Translate

niedziela, 21 lutego 2016

Ciężar welonów - Komentarze...296




Ciężar welonów [WYWIAD]
Emilia Padoł Dziennikarka Onetu

Jeśli siostra jest już po 40. roku życia, a jej rodzina nie żyje, to prawdopodobnie nie ma nikogo, kto mógłby ją wesprzeć, bo będąc w zakonie, nie mogła podtrzymywać zewnętrznych więzi. Dlatego w pewnym wieku często już się nie odchodzi, bo nie ma dokąd pójść – mówi w rozmowie z Emilią Padoł Marta Abramowicz, autorka książki "Zakonnice odchodzą po cichu". Jej portrety kobiet, które opuściły zgromadzenia, pokazują ogromny, skrywany pod zakonnym welonem, dramat nierozumianych i marginalizowanych.

 "Zakonnice odchodzą po cichu"

Emilia Padoł/Onet: Bohaterki Pani książki to nie są osoby, do których było łatwo dotrzeć, które bez większych oporów dały się namówić na rozmowę. One na temat swojej przeszłości milczały, nawet przed najbliższymi. Jak udało się Pani zebrać ich historie?

Marta Abramowicz*: Od dłuższego czasu zastanawiało mnie, dlaczego mamy tylu byłych księży, którzy głośno mówią o swoim odejściu z Kościoła, żegnają się z parafianami z ambony, są zapraszani do mediów, piszą książki, a zupełnie nie widać byłych zakonnic. Podobnie, znając księży o orientacji homoseksualnej, zaczęłam się zastanawiać, czy są takie zakonnice. Postanowiłam je odnaleźć i napisać o nich reportaż. Tak poznałam Joannę i Magdalenę, które zakochały się w sobie w zakonie, uciekły z niego i od 16 lat żyją razem. Ich historia kompletnie mnie urzekła. Mieszkają w małym nadmorskim miasteczku, przygarniają bezdomne zwierzęta, mają 10 kotów i 3 stare psy, działają w Amnesty International, protestują przeciw wojnie w Syrii, piszą listy w obronie więźniów sumienia, są też wolontariuszkami niebieskiego patrolu WWF – siedzą z fokami na plaży i pilnują ich spokoju, do czasu, aż te będą mogły wrócić do morza.

Mój reportaż przeczytała Hanna Krall, u której byłam na seminarium reporterskim. Powiedziała: "proszę pisać dalej". Wtedy pomyślałam o książce. Nie wiedziałam wówczas wiele o życiu zakonnic, więc nie miałam świadomości, że dotarcie do bohaterek będzie tak trudne. Napisałam łącznie kilkaset maili do osób znanych i nieznanych. Pytałam każdą napotkaną osobę, czy zna byłą zakonnicę. Nawet kiedy ktoś mówił "tak", nie oznaczało to sukcesu, bo rzadko godziły się na rozmowę. Z dwóch powodów: odejście z zakonu było dla nich zbyt trudnym doświadczeniem lub obawiały się, że szukam sensacji. W końcu udało mi się odnaleźć 20 byłych sióstr. Jeździłam po całej Polsce, żeby porozmawiać z każdą z nich.

Wiele z Pani bohaterek powie: "zakon to sekta", "pranie mózgu". Nowicjuszki trafiają do zgromadzeń jako bardzo młode dziewczyny, często po prostu niedojrzałe, co jest oczywiście zupełnie naturalne w ich wieku. Czy nie dzieje się tak, że mylą one powołanie z innymi emocjami, potrzebami, a zakony to wykorzystują?

Nie jestem specjalistką w kwestii powołania, ale mogę powiedzieć, że wszystkie moje bohaterki były wierzące. Jedna z nich, Izabela, mówiła, że poszła do zakonu dla Chrystusa – to była jej jedyna motywacja, do końca. Pozostałe siostry też były wierzące, ale często wskazywały także na chęć zrobienia czegoś dobrego dla innych. Dlatego wybierały zakony czynne, a nie kontemplacyjne, zamknięte.

Oczywiście do zakonu idą bardzo młode dziewczyny – 18-letnie, kiedyś nawet 16-letnie – większość bohaterek pochodziła z małych miejscowości, szła do zakonu od razu po szkole, niewiele wiedząc o świecie, ale przypomnijmy sobie siebie w tym wieku – czy my wtedy podejmowaliśmy dojrzałe decyzje? Młodość ma swoje prawa.

Do tego część sióstr mówiła mi o tzw. powołaniówce. Żeby zachęcić jak najwięcej młodych dziewcząt do wstąpienia do klasztoru, wytwarza się szczególną atmosferę i pokazuje, że zakon to najlepszy sposób na życie. Wyolbrzymia się pozytywy, nie mówi o trudnościach. Siostry grają na gitarze, są miłe, uśmiechnięte, podają najlepsze jedzenie. Jedna z bohaterek opowiadała mi, że sama tak łowiła kandydatki, bo zgromadzenie chciało mieć dużo powołań. I że kiedy młoda dziewczyna powie, że się zastanawia, to siostry mają do skutku pisać do niej maile, telefonować, zapraszać – nie wypuszczać. Trudno się dziwić, że dziś mówi, że zakony działają jak sekty.

Czy byłe siostry zakonne potrafią jeszcze wierzyć?

Wyjście z zakonu dla wszystkich bohaterek oznaczało całkowitą zmianę dotychczasowego życia. Większość pozostała wierząca, choć ich wiara ma różne odcienie. Nie wierzą jednak w Kościół, uważają, że jako instytucja jest daleki od myśli Chrystusa.

Co ciekawe, część z nich to katechetki. I wszystkie powiedziały mi, że religia powinna zostać wyprowadzona ze szkół, że powinny na nią chodzić tylko chętne osoby, nawet jeśli byłoby ich mniej.

Zakonnice są zupełnie niesamodzielne finansowo. Jakie to ma dla nich konsekwencje?

Siostry nie mogą mieć żadnych pieniędzy. Tak są rozumiane śluby ubóstwa. Zakonnicy i księża jednak tak nie myślą – prawie wszyscy dysponują drobnymi kwotami na własne potrzeby. Podobnie jest z komórkami. Dzisiaj chyba wszyscy księża je mają. Siostry – nie. Część zakonów żeńskich dopuszcza posiadanie telefonów, ale siostry mają telefony na kartę i niedoładowane konta, więc nie mogą dzwonić.

Zakonnice opowiadały mi o tym, że nie mogły sobie nawet kupić gumki do włosów, żeby je związać, kiedy spadał im welon. O wszystko musiały prosić: majtki, podpaski, o zgodę na umycie głowy. Wiele sióstr słyszało, że w ramach oszczędności nie należy się myć zbyt często. Niektórych zakonów nie ogrzewa się też regularnie zimą.

W czasie lektury Pani książki uderzyło mnie, że siostry, będące tak mocno dyskryminowaną w Kościele grupą, robią sobie wzajemnie ogromną krzywdę. Solidarność kobieca w zakonie – przynajmniej w tym pionie hierarchicznym, bo być może zakonnice na tych samych poziomach jeszcze się wspierają – chyba zupełnie nie działa. Zmuszanie swoich podwładnych do wielogodzinnej, ciężkiej pracy, wymuszanie skomplikowanych technik mycia toalet, zabranianie prania habitów częściej niż dwa razy do roku – i to tylko ręcznie…

To ostatnie akurat po części wnika z tego, że starsze siostry przełożone obawiają się nowości takich jak pralka, co bywa naturalne. Tyle że one mają władzę absolutną – ich trudności odbijają się na życiu zakonnic. Dlaczego tak się dzieje? W zasadzie nie ma opracowań dotyczących życia sióstr zakonnych w drugiej połowie XX wieku. Więcej wiemy o zakonnicach w średniowieczu dzięki książkom Małgorzaty Borkowskiej.

Oczywiście matki generalne są odpowiedzialne za to, jak kształtują swoje zgromadzenia. Jednak z drugiej strony jestem daleka od przypisywania im całkowitej winy, bo one pozostają jednak ofiarami patriarchalnego systemu Kościoła. Nie mogą same podjąć żadnej wiążącej decyzji, bo kobieta w Kościele nie podejmuje takich decyzji. Kiedy Sobór Watykański II dokonywał rewolucji w życiu zakonów, nie zaproszono tam sióstr, choć stanowiły one wtedy 80 proc. całej społeczności zakonnej na świecie. Dotąd jest ich o 500 tys. więcej niż braci i księży zakonnych.

Jednak problem jest szerszy i nie wiem, czym wytłumaczyć fakt, że polskie zakonnice żyją jak w latach 50., choć siostry na Zachodzie i zakonnicy w Polsce przeszli tę posoborową rewolucję. Zakonnice w innych krajach próbują coś zmieniać. Te amerykańskie obrały kurs nie do końca zgodny z oczekiwaniami Kościoła, poparły Obama Care, czyli bezpłatną opiekę zdrowotną dla najbiedniejszych, walczą o prawa kobiet, nie potępiają aborcji (choć oczywiście nie opowiadają się za nią), ani związków homoseksualnych, bo starają się rozumieć ludzi. Za tę niezależność i niepokorność wysłano do nich kilka wizytacji z Watykanu i nałożono "kuratora" – biskupa, który kontroluje to, co dzieje się w zgromadzeniach żeńskich w USA.

 

"Zakonnice to współczesne niewolnice" – to zdanie pada z ust jednego z  dominikanów, z którymi Pani rozmawia. Oni akurat mają świadomość nie tylko tego, że siostry są na samym dole kościelnej hierarchii, ale też tego, że zakonnice są przez księży źle traktowane, często muszą im usługiwać.
  
Ten problem jest bardzo duży. Nawet siostry, które niewiele mówią o swoim życiu i trudnościach, przyznają, że są traktowane przez księży bardzo źle. Już pod koniec lat 90. ukazał się w miesięczniku "W drodze" wywiad z siostrą Celestyną Giertych, wikarią generalną felicjanek pt. "Bóg nie chce, żebyśmy były wycieraczkami". Miała na myśli właśnie to, że Bóg nie chce, żeby księża tak je traktowali. Dominikanie i inni zakonnicy, z którymi rozmawiałam, mówili, że często na kapelanów zakonnych są wyznaczani ludzie, którzy "są bardzo zaplątani". Wielu księży nie chce służyć siostrom, bo czują się bezradni, nie wiedzą, jak im pomóc.

W pewnym momencie przychodzi przyzwyczajenie: każdy przywyka do nierównego traktowania i siostra, i ojciec. Stąd może ta paralela z niewolnictwem? Bo niewolnicy też, nie znając innego świata, nie potrafili sobie wyobrazić wolności. Czasem siostry same zaczynają prześcigać się w usługiwaniu księżom, a ci, nawet gdy początkowo tego nie oczekują, po pewnym czasie się przyzwyczajają. I zawsze ksiądz kapelan, który mieszka obok zakonnic, dostaje lepsze jedzenie, które się mu donosi, bo on nawet nie je z siostrami. I oczywiście sprząta mu się jego mieszkanie.

I prasuje skarpetki w kancik, o czym też można przeczytać w Pani książce. Podobnie jak o pewnym absurdzie, którego ofiarą padają siostry. Bo jeżeli w oczach księży kobieta to przede wszystkim matka i strażniczka domowego ogniska, to zakonnice już na starcie są na straconej pozycji.

Dominikanie mówią, że faktycznie większość zwykłych księży prawdopodobnie ma z tym problem, choć Kościół oficjalnie uważa, że siostry realizują się w duchowym macierzyństwie. Siostry zajmują się sprzątaniem, ustrajaniem ołtarza, podczas gdy same mogłyby poprowadzić duszpasterstwo akademickie, uczyć w seminariach. Na świecie jest zupełnie inaczej. Siostra Anna, Polka, mistrzyni postulatu we francuskim zgromadzeniu Matki Bożej z Syjonu, gdy ją spotykam, wraca z wykładu o judaizmie, który prowadziła dla dominikanów. I nie nosi habitu.

"Poskromić też dążenie do nauki i nabywania wiedzy" – takie słowa kreśli jedna z bohaterek książki, Dorota, która prowadzi notatki na wzór "Dzienniczka" św. Faustyny. Polskie siostry funkcjonują bez elementarnej wiedzy o człowieku, nie mając pojęcia o psychologii. Żyją w znacznie większej niewiedzy niż zakonnicy?

Tak. I bardzo zaskoczyły mnie słowa siostry Jolanty Olech, która niedawno w wywiadzie powiedziała, że teraz siostry mogą się już bardziej kształcić. Moje bohaterki opowiadały mi, że dążenie do wykształcenia było w ich zgromadzeniach uznawane za grzech pychy. Siostra Olech jest urszulanką, a to jeden z najbardziej wykształconych zakonów, taki żeński odpowiednik jezuitów. Więc może u nich jest inaczej?

Jeżeli zgromadzenie potrzebuje kogoś z konkretnym wykształceniem np. do prowadzenia jakiejś placówki, to oczywiście wysyła którąś z sióstr na studia czy szkolenie. Tylko często wbrew jej woli. Wiele zakonnic powiedziało mi: "im bardziej czegoś nie chcesz, tym większa pewność, że to dostaniesz". Nie będziesz chciała pracować z dziećmi – wyślą cię do pracy z dziećmi, nienawidzisz gotowania – trafisz do kuchni, uwielbiasz gotować – wyślą cię na kurs prawa jazdy itd. To ciekawe, bo Ewangelia zachęca do rozwijania talentów, a nie ich marnowania.

 Marta Abramowicz

Siostry są też zaniedbane zdrowotnie. Największym problemem są wizyty u ginekologa?

Ginekolog jest oczywiście najbardziej podejrzany, ale siostry w ogóle nie mogą pójść do lekarza, chyba że dzieje się coś tragicznego. Wiele oczywiście zależy od mądrości przełożonej, bo to ona podejmuje decyzję, ale w przypadku moich bohaterek problemy były poważne i nie dostawały zgody. Jedna siostra nocami zwijała się z bólu w łazience, wreszcie wezwano karetkę. Część zakonnic cierpi na choroby psychosomatyczne takie jak astma, ale to wciąż są choroby – wymagają diagnozy i leczenia. Nie może być tak, że jest jeden lekarz, wskazany przez przełożoną, który do diagnozy używa wahadełka! Zakonnice umierały na raka szyjki macicy, bo nie mogły pójść do ginekologa. Idea badań profilaktycznych w zakonach nie istnieje, bo jeśli nic ci nie jest, to po co masz iść do lekarza?

A przecież siostry bardzo ciężko pracują, także fizycznie, część z nich ma problemy z kręgosłupem, inne z kolanami. Niektóre opowiadały, że nie miały ubezpieczenia – ani zdrowotnego, ani ZUS-owskiego, o czym dowiadywały się dopiero po odejściu z zakonu.

Zakonnicy, z którymi Pani rozmawia, mówią, że być może to, jak wygląda życie sióstr, jaką tworzą atmosferę, tłumaczy ich płeć biologiczna. Jest sens przykładać taką miarę, mówić o biologii? Czy może jednak powinniśmy skupić się na kulturze?

Faktyczne, część ojców, tych ze starszego pokolenia, tak mówi. Nie wiem, jak można myśleć, że biologicznie ktoś jest predestynowany do sprzątania. To zdecydowanie jest kwestia kultury, władzy i możności podejmowania decyzji.

Kościół od połowy średniowiecza uważał, że kobieta powinna być tylko za klauzurą albo mieć męża, że nie może samodzielnie funkcjonować. Aż do początku XX wieku stał na stanowisku, że kobiety nie mogą się kształcić. Niebezpieczne miało być nawet posyłanie dziewczynek do szkoły elementarnej i uczenie ich czytania i pisania – bo mogły się potem zajmować czytaniem romansów i kreśleniem romantycznych listów. Pierwsze kobiety poszły na Uniwersytet Jagielloński pod koniec XIX wieku. Nikt na nie tam nie czekał, same sobie to wywalczyły. Podobnie jak każdy kolejny stopień naukowy.

To wszystko miało wpływ na sytuację zakonnic i pokutuje do dzisiaj. W Polsce wciąż uważa się, że lepiej, żeby kobieta siedziała w domu z dziećmi, niż żeby pracowała i razem z mężem podzieliła się obowiązkami wychowawczymi. Kobieta ma zajmować się sprzątaniem, gotowaniem i opieką, ewentualnie jeszcze ustrajaniem domu. Czyli dokładnie tym, czym zajmują się dziś zakonnice. A przecież zakony, które powstawały w XIX wieku, były zakładane przez ówczesne feministki, kobiety niezależne, które chciały swoją pracą odpowiedzieć na problemy epoki – często działały wbrew woli księży i biskupów, którzy nie wyobrażali sobie ich samodzielności. A dziś ten duch, te wartości, którymi kierowały się założycielki – pierwsze matki generalne, gdzieś zaginęły.

Mam też wrażenie, że Kościół i księża po prostu boją się sióstr zakonnych, tak jak boją się i nie rozumieją kobiet.

Seminarzyści i księża rzadko mają kontakt z kobietami, dlatego często operują stereotypami. Odczuwają przed nimi lęk, bo po prostu ich nie znają. Profesor Baniak, który bada duchownych, podaje, że – ponad 60 proc. księży nie przestrzega celibatu. Do tego część z nich uważa, że uprawiając seks z kobietą, nie grzeszy. Zasady interpretują na swoją korzyść – że w celibacie chodzi tylko o to, żeby nie być w związku. Czyli znowu kobiety są traktowane instrumentalnie.

Jak siostry odchodzą z zakonów? Jak trudny jest dla nich powrót do własnej cielesności, która przecież jest w zakonie redukowana?

Jeden z zakonników opowiadał mi o grupie sióstr, która miała pójść do szpitala psychiatrycznego na wizytację i poproszono je, żeby nie przychodziły w habitach. Dla nich to był ogromny problem, nie potrafiły zdjąć nawet na chwilę swojego stroju – tak mocno zrósł się on z ich tożsamością. Więc samo przywdzianie cywilnych ubrań, które zresztą muszą pożyczyć, bo zazwyczaj nie mają własnych – może poza jakimś T-shirtem czy butami – jest trudne. Jeśli siostra jest już po 40. roku życia, a jej rodzina nie żyje, to prawdopodobnie nie ma nikogo, kto mógłby ją wesprzeć, bo będąc w zakonie, nie mogła podtrzymywać zewnętrznych więzi. Dlatego w pewnym wieku często już się nie odchodzi, bo nie ma dokąd pójść.

Siostry odchodzą dlatego, że przestają widzieć sens. A jeśli na skutek tego dostały depresji, zdarza się, że są wyrzucane. Czasem zakon pozbywa się ich też z innych powodów. Izabela chciała przestrzegać wszystkich reguł, nie zgadzała się na drobne kłamstwa życia codziennego, napominała inne siostry, nawet przełożone. Miała też ogromne sukcesy w pracy z młodzieżą – nie chcieli wyjść z jej rekolekcji. Z czasem dostała bóli w dłoniach i stopach. Dla sióstr było to podejrzane i powiedziały jej po 9 latach, tuż przed ślubami wieczystymi: siostra nie ma powołania i musi odejść.

Odchodzące siostry muszą zdobyć środki na swoje utrzymanie, gdzieś zamieszkać. Nie mają garnka, talerza, ręcznika. Jedna z byłych zakonnic przez pół roku jadła chińskie zupki. Jeśli mają pomoc rodziny – jest im łatwiej. Jeśli nie, to jadą np. do Niemiec, opiekować się chorymi czy niepełnosprawnymi. Są przyzwyczajone do ciężkiej pracy. Jeśli decydują się pozostać w okolicy, z której pochodzą, żyją bardzo biednie. Gdy są młodsze, idą na studia, myślą o tym, co chciałyby robić. Jak Dorota, która mimo tego, że przeszła załamanie i depresję, skończyła pielęgniarstwo, teraz ma dziecko, pracuje, spłaca kredyt na mieszkanie.

Często nie mówią nikomu, że są byłymi zakonnicami, bo obawiają się braku zrozumienia. Ludzie wolą myśleć, że siostra odeszła z zakonu, bo miała romans z księdzem. Nie dziwię się, że na ogół milczą.

Marzy mi się, żeby ta książka pomogła innym zrozumieć byłe zakonnice. Chciałabym też, żeby siostry, które wahają się, czy odejść, zobaczyły, że jest inne życie. Że są osoby, które przeżywają to co one. Nie mam ambicji zmiany Kościoła, myślę, że moja książeczka może nawet zostać nieprzeczytana, ale zależy mi, żeby ludzie zobaczyli, że byłe zakonnice są wśród nas. I że warto do nich zagadać.

 Okładka książki

* Marta Abramowicz (1978) – dziennikarka, badaczka, psycholożka. Reportażu uczyła się pod okiem Hanny Krall. Napisała wiele tekstów lekkich, gazetowych i sporo poważniejszych, naukowych, w tym kilka książek. Robi badania społeczne, najczęściej o ludziach, którym trudniej się odnaleźć. Zawsze najbliżsi jej byli wykluczeni, więc od lat z różnymi organizacjami pozarządowymi szuka sposobów na zmianę świata. Strona internetowa: martaabramowicz.pl


KOMENTARZE:

~irka : Miałam okazję rozmawiać tylko z 2-ma zakonnicami, które do dzisiejszego są w klasztorze. Chętnie by odeszły, ale nie mają żadnego zaplecza finansowego a ich rodziny nie chcą słyszeć o ich powrocie do domu. Przecież to wstyd. Wiem, że mają bardzo ciężką pracę, nie są faworytkami Matki Przełożonej. Faworytkom żyje się lepiej, mają lżejszą pracę, dostają więcej pieniędzy na swoje wydatki i mają więcej wolnego czasu dla siebie. W klasztorze znęcanie się psychiczne jest normą.
Dziewczyny - nim wybierzecie tę drogę, to się zastanówcie. Lepiej żyć w "cywilu" jako singelka.

~-pol- : Najważniejsze jest to, po co te zakony. Czy Jezus o nich mówił? Powstawały jakieś Wizytki, Urszulanki, itp. tak jak obecnie partie polityczne. Jakaś tam cwana zakonnica chciała mieć własny zakon, miała poparcie i zakładała nowy zakon. Pamiętam to był chyba rok 1950, chciała iść do zakonu dziewczyna, ale jej nie przyjęli, bo musiała mieć posag i go wnieść do zakonu. Okoliczni sąsiedzi się składali i poszła wtedy jak zebrali odpowiednią sumę. Tak wyglądają te zakony, które powinno się rozwiązać i zabronić ich działalności. Męskie również, bo to patologia.

~PRAWDZIWA HISTORIA ZAKONNIC z USA : Mieszkam na stale w USA i mam w dalszej rodzinie Amerykankę-zakonnicę. Była wraz z innymi u JPII, aby walczyć o swoje prawa, niestety JPII trzymał swoja twarz przykryta dłońmi i słuchał bez jednego słowa i wzajemnego porozumienia. Zakonnice NIE WSKÓRAŁY ZUPEŁNIE NIC!!! Ale to.........Amerykanki i tak łatwo pozbyć się nie dały. Odwróciły się zupełnie od KK i żyją swoim życiem. Są to zasobne i wykształcone kobiety i nie dają się tak naprawdę poniżać. Próbowały, ale..... W sumie przegrał KONSERWATYWNY KOŚCIÓŁ! JPII był w sile wieku i one liczyły na Jego humanizm! I się przeliczyły..

~pusiak : Mieszkałam podczas studiów u zakonnic w Krakowie przy ulicy Pędzichów. Na początku wszystko było piękne. Zadbana bursa, miła siostra prowadząca bursę, piękny ogród i kot bez ogona, którego dokarmiałyśmy. Na początku był wywiad, gdzie i co studiuję, czy jestem wierząca. Po około miesiąca wszystko się zmieniło. Byłyśmy zmuszone do chodzenia na wszelkie rekolekcje, modlitwy lub spotkania. Tematem tych spotkań były przede wszystkim relacje damsko-męskie, traktujące chłopców jako szkodników, którzy są niepohamowani seksualnie lub zasadzki współczesnego świata. Teraz wiem, że było to celowe ze względu na brak powołań wśród młodych dziewczyn. Otrzymywałyśmy specjalne broszurki dotyczące życia w nowicjacie. Byłyśmy karane za wizyty znajomych nawet w części wspólnej tzw. salonie. Hierarchia w zakonie wygląda następująco: po 30 roku życia liczy się każde "wyższe" stanowisko. Najcięższą pracę wykonują nowicjuszki. Pomieszkałam pół roku i się wyprowadziłam.

~Polli : Przeczytałam artykuł i przypomniało mi się jak będąc dzieckiem jeździłam do babci na wakacje, a obok w domu mieszkały zakonnice. I do dziś się zastanawiam, dlaczego ksiądz kończył odprawiać mszę przebierał się ( plebania i kościół były na przeciwko domu babci to widziałam doskonale) i jechał gdzieś sobie autem, a zakonnice w lecie w upale ubrane od stóp do głów kopały w ogródku. I dziś trzydzieści parę lat później wciąż tego nie wiem... To jest ogromna dyskryminacja i niestety w przypadku kobiet katolicyzm niczym nie różni się od islamu. Tylko tam jest to jeszcze bardziej radykalne. Kobieta/zakonnica = sługa, a mężczyzna /ksiądz = pan...

~Za chwilę powiesz...sam przecież wybrałeś...Nie można się upierać, że każdy ksiądz sam decyduje się do ~ CAŁA PRAWDA O KOŚCIELE !!! PRZECZYTAJ KONIECZNIE !!!: Dlaczego muszę żyć w hipokryzji?

Chciałbym podzielić się z Wami moim świadectwem - świadectwem osoby żyjącej w przymusowym celibacie.

Często zdarza się tak, że ksiądz w swoim życiu spotyka kogoś bliskiego, kobietę. Rodzi się między nimi przyjaźń i ludzka miłość. Bo tak człowiek został stworzony i ... rozwiń całośćtakie prawo wpisał w ludzką naturę Bóg. "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu, zatem odpowiednią dla niego pomoc" (Rdz 2,18).
I zaczyna się podwójne życie, życie w hipokryzji.

Dlaczego tak jest?

Po pierwsze do takiego, życia zmusza przepis Kościoła rzymskokatolickiego. I tu nic nie możemy zmienić. Tym Kościołem rządzą ludzie w podeszłym wieku, którzy nie chcą słyszeć o jakichkolwiek zmianach. Tradycja stała się dla nich czymś ważniejszym niż człowiek. Papież naucza, że to człowiek jest drogą Kościoła. Ale jest to droga po której się depcze, utrzymując prawo, które prowadzi do frustracji; nienormalnych trudnych do opanowania zachowań. Staje się to kolebką emocjonalnych problemów, nawet schorzeń. Człowiek popada w obłudę, wewnętrzny konflikt. Kościół zapomina, że ma być nie tylko wierny Bogu, ale i człowiekowi.
Żadne argumenty nie trafiają do niewzruszonego Watykanu i nic w tej sprawie się nie zmienia i nie zmieni.
Według Biblii, Bóg nie stawia człowiekowi, aż takich wymagań, bo sam wie, co nam potrzeba - również, co do naszej płciowości. To człowiek zaczął wkładać na barki ludzi zbyt duże ciężary (patrz: faryzeizm).
Tak, więc eksponenci obowiązkowej reguły celibatu nie mogą wykazać jej "biblijności", bo Biblia niczego podobnego nie nakazuje. Byłaby to, zatem po prostu nieprawda, ze reguła musi być, bo tak napisano w Biblii. Wiec ten argument ostatecznie odpada. Nie mogą oni też twierdzić, że to jest "tradycja Koscioła od czasów Apostołów". Jest, bowiem wręcz przeciwnie: przez 10 wieków po apostołach tej reguły nie było. I dopiero w XI wieku złamano tradycje Koscioła przez wprowadzenie jej.

Po drugie do takiego życia zmusza społeczeństwo, które nie potrafi przyjąć w swoje szeregi wracających do cywila kapłanów. Nie ma dla nas litości, jesteśmy trędowaci. Najmniej tolerancyjna okazuje się rodzina a zwłaszcza matka, która nie może znieść myśli, że jej syn, z którego tak była dumna staje się "nikim". Rezygnacja z dalszej drogi kapłaństwa staje się dla rodziny kapłana największą tragedią, czymś gorszym od zbrodni. Wierzący sąsiedzi, ludzie z parafii zaczynają rozsiewać plotki, oskarżenia, pomówienia, odwracają się, wyrażając publicznie dezaprobatę, wstyd, poczucie hańby, powodują "symboliczną" śmierć, która czasami bywa gorszą od śmierci faktycznej. A wszystko to w imię Jezusa i Jego Ewangelii.
Kościołowi nie wystarczy odsunąć "upadłego" kapłana, trzeba go jeszcze napiętnować. Nie wystarczy odmówić mu wstępu do prezbiterium, trzeba mu odmówić wstępu do kościoła. Nie wystarczy fakt, że nie nosi już sutanny, nie łamie Chleba, nie spowiada, trzeba jeszcze stworzyć "atmosferę", która jemu i jego bliskim zatruje życie. Myślę że Kościół celowo to tworzy (stereotyp zdrajcy, psychicznie chorego, osoby społecznie napiętnowanej i zaszczutej) po to, by ci, którym otworzą się oczy wskutek życiowych doświadczeń lękali się podjąć decyzję i trwali mimo wszystko w tym stanie.




Chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na taki oto paradoks: Pismo św. nie łączy kapłaństwa z celibatem, czytamy u św. Pawła m.in., że "biskup, więc powinien być nienaganny, mąż jednej żony" (1Tm 3,2), samo też nauczanie Kościoła mówi, wyraźnie, że celibat nie jest warunkiem koniecznym kapłaństwa. W dekrecie Presbyterorum ordinis czytamy: "Doskonała i dozgonna wstrzemięźliwość (...) nie jest wymagana jednak przez kapłaństwo z jego natury, jak to się okazuje z praktyki Kościoła pierwotnego i tradycji Kościołów wschodnich"(DK16). Dlatego też pytam, dlaczego Kościół utrzymuje nadal stwierdzenie:, „jeśli masz powołanie do kapłaństwa, to musisz mieć też powołanie do życia w celibacie". Z jednej strony stwierdza się, że celibat nie należy do istoty kapłaństwa, a z drugiej strony zmusza się do bezżeństwa powołanych do kapłaństwa.
W Kościele na wszelkie sposoby i za wszelka cenę (nawet naginania Ewangelii) próbuje się przekonać siebie i wszystkich innych do tego, że to rozwiązanie (myślę o zobowiązaniu powołanych do życia w celibacie) jest dobre i słuszne i wręcz konieczne, a w ogóle inaczej się nie da i nie powinno, jeżeli kocha się Pana Jezusa miłością oblubieńczą.
Porównanie miłości do kobiety z miłością do Kościoła to już szczyt akrobacji intelektualnych, od których kreci się w głowie. To przecież dwie rożne historie!. Można kochać kapłaństwo, kochać kobietę i kochać Kościół. Wysuwa się różne pseudoargumenty uzasadniające konieczność zobligowania do celibatu, mieszając w to ciągle Pana Jezusa i każąc Mu podpisywać się pod każdą decyzją, polityką Kościoła. To zakrawa już wręcz na grzech przeciwko Duchowi Świętemu (nadużywanie dobroci i cierpliwości Boga). Kościół zamyka się w ten sposób na szansę otwarcia no coś nowego, ja nazwałbym to mimo wszystko Dobrą Nowiną, zamyka się przed nią i mobilizuje wszystkie siły zarówno intelektualne jak i emocjonalne, by tylko jej, tej Dobrej Nowiny nie dopuścić do głosu. Kościół zapłaci kiedyś za to wysoką cenę.

Za chwilę powiesz... sam przecież wybrałeś...Nie można się upierać, że każdy ksiądz sam decyduje się na celibat. Człowiek powołany przez Boga do kapłaństwa nie może zignorować takiego powołania; jeśli jednak inni ludzie przyczepiają do tego celibat jako część pakietu, to w takim układzie jest on człowiekowi narzucany!!! 

~DANA do ~te,: Oto obrazek z życia wzięty: Idę sobie raz obok kościoła i oczom nie dowierzam... Dwie kobiety wątłe dźwigają jakieś drewna, krzyże o wielkości dwóch ludzi a obok nasz proboszcz z brewiarzem w dłoni. Im mało krzyże nie popękają a ten stoi i rozkazuje gdzie, co wnieść - to był jakiś stelaż pod ołtarz, czy coś podobnego. Tak popatrzyłam na tego byka i sobie pomyślałam....Jakbym Cię tak złapała za tą koloratkę, jakbym rozkołowała i walnęła o ten kościół święty... To by Ci ta kapiryndka z lotkami spadła z łepetyny.

~ateusz do ~PRAWDZIWA HISTORIA ZAKONNIC z USA: Jan Paweł II potępiał ubóstwo mas i nędzę na świecie. W czasie wszystkich swoich podróży i na forum ONZ krytykował antykoncepcję i używanie prezerwatyw. Z tego powodu – bardziej niż jakikolwiek przywódca państwa – może uchodzić za współodpowiedzialnego za głód i ekspansję AIDS
Papież bronił tradycyjnego obrazu księdza, czyli mężczyzny żyjącego w celibacie. I w tym przypadku za nic miał tradycję chrześcijańską pierwszego tysiąclecia, która nie wymagała obowiązkowego celibatu od duchownych

~abba : Jakie to jest duchowe okaleczanie kobiety, ta izolacja, odbieranie prawdziwego życia, jaki to ma sens ? Przecież można służyć Bogu w zakonnym zgromadzeniu i zachować siebie. Ale nie, ciemnym ludem, schorowanym, biednym łatwiej rządzić i siostry [przełożone to wykorzystują skazując biedne dziewczyny na takie życie. Nie ma tu zupełnie miłości bliźniego, totalna hipokryzja!

~ja : Dlaczego państwo to toleruje? Przecież takie bestialstwo jak pozbawianie leczenia jest wbrew prawu. Niepłacenie za prace, odcinanie od informacji i wiele innych sztuczek kościelnych to sadystyczne bezprawie, tolerując to państwo przeczy własnym prawom. Wygląda na to, że bardzo często nie jesteśmy równi wobec prawa, kto poza klechą wpadł by na pomysł, że może komuś innemu narzucać sposób życia?

~ala do ~eks: Ty nie masz racji. Jestem nauczycielką i do mnie przyszła była uczennica, która chciała być zakonnicą. Na początku było wspaniale, siostry miłe, uczynne. Zmieniło się, gdy przeszła przez pierwsze śluby. Poprosiła mnie o radę. Poradziłam jej, by zrezygnowała i szukała innej drogi, skoro na wstępie ma takie wątpliwości. Skończyła szkołę, znalazła pracę, ma rodzinę. Tak wygląda życie w zakonie.

~King : To jest sekta, powinni to zdelegalizować. Mamy XXI wiek, w TV straszą nas Muzułmanami, a pod naszymi domami, w Polsce mają miejsce takie enklawy zacofania, gdzie krzywdzi się kobiety. Rozumiem, że mamy konkordat, że kościół ma swoją podmiotowość i niezależność, ale tak nie można - naprawdę. Moim zdaniem trzeba prześwietlić sytuację w każdym z zakonów kobiecych i męskich. Audyt, stan sanitarny, stan psychiczny przełożonych, przepływy pieniężne, itd. Jeśli nie wpuszczą do środka - wyważyć drzwi. Jeśli będą stawiać opór - wysłać k**a GROM.

~DANA do ~smok: Apostazja to nic nie daje, prócz tego, że proboszcz zawiadomi innych proboszczów w miejscu wcześniejszego zamieszkania apostata i wtedy nawet matki taki nie pochowa na cmentarzu a tylko pod płotem, bo już nic w Kościele nie załatwi. A przecież tak wiele zależy od proboszcza szczególnie jak cmentarz jest kościelny a nie komunalny.

~Etyk do ~ela: Są ludzie i ludziska i różne charaktery a szczególnie ŚRODOWISKO, z jakiego się wyszło. Ja akurat wierzę, że tak było, jak opisała autorka w książce. Bo do zakonów i na księży idą przeważnie ludzie ze wsi i dla takich bycie w zakonie jest szczytem osiągnięcia życiowego. Dlatego godzą się na warunki takie, jakie tam, panuja, choćby były jak najgorsze.

~kotłuneria : A mnie ciekawi, skąd zakonnice mają kasę na drogie kosmetyki (kremy) i po groma im kosmetyki, a w sklepach spożywczych do koszyka też kładą rarytasy, na które nie stać ciężko pracującego człowieka- ich skromność to fałsz i obłuda, nie znoszę tych pasożytniczych bab!!

~Lina : Jako nastolatka jeździłam na rekolekcje zamknięte do jednego z klasztorów na terenie Krakowa. Siostry robiły wszystko żeby tylko pokazać nam jak wspaniałe życie czeka nas za murami klasztoru. Jednak mój wrodzony zmysł obserwacji często pozwalał mi wyłapać sytuacje, które zakłócały tan obraz np. wielka awantura między siostrami o pół kromki chleba itp. Byłam na tych rekolekcjach 3 razy, pomiędzy rekolekcjami dostawałam ciągle listy, kartki, zaproszenia................... I wszystko nagle się urwało gdy zaszłam w ciąże. Cisza, zero listów, zero kartek przestałam być dla zakonu atrakcyjna.

~Katolik ale tylko w papierach : Koleżanka ze szkoły, ze swoją koleżanką, poszły do nowicjatu. Miały po 19 lat. Reguł klasztornych nie znam, nie wiem jak to się tam u nich nazywa, ale po 2 latach obydwie wróciły "do cywila". Potem spędzaliśmy czas wesoło na naszych imprezach koleżeńskich, wiec młode dziewczyny nadrabiały czas straconej aktywności uczuciowej (delikatnie mówiąc), a jak zaległości nadrobiły, założyły swoje rodziny, są dziś szczęśliwymi Kobietami, żonami, matkami i babciami, bo ich zakonny epizod miał miejsce dość dawno. Zapewniam, że ich dzieci i wnuki, z kościołem mają tyle do czynienia, do czego są zmuszone małomiasteczkowym kołtuństwem i kościelną cenzurą.

~pis= klęcznik kleru : Reasumując, kościół to aparat ucisku, ubezwłasnowolnienia, otumaniania i kradzieży pieniędzy. To jest najbardziej typowa sekta religijna, gdyby nie było indoktrynacji od dziecka, to dorosły nie dałby sobie wcisnąć takich bredni. Tu chodzi tylko o wielkie pieniądze.

~wo55 do ~pusiak: Niestety to wbrew naturze, a Natura należy pisać dużą literą, bo to Bóg. Nie trzeba w nią wierzyć ni się do niej modlić. Ma swój język niewerbalny, zrozumiały dla każdego stworzenia. Para młodych ludzi na odludnej wyspie, doskonale porozumie się z nią, wyda potomstwo, a nigdy nie dowie się o Zeusie czy Jezusie. Kiedyś rozmawiałem z zakonnicą, a ta powiedziała takie zdanie, uzasadniające istnienie Boga, w którego ja nie wierzę: "Przecież gdyby Go nie było, musisz zrozumieć to, jaki sens miałoby moje życie?" Nie wiedziałem czy to wysoka samoocena, brak pokory i wskazanie własnej wyższości czy też próba szukania sensu życia. Czy mnich buddyjski, który ma innego boga, ma też takie oceny czy rozterki? Poszczególne wierzenia traktuję jako lokalne próby wyjaśnienia wielkiej tajemnicy życia. Niestety te próby są dosyć nieudolne, wystarczające na początku, później w miarę rozwoju nauki, odbiegające na tyle od niej, że ulegają zapomnieniu. Dzisiaj, kiedy jesteśmy przekonani, że istnieją inne cywilizacje, na miliardach galaktyk, pewno również wyżej stojące od nas, trudno jest uwierzyć, że tym wszystkim rządzi chrześcijański, islamski czy hinduski bóg, którego ludzie nie znają już dziesiątki czy setki kilometrów od nas, a cóż powiedzieć o miliardach lat świetlnych?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz