Ciężar welonów
[WYWIAD]
Emilia Padoł
Dziennikarka Onetu
Jeśli siostra jest już po
40. roku życia, a jej rodzina nie żyje, to prawdopodobnie nie ma nikogo, kto
mógłby ją wesprzeć, bo będąc w zakonie, nie mogła podtrzymywać zewnętrznych
więzi. Dlatego w pewnym wieku często już się nie odchodzi, bo nie ma dokąd
pójść – mówi w rozmowie z Emilią Padoł Marta Abramowicz, autorka książki
"Zakonnice odchodzą po cichu". Jej portrety kobiet, które opuściły
zgromadzenia, pokazują ogromny, skrywany pod zakonnym welonem, dramat nierozumianych
i marginalizowanych.
Emilia Padoł/Onet: Bohaterki Pani książki to nie są
osoby, do których było łatwo dotrzeć, które bez większych oporów dały się
namówić na rozmowę. One na temat swojej przeszłości milczały, nawet przed
najbliższymi. Jak udało się Pani zebrać ich historie?
Marta Abramowicz*: Od
dłuższego czasu zastanawiało mnie, dlaczego mamy tylu byłych księży, którzy
głośno mówią o swoim odejściu z Kościoła, żegnają się z parafianami z ambony,
są zapraszani do mediów, piszą książki, a zupełnie nie widać byłych zakonnic.
Podobnie, znając księży o orientacji homoseksualnej, zaczęłam się zastanawiać,
czy są takie zakonnice. Postanowiłam je odnaleźć i napisać o nich reportaż. Tak
poznałam Joannę i Magdalenę, które zakochały się w sobie w zakonie, uciekły z
niego i od 16 lat żyją razem. Ich historia kompletnie mnie urzekła. Mieszkają w
małym nadmorskim miasteczku, przygarniają bezdomne zwierzęta, mają 10 kotów i 3
stare psy, działają w Amnesty International, protestują przeciw wojnie w Syrii,
piszą listy w obronie więźniów sumienia, są też wolontariuszkami niebieskiego
patrolu WWF – siedzą z fokami na plaży i pilnują ich spokoju, do czasu, aż te
będą mogły wrócić do morza.
Mój reportaż przeczytała
Hanna Krall, u której byłam na seminarium reporterskim. Powiedziała:
"proszę pisać dalej". Wtedy pomyślałam o książce. Nie wiedziałam
wówczas wiele o życiu zakonnic, więc nie miałam świadomości, że dotarcie do
bohaterek będzie tak trudne. Napisałam łącznie kilkaset maili do osób znanych i
nieznanych. Pytałam każdą napotkaną osobę, czy zna byłą zakonnicę. Nawet kiedy
ktoś mówił "tak", nie oznaczało to sukcesu, bo rzadko godziły się na
rozmowę. Z dwóch powodów: odejście z zakonu było dla nich zbyt trudnym
doświadczeniem lub obawiały się, że szukam sensacji. W końcu udało mi się
odnaleźć 20 byłych sióstr. Jeździłam po całej Polsce, żeby porozmawiać z każdą
z nich.
Wiele z Pani bohaterek powie: "zakon to
sekta", "pranie mózgu". Nowicjuszki trafiają do zgromadzeń jako
bardzo młode dziewczyny, często po prostu niedojrzałe, co jest oczywiście
zupełnie naturalne w ich wieku. Czy nie dzieje się tak, że mylą one powołanie z
innymi emocjami, potrzebami, a zakony to wykorzystują?
Nie jestem specjalistką w
kwestii powołania, ale mogę powiedzieć, że wszystkie moje bohaterki były
wierzące. Jedna z nich, Izabela, mówiła, że poszła do zakonu dla Chrystusa – to
była jej jedyna motywacja, do końca. Pozostałe siostry też były wierzące, ale
często wskazywały także na chęć zrobienia czegoś dobrego dla innych. Dlatego
wybierały zakony czynne, a nie kontemplacyjne, zamknięte.
Oczywiście do zakonu idą
bardzo młode dziewczyny – 18-letnie, kiedyś nawet 16-letnie – większość
bohaterek pochodziła z małych miejscowości, szła do zakonu od razu po szkole,
niewiele wiedząc o świecie, ale przypomnijmy sobie siebie w tym wieku – czy my
wtedy podejmowaliśmy dojrzałe decyzje? Młodość ma swoje prawa.
Do tego część sióstr mówiła
mi o tzw. powołaniówce. Żeby zachęcić jak najwięcej młodych dziewcząt do
wstąpienia do klasztoru, wytwarza się szczególną atmosferę i pokazuje, że zakon
to najlepszy sposób na życie. Wyolbrzymia się pozytywy, nie mówi o
trudnościach. Siostry grają na gitarze, są miłe, uśmiechnięte, podają najlepsze
jedzenie. Jedna z bohaterek opowiadała mi, że sama tak łowiła kandydatki, bo
zgromadzenie chciało mieć dużo powołań. I że kiedy młoda dziewczyna powie, że
się zastanawia, to siostry mają do skutku pisać do niej maile, telefonować,
zapraszać – nie wypuszczać. Trudno się dziwić, że dziś mówi, że zakony działają
jak sekty.
Czy byłe siostry zakonne potrafią jeszcze wierzyć?
Wyjście z zakonu dla
wszystkich bohaterek oznaczało całkowitą zmianę dotychczasowego życia.
Większość pozostała wierząca, choć ich wiara ma różne odcienie. Nie wierzą
jednak w Kościół, uważają, że jako instytucja jest daleki od myśli Chrystusa.
Co ciekawe, część z nich to
katechetki. I wszystkie powiedziały mi, że religia powinna zostać wyprowadzona
ze szkół, że powinny na nią chodzić tylko chętne osoby, nawet jeśli byłoby ich
mniej.
Zakonnice są zupełnie niesamodzielne finansowo. Jakie
to ma dla nich konsekwencje?
Siostry nie mogą mieć
żadnych pieniędzy. Tak są rozumiane śluby ubóstwa. Zakonnicy i księża jednak
tak nie myślą – prawie wszyscy dysponują drobnymi kwotami na własne potrzeby.
Podobnie jest z komórkami. Dzisiaj chyba wszyscy księża je mają. Siostry – nie.
Część zakonów żeńskich dopuszcza posiadanie telefonów, ale siostry mają
telefony na kartę i niedoładowane konta, więc nie mogą dzwonić.
Zakonnice opowiadały mi o
tym, że nie mogły sobie nawet kupić gumki do włosów, żeby je związać, kiedy
spadał im welon. O wszystko musiały prosić: majtki, podpaski, o zgodę na umycie
głowy. Wiele sióstr słyszało, że w ramach oszczędności nie należy się myć zbyt
często. Niektórych zakonów nie ogrzewa się też regularnie zimą.
W czasie lektury Pani książki uderzyło mnie, że
siostry, będące tak mocno dyskryminowaną w Kościele grupą, robią sobie
wzajemnie ogromną krzywdę. Solidarność kobieca w zakonie – przynajmniej w tym
pionie hierarchicznym, bo być może zakonnice na tych samych poziomach jeszcze
się wspierają – chyba zupełnie nie działa. Zmuszanie swoich podwładnych do
wielogodzinnej, ciężkiej pracy, wymuszanie skomplikowanych technik mycia
toalet, zabranianie prania habitów częściej niż dwa razy do roku – i to tylko
ręcznie…
To ostatnie akurat po części
wnika z tego, że starsze siostry przełożone obawiają się nowości takich jak
pralka, co bywa naturalne. Tyle że one mają władzę absolutną – ich trudności
odbijają się na życiu zakonnic. Dlaczego tak się dzieje? W zasadzie nie ma
opracowań dotyczących życia sióstr zakonnych w drugiej połowie XX wieku. Więcej
wiemy o zakonnicach w średniowieczu dzięki książkom Małgorzaty Borkowskiej.
Oczywiście matki generalne
są odpowiedzialne za to, jak kształtują swoje zgromadzenia. Jednak z drugiej
strony jestem daleka od przypisywania im całkowitej winy, bo one pozostają
jednak ofiarami patriarchalnego systemu Kościoła. Nie mogą same podjąć żadnej
wiążącej decyzji, bo kobieta w Kościele nie podejmuje takich decyzji. Kiedy
Sobór Watykański II dokonywał rewolucji w życiu zakonów, nie zaproszono tam
sióstr, choć stanowiły one wtedy 80 proc. całej społeczności zakonnej na
świecie. Dotąd jest ich o 500 tys. więcej niż braci i księży zakonnych.
Jednak problem jest szerszy
i nie wiem, czym wytłumaczyć fakt, że polskie zakonnice żyją jak w latach 50.,
choć siostry na Zachodzie i zakonnicy w Polsce przeszli tę posoborową
rewolucję. Zakonnice w innych krajach próbują coś zmieniać. Te amerykańskie
obrały kurs nie do końca zgodny z oczekiwaniami Kościoła, poparły Obama Care,
czyli bezpłatną opiekę zdrowotną dla najbiedniejszych, walczą o prawa kobiet,
nie potępiają aborcji (choć oczywiście nie opowiadają się za nią), ani związków
homoseksualnych, bo starają się rozumieć ludzi. Za tę niezależność i
niepokorność wysłano do nich kilka wizytacji z Watykanu i nałożono
"kuratora" – biskupa, który kontroluje to, co dzieje się w
zgromadzeniach żeńskich w USA.
"Zakonnice to współczesne niewolnice" – to
zdanie pada z ust jednego z dominikanów, z którymi Pani rozmawia. Oni akurat
mają świadomość nie tylko tego, że siostry są na samym dole kościelnej
hierarchii, ale też tego, że zakonnice są przez księży źle traktowane, często
muszą im usługiwać.
Ten problem jest bardzo
duży. Nawet siostry, które niewiele mówią o swoim życiu i trudnościach,
przyznają, że są traktowane przez księży bardzo źle. Już pod koniec lat 90.
ukazał się w miesięczniku "W drodze" wywiad z siostrą Celestyną
Giertych, wikarią generalną felicjanek pt. "Bóg nie chce, żebyśmy były
wycieraczkami". Miała na myśli właśnie to, że Bóg nie chce, żeby księża
tak je traktowali. Dominikanie i inni zakonnicy, z którymi rozmawiałam, mówili,
że często na kapelanów zakonnych są wyznaczani ludzie, którzy "są bardzo
zaplątani". Wielu księży nie chce służyć siostrom, bo czują się bezradni,
nie wiedzą, jak im pomóc.
W pewnym momencie przychodzi
przyzwyczajenie: każdy przywyka do nierównego traktowania i siostra, i ojciec.
Stąd może ta paralela z niewolnictwem? Bo niewolnicy też, nie znając innego
świata, nie potrafili sobie wyobrazić wolności. Czasem siostry same zaczynają
prześcigać się w usługiwaniu księżom, a ci, nawet gdy początkowo tego nie
oczekują, po pewnym czasie się przyzwyczajają. I zawsze ksiądz kapelan, który
mieszka obok zakonnic, dostaje lepsze jedzenie, które się mu donosi, bo on
nawet nie je z siostrami. I oczywiście sprząta mu się jego mieszkanie.
I prasuje skarpetki w kancik, o czym też można
przeczytać w Pani książce. Podobnie jak o pewnym absurdzie, którego ofiarą
padają siostry. Bo jeżeli w oczach księży kobieta to przede wszystkim matka i
strażniczka domowego ogniska, to zakonnice już na starcie są na straconej
pozycji.
Dominikanie mówią, że
faktycznie większość zwykłych księży prawdopodobnie ma z tym problem, choć
Kościół oficjalnie uważa, że siostry realizują się w duchowym macierzyństwie.
Siostry zajmują się sprzątaniem, ustrajaniem ołtarza, podczas gdy same mogłyby
poprowadzić duszpasterstwo akademickie, uczyć w seminariach. Na świecie jest
zupełnie inaczej. Siostra Anna, Polka, mistrzyni postulatu we francuskim
zgromadzeniu Matki Bożej z Syjonu, gdy ją spotykam, wraca z wykładu o
judaizmie, który prowadziła dla dominikanów. I nie nosi habitu.
"Poskromić też dążenie do nauki i nabywania
wiedzy" – takie słowa kreśli jedna z bohaterek książki, Dorota, która
prowadzi notatki na wzór "Dzienniczka" św. Faustyny. Polskie siostry
funkcjonują bez elementarnej wiedzy o człowieku, nie mając pojęcia o
psychologii. Żyją w znacznie większej niewiedzy niż zakonnicy?
Tak. I bardzo zaskoczyły
mnie słowa siostry Jolanty Olech, która niedawno w wywiadzie powiedziała, że
teraz siostry mogą się już bardziej kształcić. Moje bohaterki opowiadały mi, że
dążenie do wykształcenia było w ich zgromadzeniach uznawane za grzech pychy.
Siostra Olech jest urszulanką, a to jeden z najbardziej wykształconych zakonów,
taki żeński odpowiednik jezuitów. Więc może u nich jest inaczej?
Jeżeli zgromadzenie
potrzebuje kogoś z konkretnym wykształceniem np. do prowadzenia jakiejś
placówki, to oczywiście wysyła którąś z sióstr na studia czy szkolenie. Tylko
często wbrew jej woli. Wiele zakonnic powiedziało mi: "im bardziej czegoś
nie chcesz, tym większa pewność, że to dostaniesz". Nie będziesz chciała
pracować z dziećmi – wyślą cię do pracy z dziećmi, nienawidzisz gotowania –
trafisz do kuchni, uwielbiasz gotować – wyślą cię na kurs prawa jazdy itd. To
ciekawe, bo Ewangelia zachęca do rozwijania talentów, a nie ich marnowania.
Siostry są też zaniedbane zdrowotnie. Największym
problemem są wizyty u ginekologa?
Ginekolog jest oczywiście
najbardziej podejrzany, ale siostry w ogóle nie mogą pójść do lekarza, chyba że
dzieje się coś tragicznego. Wiele oczywiście zależy od mądrości przełożonej, bo
to ona podejmuje decyzję, ale w przypadku moich bohaterek problemy były poważne
i nie dostawały zgody. Jedna siostra nocami zwijała się z bólu w łazience,
wreszcie wezwano karetkę. Część zakonnic cierpi na choroby psychosomatyczne
takie jak astma, ale to wciąż są choroby – wymagają diagnozy i leczenia. Nie
może być tak, że jest jeden lekarz, wskazany przez przełożoną, który do
diagnozy używa wahadełka! Zakonnice umierały na raka szyjki macicy, bo nie
mogły pójść do ginekologa. Idea badań profilaktycznych w zakonach nie istnieje,
bo jeśli nic ci nie jest, to po co masz iść do lekarza?
A przecież siostry bardzo ciężko
pracują, także fizycznie, część z nich ma problemy z kręgosłupem, inne z
kolanami. Niektóre opowiadały, że nie miały ubezpieczenia – ani zdrowotnego,
ani ZUS-owskiego, o czym dowiadywały się dopiero po odejściu z zakonu.
Zakonnicy, z którymi Pani rozmawia, mówią, że być
może to, jak wygląda życie sióstr, jaką tworzą atmosferę, tłumaczy ich płeć
biologiczna. Jest sens przykładać taką miarę, mówić o biologii? Czy może jednak
powinniśmy skupić się na kulturze?
Faktyczne, część ojców, tych
ze starszego pokolenia, tak mówi. Nie wiem, jak można myśleć, że biologicznie
ktoś jest predestynowany do sprzątania. To zdecydowanie jest kwestia kultury,
władzy i możności podejmowania decyzji.
Kościół od połowy
średniowiecza uważał, że kobieta powinna być tylko za klauzurą albo mieć męża,
że nie może samodzielnie funkcjonować. Aż do początku XX wieku stał na
stanowisku, że kobiety nie mogą się kształcić. Niebezpieczne miało być nawet
posyłanie dziewczynek do szkoły elementarnej i uczenie ich czytania i pisania –
bo mogły się potem zajmować czytaniem romansów i kreśleniem romantycznych
listów. Pierwsze kobiety poszły na Uniwersytet Jagielloński pod koniec XIX
wieku. Nikt na nie tam nie czekał, same sobie to wywalczyły. Podobnie jak każdy
kolejny stopień naukowy.
To wszystko miało wpływ na
sytuację zakonnic i pokutuje do dzisiaj. W Polsce wciąż uważa się, że lepiej,
żeby kobieta siedziała w domu z dziećmi, niż żeby pracowała i razem z mężem
podzieliła się obowiązkami wychowawczymi. Kobieta ma zajmować się sprzątaniem,
gotowaniem i opieką, ewentualnie jeszcze ustrajaniem domu. Czyli dokładnie tym,
czym zajmują się dziś zakonnice. A przecież zakony, które powstawały w XIX
wieku, były zakładane przez ówczesne feministki, kobiety niezależne, które
chciały swoją pracą odpowiedzieć na problemy epoki – często działały wbrew woli
księży i biskupów, którzy nie wyobrażali sobie ich samodzielności. A dziś ten
duch, te wartości, którymi kierowały się założycielki – pierwsze matki
generalne, gdzieś zaginęły.
Mam też wrażenie, że Kościół i księża po prostu boją
się sióstr zakonnych, tak jak boją się i nie rozumieją kobiet.
Seminarzyści i księża rzadko
mają kontakt z kobietami, dlatego często operują stereotypami. Odczuwają przed
nimi lęk, bo po prostu ich nie znają. Profesor Baniak, który bada duchownych,
podaje, że – ponad 60 proc. księży nie przestrzega celibatu. Do tego część z
nich uważa, że uprawiając seks z kobietą, nie grzeszy. Zasady interpretują na
swoją korzyść – że w celibacie chodzi tylko o to, żeby nie być w związku. Czyli
znowu kobiety są traktowane instrumentalnie.
Jak siostry odchodzą z zakonów? Jak trudny jest dla
nich powrót do własnej cielesności, która przecież jest w zakonie redukowana?
Jeden z zakonników opowiadał
mi o grupie sióstr, która miała pójść do szpitala psychiatrycznego na wizytację
i poproszono je, żeby nie przychodziły w habitach. Dla nich to był ogromny
problem, nie potrafiły zdjąć nawet na chwilę swojego stroju – tak mocno zrósł
się on z ich tożsamością. Więc samo przywdzianie cywilnych ubrań, które zresztą
muszą pożyczyć, bo zazwyczaj nie mają własnych – może poza jakimś T-shirtem czy
butami – jest trudne. Jeśli siostra jest już po 40. roku życia, a jej rodzina
nie żyje, to prawdopodobnie nie ma nikogo, kto mógłby ją wesprzeć, bo będąc w
zakonie, nie mogła podtrzymywać zewnętrznych więzi. Dlatego w pewnym wieku
często już się nie odchodzi, bo nie ma dokąd pójść.
Siostry odchodzą dlatego, że
przestają widzieć sens. A jeśli na skutek tego dostały depresji, zdarza się, że
są wyrzucane. Czasem zakon pozbywa się ich też z innych powodów. Izabela
chciała przestrzegać wszystkich reguł, nie zgadzała się na drobne kłamstwa
życia codziennego, napominała inne siostry, nawet przełożone. Miała też ogromne
sukcesy w pracy z młodzieżą – nie chcieli wyjść z jej rekolekcji. Z czasem
dostała bóli w dłoniach i stopach. Dla sióstr było to podejrzane i powiedziały
jej po 9 latach, tuż przed ślubami wieczystymi: siostra nie ma powołania i musi
odejść.
Odchodzące siostry muszą
zdobyć środki na swoje utrzymanie, gdzieś zamieszkać. Nie mają garnka, talerza,
ręcznika. Jedna z byłych zakonnic przez pół roku jadła chińskie zupki. Jeśli
mają pomoc rodziny – jest im łatwiej. Jeśli nie, to jadą np. do Niemiec, opiekować
się chorymi czy niepełnosprawnymi. Są przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Jeśli
decydują się pozostać w okolicy, z której pochodzą, żyją bardzo biednie. Gdy są
młodsze, idą na studia, myślą o tym, co chciałyby robić. Jak Dorota, która mimo
tego, że przeszła załamanie i depresję, skończyła pielęgniarstwo, teraz ma
dziecko, pracuje, spłaca kredyt na mieszkanie.
Często nie mówią nikomu, że
są byłymi zakonnicami, bo obawiają się braku zrozumienia. Ludzie wolą myśleć,
że siostra odeszła z zakonu, bo miała romans z księdzem. Nie dziwię się, że na
ogół milczą.
Marzy mi się, żeby ta
książka pomogła innym zrozumieć byłe zakonnice. Chciałabym też, żeby siostry,
które wahają się, czy odejść, zobaczyły, że jest inne życie. Że są osoby, które
przeżywają to co one. Nie mam ambicji zmiany Kościoła, myślę, że moja
książeczka może nawet zostać nieprzeczytana, ale zależy mi, żeby ludzie
zobaczyli, że byłe zakonnice są wśród nas. I że warto do nich zagadać.
* Marta Abramowicz (1978) – dziennikarka, badaczka,
psycholożka. Reportażu uczyła się pod okiem Hanny Krall. Napisała wiele tekstów
lekkich, gazetowych i sporo poważniejszych, naukowych, w tym kilka książek.
Robi badania społeczne, najczęściej o ludziach, którym trudniej się odnaleźć.
Zawsze najbliżsi jej byli wykluczeni, więc od lat z różnymi organizacjami
pozarządowymi szuka sposobów na zmianę świata. Strona internetowa:
martaabramowicz.pl
KOMENTARZE:
~irka : Miałam okazję rozmawiać tylko z 2-ma zakonnicami,
które do dzisiejszego są w klasztorze. Chętnie by odeszły, ale nie mają żadnego
zaplecza finansowego a ich rodziny nie chcą słyszeć o ich powrocie do domu.
Przecież to wstyd. Wiem, że mają bardzo ciężką pracę, nie są faworytkami Matki
Przełożonej. Faworytkom żyje się lepiej, mają lżejszą pracę, dostają więcej
pieniędzy na swoje wydatki i mają więcej wolnego czasu dla siebie. W klasztorze
znęcanie się psychiczne jest normą.
Dziewczyny - nim wybierzecie tę drogę, to się zastanówcie. Lepiej żyć w "cywilu" jako singelka.
Dziewczyny - nim wybierzecie tę drogę, to się zastanówcie. Lepiej żyć w "cywilu" jako singelka.
~-pol- : Najważniejsze jest to, po co te zakony. Czy Jezus
o nich mówił? Powstawały jakieś Wizytki, Urszulanki, itp. tak jak obecnie
partie polityczne. Jakaś tam cwana zakonnica chciała mieć własny zakon, miała
poparcie i zakładała nowy zakon. Pamiętam to był chyba rok 1950, chciała iść do
zakonu dziewczyna, ale jej nie przyjęli, bo musiała mieć posag i go wnieść do
zakonu. Okoliczni sąsiedzi się składali i poszła wtedy jak zebrali odpowiednią
sumę. Tak wyglądają te zakony, które powinno się rozwiązać i zabronić ich
działalności. Męskie również, bo to patologia.
~pusiak : Mieszkałam podczas studiów u zakonnic w Krakowie
przy ulicy Pędzichów. Na początku wszystko było piękne. Zadbana bursa, miła
siostra prowadząca bursę, piękny ogród i kot bez ogona, którego dokarmiałyśmy.
Na początku był wywiad, gdzie i co studiuję, czy jestem wierząca. Po około
miesiąca wszystko się zmieniło. Byłyśmy zmuszone do chodzenia na wszelkie
rekolekcje, modlitwy lub spotkania. Tematem tych spotkań były przede wszystkim
relacje damsko-męskie, traktujące chłopców jako szkodników, którzy są
niepohamowani seksualnie lub zasadzki współczesnego świata. Teraz wiem, że było
to celowe ze względu na brak powołań wśród młodych dziewczyn. Otrzymywałyśmy
specjalne broszurki dotyczące życia w nowicjacie. Byłyśmy karane za wizyty
znajomych nawet w części wspólnej tzw. salonie. Hierarchia w zakonie wygląda
następująco: po 30 roku życia liczy się każde "wyższe" stanowisko.
Najcięższą pracę wykonują nowicjuszki. Pomieszkałam pół roku i się
wyprowadziłam.
~Za chwilę powiesz...sam przecież
wybrałeś...Nie można się upierać, że każdy ksiądz sam decyduje się do ~ CAŁA PRAWDA O KOŚCIELE !!! PRZECZYTAJ
KONIECZNIE !!!: Dlaczego muszę żyć w hipokryzji?
Chciałbym podzielić się z Wami moim świadectwem - świadectwem osoby żyjącej w przymusowym celibacie.
Często zdarza się tak, że ksiądz w swoim życiu spotyka kogoś bliskiego, kobietę. Rodzi się między nimi przyjaźń i ludzka miłość. Bo tak człowiek został stworzony i ... rozwiń całośćtakie prawo wpisał w ludzką naturę Bóg. "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu, zatem odpowiednią dla niego pomoc" (Rdz 2,18).
I zaczyna się podwójne życie, życie w hipokryzji.
Dlaczego tak jest?
Po pierwsze do takiego, życia zmusza przepis Kościoła rzymskokatolickiego. I tu nic nie możemy zmienić. Tym Kościołem rządzą ludzie w podeszłym wieku, którzy nie chcą słyszeć o jakichkolwiek zmianach. Tradycja stała się dla nich czymś ważniejszym niż człowiek. Papież naucza, że to człowiek jest drogą Kościoła. Ale jest to droga po której się depcze, utrzymując prawo, które prowadzi do frustracji; nienormalnych trudnych do opanowania zachowań. Staje się to kolebką emocjonalnych problemów, nawet schorzeń. Człowiek popada w obłudę, wewnętrzny konflikt. Kościół zapomina, że ma być nie tylko wierny Bogu, ale i człowiekowi.
Żadne argumenty nie trafiają do niewzruszonego Watykanu i nic w tej sprawie się nie zmienia i nie zmieni.
Według Biblii, Bóg nie stawia człowiekowi, aż takich wymagań, bo sam wie, co nam potrzeba - również, co do naszej płciowości. To człowiek zaczął wkładać na barki ludzi zbyt duże ciężary (patrz: faryzeizm).
Tak, więc eksponenci obowiązkowej reguły celibatu nie mogą wykazać jej "biblijności", bo Biblia niczego podobnego nie nakazuje. Byłaby to, zatem po prostu nieprawda, ze reguła musi być, bo tak napisano w Biblii. Wiec ten argument ostatecznie odpada. Nie mogą oni też twierdzić, że to jest "tradycja Koscioła od czasów Apostołów". Jest, bowiem wręcz przeciwnie: przez 10 wieków po apostołach tej reguły nie było. I dopiero w XI wieku złamano tradycje Koscioła przez wprowadzenie jej.
Po drugie do takiego życia zmusza społeczeństwo, które nie potrafi przyjąć w swoje szeregi wracających do cywila kapłanów. Nie ma dla nas litości, jesteśmy trędowaci. Najmniej tolerancyjna okazuje się rodzina a zwłaszcza matka, która nie może znieść myśli, że jej syn, z którego tak była dumna staje się "nikim". Rezygnacja z dalszej drogi kapłaństwa staje się dla rodziny kapłana największą tragedią, czymś gorszym od zbrodni. Wierzący sąsiedzi, ludzie z parafii zaczynają rozsiewać plotki, oskarżenia, pomówienia, odwracają się, wyrażając publicznie dezaprobatę, wstyd, poczucie hańby, powodują "symboliczną" śmierć, która czasami bywa gorszą od śmierci faktycznej. A wszystko to w imię Jezusa i Jego Ewangelii.
Kościołowi nie wystarczy odsunąć "upadłego" kapłana, trzeba go jeszcze napiętnować. Nie wystarczy odmówić mu wstępu do prezbiterium, trzeba mu odmówić wstępu do kościoła. Nie wystarczy fakt, że nie nosi już sutanny, nie łamie Chleba, nie spowiada, trzeba jeszcze stworzyć "atmosferę", która jemu i jego bliskim zatruje życie. Myślę że Kościół celowo to tworzy (stereotyp zdrajcy, psychicznie chorego, osoby społecznie napiętnowanej i zaszczutej) po to, by ci, którym otworzą się oczy wskutek życiowych doświadczeń lękali się podjąć decyzję i trwali mimo wszystko w tym stanie.
Chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na taki oto paradoks: Pismo św. nie łączy kapłaństwa z celibatem, czytamy u św. Pawła m.in., że "biskup, więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony" (1Tm 3,2), samo też nauczanie Kościoła mówi, wyraźnie, że celibat nie jest warunkiem koniecznym kapłaństwa. W dekrecie Presbyterorum ordinis czytamy: "Doskonała i dozgonna wstrzemięźliwość (...) nie jest wymagana jednak przez kapłaństwo z jego natury, jak to się okazuje z praktyki Kościoła pierwotnego i tradycji Kościołów wschodnich"(DK16). Dlatego też pytam, dlaczego Kościół utrzymuje nadal stwierdzenie:, „jeśli masz powołanie do kapłaństwa, to musisz mieć też powołanie do życia w celibacie". Z jednej strony stwierdza się, że celibat nie należy do istoty kapłaństwa, a z drugiej strony zmusza się do bezżeństwa powołanych do kapłaństwa.
W Kościele na wszelkie sposoby i za wszelka cenę (nawet naginania Ewangelii) próbuje się przekonać siebie i wszystkich innych do tego, że to rozwiązanie (myślę o zobowiązaniu powołanych do życia w celibacie) jest dobre i słuszne i wręcz konieczne, a w ogóle inaczej się nie da i nie powinno, jeżeli kocha się Pana Jezusa miłością oblubieńczą.
Porównanie miłości do kobiety z miłością do Kościoła to już szczyt akrobacji intelektualnych, od których kreci się w głowie. To przecież dwie rożne historie!. Można kochać kapłaństwo, kochać kobietę i kochać Kościół. Wysuwa się różne pseudoargumenty uzasadniające konieczność zobligowania do celibatu, mieszając w to ciągle Pana Jezusa i każąc Mu podpisywać się pod każdą decyzją, polityką Kościoła. To zakrawa już wręcz na grzech przeciwko Duchowi Świętemu (nadużywanie dobroci i cierpliwości Boga). Kościół zamyka się w ten sposób na szansę otwarcia no coś nowego, ja nazwałbym to mimo wszystko Dobrą Nowiną, zamyka się przed nią i mobilizuje wszystkie siły zarówno intelektualne jak i emocjonalne, by tylko jej, tej Dobrej Nowiny nie dopuścić do głosu. Kościół zapłaci kiedyś za to wysoką cenę.
Za chwilę powiesz... sam przecież wybrałeś...Nie można się upierać, że każdy ksiądz sam decyduje się na celibat. Człowiek powołany przez Boga do kapłaństwa nie może zignorować takiego powołania; jeśli jednak inni ludzie przyczepiają do tego celibat jako część pakietu, to w takim układzie jest on człowiekowi narzucany!!!
Chciałbym podzielić się z Wami moim świadectwem - świadectwem osoby żyjącej w przymusowym celibacie.
Często zdarza się tak, że ksiądz w swoim życiu spotyka kogoś bliskiego, kobietę. Rodzi się między nimi przyjaźń i ludzka miłość. Bo tak człowiek został stworzony i ... rozwiń całośćtakie prawo wpisał w ludzką naturę Bóg. "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu, zatem odpowiednią dla niego pomoc" (Rdz 2,18).
I zaczyna się podwójne życie, życie w hipokryzji.
Dlaczego tak jest?
Po pierwsze do takiego, życia zmusza przepis Kościoła rzymskokatolickiego. I tu nic nie możemy zmienić. Tym Kościołem rządzą ludzie w podeszłym wieku, którzy nie chcą słyszeć o jakichkolwiek zmianach. Tradycja stała się dla nich czymś ważniejszym niż człowiek. Papież naucza, że to człowiek jest drogą Kościoła. Ale jest to droga po której się depcze, utrzymując prawo, które prowadzi do frustracji; nienormalnych trudnych do opanowania zachowań. Staje się to kolebką emocjonalnych problemów, nawet schorzeń. Człowiek popada w obłudę, wewnętrzny konflikt. Kościół zapomina, że ma być nie tylko wierny Bogu, ale i człowiekowi.
Żadne argumenty nie trafiają do niewzruszonego Watykanu i nic w tej sprawie się nie zmienia i nie zmieni.
Według Biblii, Bóg nie stawia człowiekowi, aż takich wymagań, bo sam wie, co nam potrzeba - również, co do naszej płciowości. To człowiek zaczął wkładać na barki ludzi zbyt duże ciężary (patrz: faryzeizm).
Tak, więc eksponenci obowiązkowej reguły celibatu nie mogą wykazać jej "biblijności", bo Biblia niczego podobnego nie nakazuje. Byłaby to, zatem po prostu nieprawda, ze reguła musi być, bo tak napisano w Biblii. Wiec ten argument ostatecznie odpada. Nie mogą oni też twierdzić, że to jest "tradycja Koscioła od czasów Apostołów". Jest, bowiem wręcz przeciwnie: przez 10 wieków po apostołach tej reguły nie było. I dopiero w XI wieku złamano tradycje Koscioła przez wprowadzenie jej.
Po drugie do takiego życia zmusza społeczeństwo, które nie potrafi przyjąć w swoje szeregi wracających do cywila kapłanów. Nie ma dla nas litości, jesteśmy trędowaci. Najmniej tolerancyjna okazuje się rodzina a zwłaszcza matka, która nie może znieść myśli, że jej syn, z którego tak była dumna staje się "nikim". Rezygnacja z dalszej drogi kapłaństwa staje się dla rodziny kapłana największą tragedią, czymś gorszym od zbrodni. Wierzący sąsiedzi, ludzie z parafii zaczynają rozsiewać plotki, oskarżenia, pomówienia, odwracają się, wyrażając publicznie dezaprobatę, wstyd, poczucie hańby, powodują "symboliczną" śmierć, która czasami bywa gorszą od śmierci faktycznej. A wszystko to w imię Jezusa i Jego Ewangelii.
Kościołowi nie wystarczy odsunąć "upadłego" kapłana, trzeba go jeszcze napiętnować. Nie wystarczy odmówić mu wstępu do prezbiterium, trzeba mu odmówić wstępu do kościoła. Nie wystarczy fakt, że nie nosi już sutanny, nie łamie Chleba, nie spowiada, trzeba jeszcze stworzyć "atmosferę", która jemu i jego bliskim zatruje życie. Myślę że Kościół celowo to tworzy (stereotyp zdrajcy, psychicznie chorego, osoby społecznie napiętnowanej i zaszczutej) po to, by ci, którym otworzą się oczy wskutek życiowych doświadczeń lękali się podjąć decyzję i trwali mimo wszystko w tym stanie.
Chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na taki oto paradoks: Pismo św. nie łączy kapłaństwa z celibatem, czytamy u św. Pawła m.in., że "biskup, więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony" (1Tm 3,2), samo też nauczanie Kościoła mówi, wyraźnie, że celibat nie jest warunkiem koniecznym kapłaństwa. W dekrecie Presbyterorum ordinis czytamy: "Doskonała i dozgonna wstrzemięźliwość (...) nie jest wymagana jednak przez kapłaństwo z jego natury, jak to się okazuje z praktyki Kościoła pierwotnego i tradycji Kościołów wschodnich"(DK16). Dlatego też pytam, dlaczego Kościół utrzymuje nadal stwierdzenie:, „jeśli masz powołanie do kapłaństwa, to musisz mieć też powołanie do życia w celibacie". Z jednej strony stwierdza się, że celibat nie należy do istoty kapłaństwa, a z drugiej strony zmusza się do bezżeństwa powołanych do kapłaństwa.
W Kościele na wszelkie sposoby i za wszelka cenę (nawet naginania Ewangelii) próbuje się przekonać siebie i wszystkich innych do tego, że to rozwiązanie (myślę o zobowiązaniu powołanych do życia w celibacie) jest dobre i słuszne i wręcz konieczne, a w ogóle inaczej się nie da i nie powinno, jeżeli kocha się Pana Jezusa miłością oblubieńczą.
Porównanie miłości do kobiety z miłością do Kościoła to już szczyt akrobacji intelektualnych, od których kreci się w głowie. To przecież dwie rożne historie!. Można kochać kapłaństwo, kochać kobietę i kochać Kościół. Wysuwa się różne pseudoargumenty uzasadniające konieczność zobligowania do celibatu, mieszając w to ciągle Pana Jezusa i każąc Mu podpisywać się pod każdą decyzją, polityką Kościoła. To zakrawa już wręcz na grzech przeciwko Duchowi Świętemu (nadużywanie dobroci i cierpliwości Boga). Kościół zamyka się w ten sposób na szansę otwarcia no coś nowego, ja nazwałbym to mimo wszystko Dobrą Nowiną, zamyka się przed nią i mobilizuje wszystkie siły zarówno intelektualne jak i emocjonalne, by tylko jej, tej Dobrej Nowiny nie dopuścić do głosu. Kościół zapłaci kiedyś za to wysoką cenę.
Za chwilę powiesz... sam przecież wybrałeś...Nie można się upierać, że każdy ksiądz sam decyduje się na celibat. Człowiek powołany przez Boga do kapłaństwa nie może zignorować takiego powołania; jeśli jednak inni ludzie przyczepiają do tego celibat jako część pakietu, to w takim układzie jest on człowiekowi narzucany!!!
~ateusz do ~PRAWDZIWA HISTORIA ZAKONNIC z USA:
Jan Paweł II potępiał ubóstwo mas i nędzę na świecie. W czasie wszystkich
swoich podróży i na forum ONZ krytykował antykoncepcję i używanie prezerwatyw.
Z tego powodu – bardziej niż jakikolwiek przywódca państwa – może uchodzić za
współodpowiedzialnego za głód i ekspansję AIDS
Papież bronił tradycyjnego obrazu księdza, czyli mężczyzny żyjącego w celibacie. I w tym przypadku za nic miał tradycję chrześcijańską pierwszego tysiąclecia, która nie wymagała obowiązkowego celibatu od duchownych
Papież bronił tradycyjnego obrazu księdza, czyli mężczyzny żyjącego w celibacie. I w tym przypadku za nic miał tradycję chrześcijańską pierwszego tysiąclecia, która nie wymagała obowiązkowego celibatu od duchownych
~abba : Jakie to jest duchowe okaleczanie kobiety, ta
izolacja, odbieranie prawdziwego życia, jaki to ma sens ? Przecież można służyć
Bogu w zakonnym zgromadzeniu i zachować siebie. Ale nie, ciemnym ludem, schorowanym,
biednym łatwiej rządzić i siostry [przełożone to wykorzystują skazując biedne
dziewczyny na takie życie. Nie ma tu zupełnie miłości bliźniego, totalna hipokryzja!
~ja : Dlaczego państwo to toleruje? Przecież takie
bestialstwo jak pozbawianie leczenia jest wbrew prawu. Niepłacenie za prace,
odcinanie od informacji i wiele innych sztuczek kościelnych to sadystyczne
bezprawie, tolerując to państwo przeczy własnym prawom. Wygląda na to, że
bardzo często nie jesteśmy równi wobec prawa, kto poza klechą wpadł by na
pomysł, że może komuś innemu narzucać sposób życia?
~ala do ~eks: Ty nie masz racji. Jestem
nauczycielką i do mnie przyszła była uczennica, która chciała być zakonnicą. Na
początku było wspaniale, siostry miłe, uczynne. Zmieniło się, gdy przeszła
przez pierwsze śluby. Poprosiła mnie o radę. Poradziłam jej, by zrezygnowała i
szukała innej drogi, skoro na wstępie ma takie wątpliwości. Skończyła szkołę,
znalazła pracę, ma rodzinę. Tak wygląda życie w zakonie.
~DANA do ~smok: Apostazja to nic nie daje,
prócz tego, że proboszcz zawiadomi innych proboszczów w miejscu wcześniejszego
zamieszkania apostata i wtedy nawet matki taki nie pochowa na cmentarzu a tylko
pod płotem, bo już nic w Kościele nie załatwi. A przecież tak wiele zależy od
proboszcza szczególnie jak cmentarz jest kościelny a nie komunalny.
~kotłuneria : A mnie ciekawi, skąd zakonnice mają kasę na drogie
kosmetyki (kremy) i po groma im kosmetyki, a w sklepach spożywczych do koszyka
też kładą rarytasy, na które nie stać ciężko pracującego człowieka- ich
skromność to fałsz i obłuda, nie znoszę tych pasożytniczych bab!!
~Lina : Jako nastolatka jeździłam na rekolekcje zamknięte
do jednego z klasztorów na terenie Krakowa. Siostry robiły wszystko żeby tylko
pokazać nam jak wspaniałe życie czeka nas za murami klasztoru. Jednak mój
wrodzony zmysł obserwacji często pozwalał mi wyłapać sytuacje, które zakłócały
tan obraz np. wielka awantura między siostrami o pół kromki chleba itp. Byłam
na tych rekolekcjach 3 razy, pomiędzy rekolekcjami dostawałam ciągle listy,
kartki, zaproszenia................... I wszystko nagle się urwało gdy zaszłam
w ciąże. Cisza, zero listów, zero kartek przestałam być dla zakonu atrakcyjna.
~pis= klęcznik kleru : Reasumując, kościół to aparat ucisku,
ubezwłasnowolnienia, otumaniania i kradzieży pieniędzy. To jest najbardziej
typowa sekta religijna, gdyby nie było indoktrynacji od dziecka, to dorosły nie
dałby sobie wcisnąć takich bredni. Tu chodzi tylko o wielkie pieniądze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz