sąsiadów zostaliśmy naznaczeni do końca
życia.
Proboszcz w życiorysie Daniela dopatrzył się wielu grzechów: przed śmiercią nie zawarł związku małżeńskiego, żył z kobietą na kocią łapę, nie chodził do kościoła. Fot. archiwum prywatne
3.
Minęły lata i wtedy zemsta
dopadła także Daniela, syna Jerzego.
Miał 33 lata i prowadził
spokojne życie. Nawet z księdzem przez lata starał się odbudować dobre relacje.
Jak we wsi przyszło do budowy nowego kościoła, to w formie darowizny przekazał
proboszczowi drewno topolowe na pokrycie dachu. Transakcja miała zakopać dawne
zaszłości.
Agnieszka przyznaje, że choć
rozumiała brata, to była na niego wściekła. - Jako rodzina powinniśmy odwrócić
się od księdza, bo już dość zła nam wyrządził. Ale z drugiej strony Daniel bał
się o dzieci, które trzeba było posłać do komunii. A faktycznie tutaj Walczak
żadnych kłopotów mu nie robił. Brat kupił sobie święty spokój.
W marcu 2008 roku Daniel
zginął w wypadku samochodowym, dokładnie w dzień urodzin swojej drugiej siostry
Róży. Wyjeżdżał do pracy, na śliskiej drodze zderzył się z ciężarówką.
Bliscy byli przekonani, że
załatwienie pogrzebu tym razem będzie formalnością. Od śmierci Jerzego upłynęło
dziesięć lat, poza tym ksiądz za darowiznę na rzecz parafii był Danielowi
wyraźnie wdzięczny. Przeliczyli się.
Proboszcz w jego życiorysie dopatrzył
się wielu grzechów: przed śmiercią nie zawarł związku małżeńskiego, żył z
kobietą na kocią łapę, nie chodził do kościoła – i tak jak ojciec, na pogrzeb z
pełnym obrządkiem nie zasłużył. Drewno topolowe, szeptali potem ludzie, poszło
na marne.
Agnieszka: - Brat był
hydraulikiem. Pracował w prywatnej firmie, która obsługiwała spółdzielnię
mieszkaniową w całym Koninie. Przez dobrych kilka lat w okolicy innego
hydraulika nie mieli. Dlatego Daniel harował i w niedziele, i święta. A ślub?
Marzył o tym. Z narzeczoną wychowywał dwójkę małych dzieci. Ceremonię planowali
na następny rok.
Proboszcz tych argumentów
słuchać nie chciał. Obiecał, że odprawi mszę pogrzebową, ale nie zgodził się na
umieszczenie trumny w kościele. Nie zgodził się też na otwarcie drzwi świątyni,
by trumnę na zewnątrz było widać spod ołtarza.
Ostatecznie mszę w imieniu
proboszcza odprawił miejscowy wikary. Telewizja TVN24 i lokalne media
wyemitowały nagrania z pożegnalnej mowy, którą wówczas wygłosił. Duchowny
ubolewał, że Daniel "przez lata nie zawarł związku
małżeńskiego" i "nie znajdował czasu na kościół". W pewnym
momencie wikaremu przerwała zrozpaczona matka. "Dosyć! Proszę o
błogosławieństwo! To Bóg go osądzi".
Róża Marciniak: - Ciało
brata spoczywało w kaplicy w Brzeźnie, takiej niby-chłodni kilometr od parafii.
Zawieźliśmy trumnę na cmentarz i mimo ustaleń chcieliśmy ją wnieść do kościoła.
Ksiądz nie pozwolił, więc z siostrą otworzyliśmy drzwi wejściowe. Tak, żeby
brat był bardziej obecny. Sporo ludzi w geście solidarności podczas mszy wyszło
z kościoła i stanęło przy zwłokach Daniela. Nigdy im tego nie zapomnę. Podeszła
wtedy do mnie 80-letnia sąsiadka, która mogła mieć mnie za gówniarę i szepnęła
mi do ucha: "może to, co powiem będzie ciężkim grzechem, ale ksiądz nie
powinien tak się zachować".
Gdy rodzina modliła się
jeszcze nad grobem, ksiądz wybiegł i bliskich Daniela zostawił samych. Spieszył
się gdzieś, po drodze zdejmował sutannę, wsiadł do auta i odjechał.
Proboszcza Walczaka w
plebanii odwiedzili za to reporterzy TVN24. Tylko rozkładał ręce: - Jeśli on
całe życie nie chodził do kościoła, nie interesowały go msze święte, za życia
mu to nie było potrzebne, ani nic, to przecież... – nie dokończył, przed kamerą
zatrzasnął drzwi.
Agnieszka: - Powiedziałam sobie,
że ja nie dam się tak traktować. Dosyć tego. Położyłam dzieci spać. Będą
dorastać już z daleka od naszej wioski. Nie obchodzi mnie, co ludzie pomyślą,
ja nie chcę, żeby kiedykolwiek miały do czynienia z tym księdzem. Zabieram je
do kościoła tylko wtedy, gdy są większe uroczystości. Kiedyś same dokonają
wyboru. A ksiądz niech się wstydzi, że z dobrych ludzi po śmierci zrobił
przestępców.
Dzwonię do ks. Walczaka.
Odbiera telefon, ale gdy mówię, że chcę porozmawiać o rodzinie Matyjasików,
słyszę „do widzenia”. Ksiądz odkłada słuchawkę.
Foto: Materiały prasowe
W trakcie pogrzebu Daniela część ludzi wyszła z kościoła i stanęła przy jego trumnie. Fot. Archiwum prywatne
4.
Czy duchowny ma prawo
odmówić pogrzebu zmarłemu, gdy w jego życiorysie dostrzeże rysy?
O. Krzysztof Mądel, jezuita
i filozof rozkłada ręce: - Nie. Wyjątek może stanowić jedynie przypadek
apostazji i poważnego publicznego zgorszenia. Ale nie chodzi tu o opuszczanie
niedzielnych mszy czy życie pod jednym dachem bez ślubu, lecz o poważne
przewiny: jak na przykład przynależność do grupy przestępczej, która zabija
ludzi.
Podobnie widzi to o.
Grzegorz Kramer, inny z jezuitów. - Ksiądz nie może odmówić pogrzebu z powodów
błahych. Jak sama nazwa wskazuje, pogrzeb katolicki jest przewidziany dla
katolika. A więc można odmówić go komuś, kto publicznie odszedł od
Kościoła katolickiego. To, że ktoś popełniał złe rzeczy, nie jest powodem.
Chyba że robił to celowo i publicznie, tak naprawdę deklarując, że z Kościołem
i Bogiem nie chce mieć nic wspólnego. Wtedy należy uszanować jego deklaracje.
- Tak naprawdę każda
sytuacja jest inna. Czasem katolicki charakter pogrzebu najbardziej jest
potrzebny samej rodzinie zmarłego - puentuje o. Kramer.
Foto: Materiały prasowe
Ksiądz nie zgodził się, by
trumnę z ciałem Daniela umieścić w kościele. Fot. archiwum prywatne
5.
Ksawery żadnych błędów nie
zdążył popełnić. Zmarł w wyniku śmierci łóżeczkowej po sześciu tygodniach
życia. Rozwijał się prawidłowo, ale w pewnym momencie przestał oddychać. Dwie
bitwy o Ksawerego stoczyły zespoły lekarskie z Wągrowca i Poznania, obie
skończyły się klęską.
- Jak tylko małego karetka
przywiozła do Poznania, natychmiast wsiadłem w samochód i popędziłem do
szpitala. Dojeżdżałem do miasta, gdy go reanimowali. Gdy mijałem bramki
parkingu, zadzwonił mój syn i powiedział, że już nie zdążę - wspomina Mirek
Andruszewski, dziadek Ksawerego. – Myślałem, że nic gorszego nie może się
wydarzyć.
- A potem – mówi Mirek -
poszliśmy do księdza, żeby Ksaweremu zorganizować pogrzeb.
Przebieg rozmowy z
proboszczem z Wągrowca zrelacjonował w emocjonalnym liście, przekazanym później
redakcji "Tygodnika Wągrowieckiego". Wynika z niego, że ksiądz
wytknął rodzicom chłopca brak ślubu, nieprzyjmowanie kapłana po kolędzie i
bronił się, że to nie jego parafia.
Do księdza Mirek poszedł z
synem Patrykiem i jego partnerką, rodzicami Ksawerego.
On sam jest mocno wierzący,
w młodości był nawet ministrantem, ale księdza faktycznie od lat nie
przyjmował. Od dawna błąkał się po obczyźnie: był w Irlandii Północnej, później
w Niemczech, w Wągrowcu tak naprawdę bywał tylko gościem. - Myśli pan, że z własnego
wyboru? No nie, my z rodziną od siedemnastu lat jeździmy za chlebem. Zwiedzamy
świat nie z luksusu, a z biedy - mówi Mirek.
- Jak tłumaczyłem to
księdzu, to zapytał, czy mamy czas obchodzić Boże Narodzenie. Odparłem, że
oczywiście, to dla nas bardzo ważne. Uśmiechnął się: "No, to kolędę można
porównać do świąt. Powinniście się państwo wszyscy zjechać i księdza
przyjąć". Ręce mi opadły, bo w ogóle nie spodziewałem się takich dyskusji.
Rozmowa zrobiła się nerwowa.
Ksiądz zapytał o chrzest. Mówili, że chłopiec został ochrzczony dopiero w
szpitalu w Poznaniu, na krótko przed śmiercią. Wcześniej nie zdążyli…
Wtedy ksiądz wyjął teczkę.
Pokazał im, że uchylają się od wizyt duszpasterskich. Oniemieli. To był koniec
rozmowy. Na odchodne ksiądz miał jeszcze rzucić do syna Mirka: "z
partnerką nie macie nawet ślubu, więc jakim pan jest ojcem?".
Niczego z księdzem nie
ustalili. Mirek: - Nie chodziło o nas. On odmówił niespełna dwumiesięcznemu
dziecku. Powiedział jeszcze: "Możecie go pochować u siebie w Niemczech,
gdzie chcecie, ale Ksawery do mojej parafii nie należał".
Wtedy rodzina się wściekła,
a Mirek napisał skargę do prymasa Wojciecha Polaka, Episkopatu i papieża
Franciszka.
Sam ksiądz, pytany o tę
sprawę przez "Tygodnik Wągrowiecki", odmówił komentarza. Podobnie
proboszcz, który tłumaczył, że nie był świadkiem zdarzenia. Dopiero w
"Gazecie Wyborczej" stwierdził: "Pan Mirosław mieszka w
Niemczech, a pan Patryk nie umiał określić parafii, do której należy. W związku
z powyższym, ks. wikariusz poprosił o zgodę na pogrzeb dziecka z parafii
zamieszkania jego rodziców. Ksiądz nie odmówił zatem pogrzebu, a jedynie
poprosił o dopełnienie koniecznych formalności".
Mirek twierdzi, że to
manipulacja. - Najpierw proboszcz publicznie stwierdził, że nie słyszał naszej
rozmowy z wikariuszem, a później opowiadał o niej, jakby był jej świadkiem. Dla
mnie to już było za dużo: kłamstwa, szyderstwo, to wynoszenie się ponad nas.
Napisałem do swojego księdza, że dokonuję apostazji. Jestem wierzący, w
Niemczech płacę na Kościół, ale w Polsce więcej nie chcę już mieć z nim nic
wspólnego.
Ksawery został pochowany w
Wągrowcu, ale przez innego księdza. Ten nie robił kłopotów. - Był bardzo miły.
Zapytał tylko o akty chrztu i zgonu. Te dwa dokumenty wystarczyły mu, żeby
zorganizować pogrzeb. Nie interesowało go, kim jesteśmy i skąd przychodzimy.
Pytał o Ksawerego, który od Boga dostał tak mało czasu, że nie zdążył nikogo
skrzywdzić. Ale wystarczająco, by skreślili go inni – mówi Mirek.
6.
O Teresę, Jerzego, Daniela i
Ksawerego pytamy w Episkopacie. Ks. Paweł Rytel-Andrianik w odpowiedzi przesyła
mi wykładnię dotyczącą pogrzebów w Kościele:
"Wierni zmarli powinni
otrzymać pogrzeb kościelny, zgodnie z przepisem prawa. Kanon określa, że
pogrzeb kościelny jest prawem każdego wiernego, który odchodzi z tego świata.
(...) Prawo to może zostać w pewnych konkretnych przypadkach ograniczone".
Z prawa kanonicznego:
"Jeśli przed śmiercią nie
dali ż̇adnych oznak pokuty, pogrzebu kościelnego powinni
być pozbawieni:
- notoryczni apostaci,
heretycy i schizmatycy;
- osoby, które wybrały
spalenie swojego ciała z motywów przeciwnych wierze chrześcijańskiej;
- inni jawni grzesznicy,
którym nie moż̇na przyznać pogrzebu bez publicznego zgorszenia
wiernych".
Pytamy ks. Rytla-Andrianika:
- Ale czy takie przewiny jak alkoholizm, który jest chorobą, niechodzenie do
kościoła albo życie z partnerem bez ślubu - powinny mieć wpływ na formę
pogrzebu, nawet jeśli chodzi tylko o jego ograniczenie?
- To jest kwestia do
rozeznania w świetle dokumentów - mówi ksiądz.
- Ale tak po ludzku, czy w
obliczu śmierci życie na kocią łapę ma znaczenie?
- Skromniejszy pogrzeb nie
oznacza jego odmowy. Tym bardziej że kapłani modlą się za wszystkich swoich
parafian - żyjących i zmarłych.
7.
Kilka miesięcy po pogrzebie
swojego malutkiego wnuka Mirek dostał odpowiedź z Watykanu. Na zdobionym
papierze papiescy urzędnicy wyrazili współczucie i złożyli mu kondolencje.
Chcesz porozmawiać z autorem albo
podzielić się swoją historią? Napisz! janusz.schwertner@grupaonet.pl
KOMENTARZE:
~o : Z kościołem rozstałam się ponad dwadzieścia lat
temu, jak tylko przeszłam na własny garnuszek. W kościele nie ma Boga. Gdyby
był to pozwoliłby zamknąć drzwi przed wiernymi do swojego domu jakiemuś ważniakowi
z kurii? Tak jak to było w przypadku parafian popierających księdza
Lemańskiego? Czy gdyby tam był Bóg to ten klecha odważyłby się odciąć go od
jego "dziatek"? Kościół i to każdy jeden bez względu czy katolicki,
czy żydowski, czy muzułmański to jest jedynie instytucja finansowa nastawiona
na zysk i walkę o władzę. Żebyście zanieśli kasę do banku to musi Was zachęcić
oprocentowanie. W sklepie kupujecie konkretny towar, a w kościele kupujecie
obiecanki. Ja z kościołem skończyłam ponad 20 lat temu. Podczas tzw, wizyty duszpasterskiej
poinformowałam księdza, aby moje mieszkanie zostało wykreślone z jej porządku i
to przyjął do wiadomości, nie przychodzą. Rodzinie tej najbliższej zastrzegłam,
że ani się ważą po mojej śmierci organizować religijny pogrzeb. Od czasu do czasu
zdarza się mi bywać na ślubach czy pogrzebach w kościele, ale traktuje to jako
swoisty folklor i siedzę sobie gdzieś z tyłu, ale w obrządku nie uczestniczę. Mam
takie swoje motto: nie czyń drugiemu, co Tobie nie miłe i tak sobie żyje według
tej zasady.
~o do ~45+: Jak byłam na utrzymaniu
rodzicieli to mnie do chodzenia do kościoła zmuszali. Od dziecka nie lubiłam
tej instytucji. Widział ktoś tego Boga, tego, o którym w kościele mówią, że
jest, że jest dobry, sprawiedliwy, a czy dzisiejszy świat jest dobry i sprawiedliwy?
Czy w kontekście instytucji, jaką jest kościół można mówić o równości o sprawiedliwości,
o solidarności? Na ambonach gęby pełne frazesów, a real to już inna bajka. Jak
umiera dziecko to wola Boga, bo wezwał je do lepszego świata? Jak się rozbił
samolot w Smoleńsku to zamiast woli Boga jest zamach? Już nie mówią, że Bóg tak
chciał? To jest właśnie ta cała obłuda.
~o do ~45+: Co to znaczy żyć po bożemu? Ja
żyję po swojemu i nie szkodzę nikomu, pomagam i ludziom i zwierzętom w miarę możliwości
finansowych, bo chciałabym robić dla nich dużo więcej, ale milionerką nie
jestem. Od 24 lat z tym samym mężczyzną u boku, bez zdrad, bez kłótni, chociaż
w związku partnerskim, a inni przysięgają przed ołtarzem, a potem zero
poszanowania dla rodziny. Gdyby przynajmniej co druga osoba żyła tak jak ja i
kierowała się nie tylko swoim dobrem jako dewizą nadrzędną to świat byłby o
wiele lepszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz